sobota, 31 grudnia 2011

Zakurzona książka (cz.2) : "Dymy nad Birkenau" Seweryna Szmaglewska

 Zabierałam się do tej recenzji już od kilku dni. Nie będę ukrywać, że Dymy nad Birkenau autorstwa Seweryny Szmaglewskiej to książka trudna, wstrząsająca i wymykająca się wszelkim krytycznoliterackim sformułowaniom.
Tematyka obozów koncentracyjnych jest dosyć popularna w literaturze. Od dokumentalnych ujęć po powieści wspomnieniowe, a nawet fikcję literacką. Autorka opisuje życie obozowe, machinę holocaustu pochłaniającą człowieka. Dymy nad Birkenau prezentują  nowatorskie ujęcie, ponieważ pisarka przedstawia zdarzenia z perspektywy kobiet. I taka też jest ta powieść. O piekle jakie przeżyły kobiety, o formułowaniu się innej rzeczywistości. Podobnie jak u Borowskiego, opisane zostają struktury obozu, podział więźniów i ich grupowanie, drastyczne i bardzo realistyczne opisy śmierci i uprzedmiotowienia człowieka. Pomimo kobiecego ujęcia, płeć w obozie, tak naprawdę nie miała znaczenia.
Takie książki przypominają i są przestroga przed złem, które było dziełem istoty ludzkiej. Powieść Szmaglewskiej nie posiada fabuły, czy głównego bohatera. Składa się ona z wielu historii, wydarzeń, faktów. Bohaterem jest cała zbiorowość obozowa, której głównym celem było przetrwanie. Zastanawia fakt, że ludzie przystosowali się do ekstremalnych warunków, co jednak oznaczało utratę wartości, własnej osobowości. Pojmowanie śmierci także uległo deformacji, gdyż była ona dla więźniów wyzwoleniem, ucieczką, obrazem codzienności. Nie wzbudzała emocji, lecz tylko obronną obojętność.
Dymy nad Birkenau dla mnie osobiście to apokaliptyczna wizja świata, który przetrwał w licznej dokumentacji i we wspomnieniach świadków. Książka fascynująca, wywołująca bardzo mieszane i skrajne uczucia. Na poważnie, bez ceregieli i wygładzeń, czy upiększeń. Szmaglewska nie pozostawia czytelnika bez refleksji, ale zamieszcza własne przemyślenia, bogate spostrzeżenia osoby, która w pełni rozumiała realia życia w Birkenau. 

Kolejnym gościem cyklu Zakurzona książka będzie Biała Róża Narcyzy Żmichowskiej.

PS Jutro małe podsumowanie roku, życzenia i postanowienia noworoczne:)

wtorek, 27 grudnia 2011

Wiejski kryminał vs erotyczny "miszmasz"

 Jak to z książkami bywa, są i gorsze i lepsze czytadła. Przed jednymi trzeba przestrzegać, a drugie polecać i promować wśród molowej "braci". Ostatnio przeczytałam dwie książki różniące się między sobą chyba wszystkim. O tym czytelniczym pojedynku i o kilku przestrogach będzie ten post.

Anna Fryczkowska niedawno napisała swój pierwszy kryminał: Kobieta bez twarzy. Czytając wiele pochlebnych recenzji wygodnie rozsiadłam się w fotelu i po prostu pochłonęłam książkę. Fabuła niby prosta: wdowa z dziećmi przenosi się z miasta na wieś. Od tego momentu zaczynają się schody, piętrzą się tajemnice i trupy. To, co wydaje się na początku oczywiste, wraz z rozwojem akcji, już takie proste nie jest. Nikomu nie można wierzyć (przez pewien czas nawet podejrzewałam syna głównej bohaterki, nieszkodliwego nastolatka). Historia zbudowana kunsztownie, bazująca na efekcie zaskoczenia.  Ja nie domyśliłam się ani zakończenia ani winnego, ale wręcz z bohaterką odkrywałam mroczne sekrety z pozoru sielskiej wioski. Czytelnik poznaje Świątkowice (co za przewrotna nazwa) z perspektywy Hanny i jej córki - Miśki. Obie są bardzo spostrzegawcze, a narracja Misi wnosi do powieści elementy humorystyczne. Autorka bardzo realistycznie i logicznie łączy wszystkie wątki, (jestem pełna podziwu). Kreacja wsi również zasługuje na wyróżnienie, ponieważ niszczy pewne mityczne wyobrażenie polskiej wsi. Mieszkańcy Świątkowic wiedzą wszystko, śledzą, podsłuchują, ale milczą w imieniu całej zbiorowości. Historia i cała intryga ukazuje pojmowanie zła w sposób bardzo subiektywny. Jednak zło zawsze pozostanie złem. Rozwiązanie całej fabuły jest niezwykle zaskakujące, ale mnie nie usatysfakcjonowało. 
Polecam ten kryminał i gwarantuję, że godziny spędzone nad nim nie będą nudne i zmarnowane. 


Druga książka to przepis jak zażenować i wkurzyć czytelnika. Ryszard Botwina "wypocił" naprawdę kiczowatą powieść: Małe wieczności. Historia jest oparta na prostym motywie miłości Romea i Julii. Realia Wenecji zastępuje polska, szara rzeczywistość, a głównych bohaterów starszy portier i młoda prostytutka pogrążona w narkotykach. Botwina łączy ich dziwną miłością, a raczej  seksem, bezwstydnym, fizycznym, wręcz obleśnym... Opisy erotyczne są okropne, pozbawione literackości, a oscylujące na granicy tandetnego  porno. Fabuła jest tak sztuczna, bohaterowie tak fałszywi, że chwilami myślałam, że to musi być groteska. A zakończenie całej irytującej historii jest śmieszne, kipiące naiwnością i głupotą.... Przeczytawszy ostatnie zdania ciągle  nurtowało mnie pytanie : po co cała ta historia, skoro bohaterowie mogli umrzeć już na samym początku. Pisarz dzięki temu oszczędziłby czytelnikowi złości, niesmaku i męczarni. Jeżeli ktoś lubi torturować wyobraźnię i siebie takimi bzdurami, to na własną odpowiedzialność. Myślę, że osnowa fabuły nie była przemyślana, pisarz chciał napisać o wszystkim, a wyszło komicznie. Miszmasz: jest tu sekta, gang narkotykowy, kryminał, trupy, morderstwa, zemsta i nieudolny portier zamieniający się w supermena. Chyba większej mieszanki nie dało się stworzyć.Odradzam zdecydowanie, właśnie tym czasami grozi przypadkowe natknięcie się na nieznaną książkę i autora.

 Pojedynek zdecydowanie wygrywa wiejski kryminał Kobieta bez twarzy autorstwa Anny Fryczkowskiej. "Małe wieczności" to nieudana próba odbrązowienia motywu wiecznej miłości, niestety zabrakło pomysłu, barwnych postaci, a przede wszystkim szczerości. Książkę potraktowałam bardzo krytycznie, ale pragnę tylko przestrzec innych przed czytaniem grafomaństwa. Dzisiaj niestety każdy może pisać, a czasami lepiej do szuflady niż dla wydawnictwa. I tym "miłym" akcentem kończę ten post.

Miłego czytania :)

piątek, 23 grudnia 2011

Świąteczne refleksje

 Przychodzi taki czas gdy największy mol książkowy musi dać się ponieść  wirowi świątecznych przygotowań. Wyciągamy wtedy stare przepisy (to też świetna lektura, szczególnie gdy znajdziemy jakieś dopiski, notatki...czar tamtych lat) naszych babć i mam. Gotujemy,pieczemy, sprzątamy aby przez chwilę delektować się spokojnym odpoczynkiem. Przywiązujemy zbyt dużą wagę do oprawy, detali, stereotypów. Temat "oklepany" jeżeli chodzi o komercjalizację świąt, ale zauważam, że z roku na rok ubywa magii świątecznej. A to jest dobry czas na refleksję nad samym sobą. Warto poświęcić te Święta bliskim i sobie, swojemu wnętrzu.


   Kochanym Książkojadom życzę przede wszystkim rodzinnych chwil, aby każdy z Was mógł wspominać te święta z uśmiechem. Wyłączmy telewizor i przeczytajmy coś wartościowego, wrażliwego i pobudzującego do rozmyślań.  Porozmawiajmy z bliskimi, wybierzmy się wspólnie na spacer. Banalne? Piękne jest to, co przynosi nam niewinną, prostą radość.

Pozdrawiam serdecznie :)

niedziela, 18 grudnia 2011

Syndrom "czytającego łasucha" :)

  Ten post będzie lekki i przyjemny, taki z serii "niedzielne banialuki". Lubię gotować i  szperać po blogach kulinarnych, szukać fikuśnych przepisów. Fotografie są tak dopracowane, smakowite i kuszące, że od samego patrzenia gruczoły ślinowe pracują w zdwojonym tempie (zastanawia mnie dlaczego moje potrawy nie wyglądają tak pysznie jak na zdjęciach...). Często podczas krzątaniny kuchennej zerkam do książki.  Z tej okazji chciałabym poruszyć dzisiaj  temat kulinarno - książkowy.

 Jako prawdziwy łasuch umilam sobie  czytanie książki różnymi łakociami  i herbacianymi napitkami. Wszystko zależy od tematyki lektury, są i takie przy których nie da się niczego przełknąć (tu : wstawcie Wasze ulubione książki), ponieważ same w sobie są najsłodszym ciasteczkiem w czekoladzie. Syndrom łasucha dopada mnie przy romansidłach, książkach humorystycznych czy typowych "czytadłach" dla przyjemności. 
Jednak nie wyobrażam sobie czytania bez herbaty, mięty z miodem czy kawy. Lubię także podjadać między stronicami kawałki jabłka lub herbatniki. Prawdę mówiąc czekolada, ciasteczka znikają w zastraszającym tempie (nie polecam przy czytaniu 600 - stronicowej powieści), więc staram się jeść  raczej  owoce lub paluszki... A po co konsumować w czasie czytania? Moje teoria opiera się na prostym przesłaniu: głód nie oderwie Cię od książki i zaoszczędzisz cenny czas. Jedzenie przy czytaniu rządzi się ważną regułą -  jedzmy tak, aby książka na tym nie ucierpiała (nie ma nic gorszego niż poplamione białe strony). Pozostaje tylko życzyć wszystkim łasuchom : smakowitej lektury !

A czy Wy macie jakieś ulubione przysmaki, które uprzyjemniają czytanie? A może nie preferujecie tych dwóch czynności jednocześnie? 

PS. Coś na słodko, ale z perspektywy czytelniczej : mariamargaryna: Trudna sztuka pisania o niczym. Polecam na deser ^.^

Pozdrawiam wszystkie ciasteczkowe potwory:)

wtorek, 13 grudnia 2011

Koty Pana Rymkiewicza.

 Chyba pora wieczorowa, a nawet nocna sprzyja poetyckiej refleksji. Dzisiaj krótko o tomiku wierszy Jarosława Marka Rymkiewicza - Zachód słońca w Milanówku.

"Koty pisały moje wiersze
Piosenki ody tarantele
Bo miały horyzonty szersze
Ja innych zajęć miałem wiele"

Powyższa strofa pochodzi z wiersza "Ogród w Milanówku - poezja brzóz i kotów". Cały tomik nawiązuje tematycznie do motywu ogrodu, cyklów pór roku, ogólnie całej natury. Człowiek jest obserwatorem zwierzyńca, któremu przewodzi kot. Poeta posługując się wielokrotnie symboliką kota, podkreśla niezależność natury, której jest częścią. Koty to istoty tajemnicze, będące pośrednikami pomiędzy światem "oswojonym", a dziką i nieznaną pierwotnością. 

Rymkiewicz pozwala przemawiać jeżom, drzewom, gawronom i wiewiórkom. Wraz z człowiekiem stają przed problemem przemijania. Poeta nie milczy, gdy nadchodzi Tanatos (Zimowy pogrzeb na cmentarzu w Bolimowie), który uśmierca każdą istotę bez względu na hierarchię biologiczną i ewolucyjną.  Sposób budowania wierszy w tomiku: Zachód słońca w Milanówku może się wydać banalną rymowanką, o łatwych, powtarzalnych rymach, które  nasuwają skojarzenia ludowych przyśpiewek. Nie dajmy się jednak  zwieść tej gładkości i prostocie, ponieważ ta poezja przekazuje nam bardzo istotne prawdy dotyczące współczesnego świata, konsumpcjonizmu i chaosu wartości.

"Patrzą na nas otwarte wielkie oczy Boga
Jest sen - i jeśli wejdziesz - to we śnie jest droga"
(Ogród w Milanówku, sen zimowy, s. 24 -25)

A gdzie w tym wszystkim Bóg? Podmiot liryczny wątpi, ironizuje, ale nie neguje stanowczo istnienia Stwórcy świata przedstawionego. Przyjmuję postawę badacza, stawiającego pytania kłopotliwe, trudne, być może retoryczne. Ten niepokój zaraża czytelnika, weryfikuje postawy człowieka "uwięzionego w mieście i w czasie".
Podsumowaniem, a raczej zwieńczeniem tomiku jest posłowie Ogród istnienia autorstwa Ryszarda Przybylskiego, które pomaga w zrozumieniu całego cyklu wierszy.
Miłego spotkania z poezją !

P.S Innym moim ulubionym wierszem "kocim" jest Kot w pustym mieszkaniu Wisławy Szymborskiej, ale o tym kiedy indziej :)

wtorek, 6 grudnia 2011

W tataraku zaplątani.

 Czy z krótkiego opowiadania, zarysu historii można stworzyć film? To zależy od reżysera i tworzywa literackiego. Andrzej Wajda jest takim reżyserem, który czuje pisarza i słowo. Podjęcie się wyzwania jakim jest proza Iwaszkiewicza, to spotkanie z tajemnicą ludzkiej psychiki. 
Zetknęłam się z Tatarakiem przeglądając barwny album promujący film Wajdy. Książka zawiera wypowiedzi samego reżysera, Krystyny Jandy -odtwórczyni roli Marty, wywiad z córką pisarza - Marią Iwaszkiewicz oraz tekst krytyczny Andrzeja Gronczewskiego "Rzeka bólu". A co najważniejsze w albumie pełnym fotografii znalazło się opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza jako szkielet fabularny filmu: Tatarak. Pożegnanie miłości
Książka zaprasza do obejrzenia filmu Wajdy, ale chyba dobrym początkiem jest wyjście od literatury. Warto przed seansem przeczytać opowiadanie, aby poczuć atmosferę tej prozy pełnej wewnętrznego smutku i przemijania. Czym jest tatarak?:

"Tatarskie ziele ma dwa zapachy. Jeżeli się potrze w palcach zieloną wstążkę, miejscami przymarszczoną, poczuje się zapach, łagodną woń "wierzbami ocienionej wody", jak mówi Słowacki, trochę tylko zatrącającą wschodnim nardem. Ale kiedy się takie pasmo tataraku rozetrze, kiedy się włoży nos w bruzdę, wyłożoną jak gdyby watą, czuje się obok kadzidlanej woni zapach błotnistego iłu, gnijących rybich łusek, po prostu błota. (...)Ton, dźwięk, woń jak echo odpowiadają z końca w koniec żywota. Zapach dzieciństwa odnajduje odpowiednik w zapachu starości, młodość odbija się w zielonym lustrze wieku dojrzałego" (Tatarak, s. 67)

 Opowiadanie Tatarak to krótka historia dojrzałej kobiety Marty, której życie uczuciowe jest dosyć stabilne, wręcz nijakie. Jako żona zapracowanego doktora, czuje się samotna i zmęczona sobą. Doświadczona przez śmierć synów oraz obojętność męża, odczuwa niezwykłą pustkę. Z letargu budzi ją młody mężczyzna - Boguś. Jedno spotkanie staje się zalążkiem kiełkujących emocji. Jak to u Iwaszkiewicza bywa, wystarczy chwila aby wszystko zmieniło swój bieg. Kontrasty uczuć, wieku, doświadczenia, statusu społecznego są jakby w tle, ale w toku akcji nabierają głębszego wyrazu. Elementy te, budują zarysy postaci jednocześnie poruszając tematykę bliską każdemu człowiekowi: przemijania, utraty bliskiej osoby, borykania się z upływem czasu.
 Muszę się przyznać (!), że jeszcze nie skonfrontowałam literackiego obrazu z filmowym. Ale w najbliższym czasie mam zamiar obejrzeć Tatarak. Pożegnanie miłości. Skusiły mnie cudowne fotografie Piotra Bujnowicza oraz kulisy pracy nad tym filmem. Proza Iwaszkiewicza jest bardzo refleksyjna, czasami brutalna, ale najbardziej bliska istoty człowieczeństwa.

niedziela, 4 grudnia 2011

Niegrzeczny Murakami...


Opowieść 1Q84, której autorem jest bardzo znany japoński pisarz - Haruki Murakami, rozpoczyna się nawiązaniem do utworu muzycznego. Postanowiłam więc przywołać utwór Leona Janacka - Sinfonietta jako tło do tej powieści. W końcu Murakami zadbał o to, aby Sinfonietta stanowiła spoinę dwóch, dziwnych historii. 
Opowieść rozwija się z dwóch perspektyw: kobiety - Aomame i mężczyzny - Tengo. Na początku odnosimy wrażenie, że są to dwie różne, niezwiązane ze sobą historie. Wraz z rozwojem akcji okazuje się, że postacie żyją jakby po dwóch "stronach lustra". Aomame i Tengo spotkali się w dzieciństwie. To wspomnienie często prześladuje ich w dorosłym życiu. Aomame jest wyrafinowaną zabójczynią, która pozbywa się mężczyzn znęcających się nad kobietami. Jej bronią jest cienki szpikulec, który wbity w odpowiednie miejsce powoduje natychmiastową i cichą śmierć. Kobieta nieświadomie wkracza do innego świata, różniącego się od jej rzeczywistości detalami, które jednak stają się bardzo istotne. Aomame postanawia nazwać ten drugi wymiar rokiem 1Q84: "Q pochodzi od słowa question mark, czyli znak zapytania. Coś niosącego w sobie pytanie" (cytat, s.175).
 Świat Tengo jest bardziej stabilny. Pracuje on jako wykładowca matematyki, a hobbistycznie zajmuje się pisaniem powieści (być może alter ego samego autora?). Jego uporządkowaną codzienność burzy książka nosząca tytuł: "Powietrzna poczwarka". Napisana przez tajemniczą nastolatkę, jest fascynująca, ale warsztatowo słaba. Komatsu, wydawca i poszukiwacz nowych, literackich talentów, zleca Tengo poprawienie powieści. Tengo podejmując się tego zadania wplątuje się w przedziwną historię, która łączy się ze światem 1Q84.
To byłoby na tyle jeżeli chodzi o wprowadzenie, dalsze streszczanie popsułoby całą przyjemność czytania. Moja recepcja tej lektury była wyjątkowo trudna. Przestawienie się na sposób pisania japońskiego pisarza, jego bezpośrednie przechodzenie z funkcji narratora do myśli postaci - może sprawiać kłopot. Świat żeński i męski różni się między sobą, chociaż Aomame jest dla mnie ciekawszą postacią, może barwniejszą niż Tengo. Bohaterowie przypominają mi Yin i Yang, siły nawiązujące do chińskiej filozofii.  
W tytule posta określiłam Murakamiego przymiotnikiem "niegrzeczny". Dlaczego? Otóż autor prowokuje w swojej powieści. Kipiący erotyzm, seksualność bohaterów, ich fizyczne i pożądliwe nastawienie - to nieodzowne elementy świata tej powieści. Może i Aomame kocha Tengo, ale nie przeszkadza jej to w uprawianiu seksu z nieznajomymi mężczyznami. Eksperymentuje, trochę naiwnie wierząc w oczyszczającą moc pożądania. Natomiast Tengo traktuje seks jako rozładowanie napięcia. Jego kochanka, żona i matka, to  osoba pełniąca funkcję jednoznaczną. Chodzi tylko o seks. W całej fabule również pojawia się wątek seksualny związany z główną zagadką 1Q84. Nawet autorka Powietrznej poczwarki budzi skojarzenia czysto erotyczne: autor kreuje ją na lolitkę, nieświadomą swej urody i seksualności. Taka bezpośredniość, przełamywanie tabu, wręcz pewna obsceniczność na pewno prowokuje do skrajnych odczuć. Czytelnik jednak nie przejdzie obok niej obojętnie.
Największym plusem tej powieści jest fabuła i ciągłe stopniowanie akcji - narastają pytania, tajemnice, a czytelnik kończący pierwszy tom pozostaje z bagażem wątpliwości i z niepokojem. Na pewno sięgnę po kolejne części tego cyklu, bo tajemnica "Little People" jest warta rozwiązania. 
Pierwsze spotkanie z Murakami nie było łatwe, może zbyt przytłaczające swoją formą, ale ciekawe. Mam tylko nadzieję, że bohaterowie nabiorą głębszego kolorytu, bo ich psychika jest na razie dla mnie wielką niewiadomą.

niedziela, 27 listopada 2011

Zakurzona książka (cz.1) : "Dom na łąkami" Zofii Nałkowskiej

  Są takie książki, których istnienie zależy od czytelników. Zapomniane, często schowane głęboko na strychach, niechciane w antykwariatach. Nie mają nowych, pięknych okładek, a ich lata świetności przeminęły wraz z pokoleniami. Są to książki naszych babć i dziadków, pożółkłe, czekające na kolejnego czytelnika. W samych bibliotekach jest ich tak wiele. Po co czytać takie starocia?
   Po tym można poznać wielbiciela książek, że każdy wolumin traktuje jak nowe wyzwanie. Moja nostalgia do starych książek, szerzej nieznanych, mało popularnych wzięła się właśnie z fascynacji przeszłością. Cykl zakurzona książka to próba przypomnienia czytelnikom, że oprócz nowości i bestsellerów są też i lektury o starszym rodowodzie. Może przy najbliższej wizycie w bibliotece, antykwariacie odwiedzimy półki z książkowymi seniorami i zabierzemy chociaż jedną z nich, ocalając ją nie tylko od warstwy kurzu,ale i od zapomnienia. 
Dzisiaj krótka refleksja na temat książki Zofii Nałkowskiej Dom nad łąkami. 

Utwór Nałkowskiej przypomina raczej szkice wspomnieniowe, obrazki rodzajowe niż powieść. Dom nad łąkami nawiązuje do wątków autobiograficznych oraz do tematyki wiejskiej. Bogate rysy bohaterów świadczą o szczególnym zmyśle obserwacyjnym autorki. Motywem przewodnim książki są zarysowane historie sąsiadów narratorki. Poznajemy całą galerię postaci: państwa Dziobaków, niepełnosprawnego Wiłę, puszczalską Magdę, a nawet pannę Sylwię - Francuzkę mieszkającą z dużo starszym  mężczyzną - panem Fersenem. Lost tych osób przeplatają się ze sobą, tworząc sieć wzajemnych zależności. Nałkowska buduje ciekawe historie, noszące ślady autentycznych losów ludzkich. Są i nieszczęśliwe miłości, problemy alkoholowe, niemoralne występki i wiejskie plotki. Zarówno narodziny jak i śmierć są normalną koleją losu, a ludzie zamieszkujący opisywaną wieś akceptują własne przemijanie. Najbardziej utkwiła mi w pamięci historia Sylwii i Fersena. Dziewczyna poświęciła swoją młodość dla starszego pana. Ogromne przywiązanie Sylwii do staruszka wywołuje oburzenie wśród lokalnej społeczności, która zarzuca jej złe prowadzenie. Losy tych dwojga są naznaczone cierpieniem - co jest cechą wspólną wszystkich opowiedzianych historii. Nałkowska nie koloryzuje, lecz z cała stanowczością  prezentuje nędzę i jednostkowe dramaty. 
  Narratorka utożsamia się z tymi ludźmi oraz z nostalgią wspomina swoje dziecięce lata oraz powroty do dawnego domu. Każdy z nas ma takie wspomnienie domu lat dziecinnych, autorka natomiast wiąże swoje wspomnienia nie  tyle z krajobrazem, co z ludźmi. 
Dom nad łąkami to wzruszająca podróż do wiejskich zaułków, do ubogich chatek. Moja wrażliwość została pobudzona, może i zbyt prostymi opisami oraz  historiami, ale niezwykle prawdziwymi i autentycznymi. 

*Kolejnym gościem  w cyklu Zakurzona książka będą Dymy nad Birkenau Seweryny Szmaglewskiej.

wtorek, 22 listopada 2011

"Nie będę już opowiadał, panie Andrzeju, jestem bardzo zmęczony"

 Przewracam cicho ostatnie kartki, głęboki oddech i  westchnienie satysfakcji.. A teraz zasiadam przed biurkiem, aby podzielić się swoimi wrażeniami.  Ciężko rozstać się z piórem Franaszka i postacią niezwykłą.
Przez kilka tygodni żyłam tą książką. Biografia Miłosza napisana przez Andrzeja Franaszka to naprawdę coś ekscytującego. 
Czytelnik poznaje dzieje Czesława Miłosza od lat dziecięcych, okresu wojny, aż po życie na emigracji. Mimo tego, że każdy Polak zna postać Miłosza, to tak naprawdę bazujemy tylko na frazesach, banałach, sloganach... Nie znamy prawdziwego Miłosza. Myślę więc, że ta książka to doskonała lekcja historii, literatury, empatii i życia. 
W 9 szkatułkowych częściach odnajdziemy bogaty życiorys poety, który obrazują intymne listy, wiersze, fotografie. Poznamy też historię jego rodziny, prywatnego życia. Każda biografia odkrywa nowe oblicze człowieka, którego ona dotyczy. Tu również natkniemy się na pikantne szczegóły dotyczące choćby młodzieńczych relacji poety z Jarosławem Iwaszkiewiczem, a także licznych kontaktów damsko - męskich. 
Życie nie rozpieszczało poety, skomplikowana osobowość, trudny charakter, ale i wysmakowany intelekt - były zarówno barierą w kontaktach osobowych, jak i oczarowywały ludzi. Biografia Miłosza to także losy jego najbliższych, których czytelnik ma okazję poznać bliżej. Żona Janka, synowie, przyjaciele - to grono osób, które składało się na świat poety.
Miłosz nie był jednolity, tak jak i jego twórczość. Po lekturze można stwierdzić, że poeta ciągle poszukiwał, odkrywał, wręcz ocierał się o postawę mesjanistyczną - chciał ocalać swoim słowem. Pomimo ogromnego sukcesu był zagubiony, rozdarty między rodziną, a tworzeniem. Chciał być wolny, nieskrępowany więzami rodzinnymi, politycznymi czy ideowymi. Postawa wojownika, mickiewiczowskiego pielgrzyma zostaje zestawiona z obliczem starzejącego się poety. Diametralnie różne obrazy łączy postać człowieka, dla którego przede wszystkim najważniejszą istotą życia była poezja.  
Osobowość poety i jego dorobek literacki bardzo trafnie określił Jerzy Zawieyski:

 "Miłosz jest trudny, nie zawsze równy ani miły. Raczej cierpki, piekielnie bystry, przenikliwie inteligentny, demaskujący rzeczywistość z pasją. Nie pobłaża w niczym. Jest bez litości. Tak powinien pisarz widzieć świat"
(A. Franaszek, Miłosz. Biografia, s. 573.)

Mój szczery zachwyt wzbudził sam autor biografii - jego ogromne poświęcenie, graniczące momentami z detektywistyczną zaciekłością i fascynacja, pasja, miłość wiążąca się z postacią poety. Franaszek to prawdziwy "miłoszolog", który stara się pokazać rzeczywistość czasów Miłosza. Odnoszę wrażenie, że pomimo chęci obiektywnego ukazania poety - Franaszek sympatyzuje ze swoim bohaterem, być może będąc pod jego nieśmiertelnym urokiem i czarem. Cóż, ja sama złapałam się w pułapkę poezji Miłosza. 
Miłosz. Biografia to lektura obowiązująca nie tylko dla polonisty, ale i dla każdego komu postać Miłosza jest mało znana lub "zakurzona".

*Tytuł posta to słowa Miłosza, które przyśniły się autorowi w dniu śmierci poety.

wtorek, 8 listopada 2011

Ta kobieta BIĆ potrafi!

 Od wampirów po sprzątaczkę - taki wachlarz osobowości spotykamy w książkach autorstwa Charlaine Harris. Ostatnio sięgnęłam po pierwszą część cyklu o Lily Bard - Czysta jak łza.
Jednym słowem czytadło rozrywkowe i niezobowiązujące czytelnika do głębszego wnikania w tekst. Fabuła toczy się gładko, wszystko jest uporządkowane tak jak w zawodzie Lily. Otóż główna bohaterka to sprzątaczka - dyskretna, punktualna. Co mogło spowodować, że młoda kobieta wybrała taki sposób na życie? Przeszłość -  i to bardzo dramatyczna, dlatego Lily szuka spokoju i anonimowości.
W wolnych chwilach oddaje się swojej pasji czyli trenowaniu karate. Nie jest Chuckiem Norrisem w spódnicy, ale potrafi dokopać. I w jej spokojnym, ułożonym życiu pojawia się....trup. I jak na bohaterkę kryminału przystało, postanawia dopomóc lokalnemu wymiarowi sprawiedliwości. 
Trochę dziwny to kryminał - jest tu namiętność fizyczna, niezobowiązująca i hedonistyczna, jest cała masa wścibskich osobników, plotkarzy, a mordercę znajdziemy wśród tej "spokojnej" społeczności.
Może to zabawny fakt, ale sprzątanie rzeczywiście porządkuje myślenie i poprawia logikę. Nie dziwi mnie też fakt, że Lili jest dobrym obserwatorem i dostrzega o wiele więcej szczegółów, bo przecież w jej zawodzie wymagana jest solidność i dokładność. Bardzo przypadł mi do gustu motyw dotyczący kobiecej samoobrony. Nie jest to feministyczne, ale bardzo praktyczne i zaradne życiowo. Na szczęście Lily jest naturalna w tym co robi, nie jest superbohaterką, ale kobietą. Mój podziw budzi jej upór i zaciętość, kiedy ćwiczy, walczy i bawi się w detektywa. Przystępując do tej lektury wcale nie obiecywałam sobie wielkich przyjemności płynących z narracji i fabuły, ale było to sympatyczne wypełnienie wolnego czasu. A po kolejne części raczej sięgnę z ciekawości, ponieważ nie każda książka ma za bohaterkę sprzątaczkę.

środa, 2 listopada 2011

Co kryje mgła?

 Mgła od dziecka wywoływała we mnie masę przyjemnych emocji. Była i jest dla mnie, czymś eterycznym, nieziemskim i magicznym. Pojawiająca się mgła nad ranem utrudnia życie, ale pod względem wzrokowym jest cudowna.
Idealnie opisuje to wiersz Macieja Woźniaka:

Wrzesień, mgła nad łąką

Mgła nad łąką, na tyle blisko, że w rynnie
pomiędzy nurt wzbiera i szumi. Brzozowe kłody
pod lasem, w polu wrony, na wpół czarne,

na wpół jasnosine, żuk blaszak, ugięte
elektryczne przewody, ponad akacjami
rudy komin cukrowni, błyskają w szczelinie,

jakby były czymś więcej niż są. W niskim blasku
przestają tylko wypełniać krajobraz, jak graty
w mieszkaniu albo rdzewiejąca pomału

armatura ciała. Wąski, błękitny dreszcz od horyzontu,

pomiędzy brzegiem mgły a brzegiem łąki,
jak między skórą a skórą, cokolwiek
napotka na drodze, zmienia w
objet trouvé.

Tematyka mgły, ulotności wpisuje się w te pierwsze dni listopada. Carlos Ruiz Zafon i jego Książę Mgły odkrywają przed czytelnikiem niebezpieczeństwo, grozę mgły, która zamyka bohaterów w kloszu czarnej magii. Poznajemy rodzinę Carverów, których widmo wojny zmusza do przeprowadzki. Jak to u Zafona mamy tajemniczy dom, kryjący w sobie wiele tajemnic, mamy kota (Zafon upodobał sobie to zwierzę, jako symbol wprowadzenia bohaterów do innej, magicznej rzeczywistości),  jest staruszek - strażnik latarni i ta "zakapturzona" postać, która jednak pozostaje dla czytelnika zagadką. Autor wplata w życie młodych bohaterów: Alexa, Alicji i Rolanda całą gamę uczuć: przyjaźń, samotność, miłość, śmierć. Książę Mgły (podobnie jak Marina) to książka o poświęceniu w imię wyższych uczuć, o złu, które podobnie jak mgła nie ma określonego kształtu. Zafon ponownie stawia czytelnika przed  problemem  walki dobra ze złem. Zło gdzieś zawsze czyha, przyczajone i uśpione - nigdy do końca nie mamy pewności, że zostało pokonane.
Książę Mgły to opowieść o końcu dziecięcej sielanki. Przychodzi czas gdy trzeba wybierać, a wybory bohaterów tej powieści nie są łatwe.
Podoba mi się u C. R. Zafona dramatyczność, zawikłanie sfery emocjonalnej bohaterów. Autor nie idzie na skróty - wybierając proste rozwiązania, lecz porusza poważne, uniwersalne problemy każdego z nas. Co z tego, że robi to w formie "lekko" baśniowej. A mgła to chyba najlepszy element powieści ocierających się o atmosferę grozy.

wtorek, 18 października 2011

Kryminalne zagadki wełnianych istot

W ostatnim czasie obejrzałam kilka filmów, w których zwierzęta imponują wysoką inteligencją, sprytem i siłą (od Planety Małp zaczynając, a na King Kongu kończąc). Oprócz efektów specjalnych ( o tak, było coś jeszcze!!!) przesłanie było jednoznaczne: są niebezpieczni, mądrzejsi i zrobią wszystko, aby przejąć kontrolę nad ludzkim gatunkiem. Czy tak może wyglądać przyszłość? Do czego są zdolne zwierzęta? I tu pojawia się książka i znowu ratuje mnie z pesymistycznych rozmyślań.

Złapałam kryminał z owcami w tle - tak mi się przynajmniej wydawało. Otóż Sprawiedliwość owiec Leonie Swann to krzywe zwierciadło ukazujące ludzi, świat oraz nasze codzienne rytuały. Owce w miasteczku Glennkill są mądrzejsze od ludzi, ponieważ ich świat jest uproszczony, pozbawiony kłamstw, nienawiści i zła. Gdy na ich pastwisko wkracza zbrodnia i śmierć, owce podejmuję się nie lada wyzwania. Biorą sprawy w swoje... (hmm) kopytka i próbują rozwiązać zagadkę śmierci ich pasterza Georga.
Owieczki o wdzięcznych imionach: Panna Maple, Wrzosowata, Chmurka, Otello, Biały Wieloryb, szukając sprawiedliwości, bacznie obserwują ludzi. Fabuła przepuszczona przez "owczy pryzmat" jest zabawna i pełna ironii. Owce identyfikują ludzi i ich uczucia po zapachu, bo nawet słowa nie znaczą tyle, co zmysł węchu.
Wełniane stadko odkrywa przed czytelnikiem coś więcej niż motywy zbrodni i kryminalny wątek. Autorka celnie wytyka ludziom ich błędy i wady, a komentarz pozostawia swoim owczym bohaterom.
Warto sięgnąć po Sprawiedliwość owiec dla samego humoru i sarkazmu.:

"Mówię ci, to nie są zwyczajne owce. Widzisz, jak stoją, jak dotykają się łbami? One coś knują"
 (fragment książki Sprawiedliwość owiec)
Myślę, że zwierzęta są jednak dla człowieka zagadką i nawet beztroskie owce mogą wiele namieszać. A jak się zakończyło owcze śledztwo? Tę zagadkę do rozsupłania pozostawiam czytelnikom :)

środa, 12 października 2011

Zasłuchani, zaczytani. O muzyce do czytania.

Dzisiaj trochę o muzyce, która towarzyszy mi przy czytaniu. Ciężko skupić się na lekturze, gdy w radiu paplają lub w eterze rozbrzmiewa natrętna muzyka. Musicie zgodzić się, że czytanie w ciszy to luksus. Jednak muzyka dobrze dobrana, budująca sprzyjający nastrój, będąca tłem - to doskonały dodatek relaksujący przy pochłanianiu książek. Dwie przyjemności za jednym zamachem. Oto kilka utworów, twórców, których nie może zabraknąć w październikowe wieczory :)
 1. Nowa płyta Nosowskiej "8".  Muszę przyznać, że wszystkie piosenki na tej płycie są genialne (bezdyskusyjnie).
Teledysk do piosenki Nomada jest tak dziwny, ciekawy, a po kilku oglądnięciach prawdziwie uzależnia... I oglądam go jeszcze raz, i jeszcze raz.....



           2. Kolejną kobietą na mojej liście jest Julia Marcell. I jest  mi     wstyd, że dopiero niedawno ją odkryłam. Wierzcie, jest czego żałować...  Ludowe akcenty, mozaika brzmień, energetyczność, a przede wszystkim to powiew czegoś nowego w muzyce. Żałuję, że nie doceniły jej media, bo usłyszeć ją to prawdziwa przyjemność dla uszu.
 3.  Rozbawia, poprawia humor i nastraja optymistycznie Marcelina. Jej debiutancka płyta pod tym samym tytułem to dawka miłego, słonecznego głosu. Mam cichą nadzieję, że na tym jednym albumie się nie skończy. Idealny dodatek do beztroskiej lektury :).
 


  4. Sama nie wiem dlaczego, ale do gustu przypadła mi Selah Sue. Większość kojarzy jej piosenkę This World z reklamy batoników. Bardziej jednak upodobałam sobie kawałek Raggamuffin. Zadziorny, ale i ciepły głos to świetne tło do czytania.
5. Wśród kobiecego grona nie może też zabraknąć Adele. Nikomu nie trzeba jej przedstawiać, a jej popularność mówi sama za siebie. Ma magiczny głos, co nadaje piosenkom niespotykanego liryzmu. Dla mnie do słuchania w wyjątkowe dni, na pewno niecodziennie.
  
6. No i wreszcie jakiś mężczyzna - Stanisław Soyka i jego interpretacja wierszy Miłosza. Za Soyką nie przepadam, pomimo poetyckości jego utworów. Jednak tę płytę mogę z czystym sumieniem polecić każdemu. Może  będzie zachętą do sięgnięcia po tomiki wierszy Miłosza... Kto wie...
7. Ewa Demarczyk, bo kocham i już :)

8. Teraz trochę "komerchy"... Kiedyś gorąco przytaknęłam MariiMargarynie , że nie rozumiem popularności Bruno Marsa. Zarzekałam się, że nie lubię takiej muzyki. Słuchałam jego piosenek w radiu i nic mnie w nich nie porywało... Pewnego dnia Bruno Mars zaatakował mnie podstępnie i przebiegle. Podkreślam, że zostałam fanką jego piosenek, a nie jego osoby... Cóż...
 Układając listę brałam pod uwagę głównie nowości ( Ewa Demarczyk musiała się tu znaleźć, bo jest jedną z moich ulubionych wokalistek i nie wybaczyłabym sobie gdyby jej w tym zestawieniu zabrakło). 
Miłego słuchania i do lektury! :)

niedziela, 2 października 2011

Między nami czarownicami , czyli... babskiej literatury ciąg dalszy

 Tym razem do sięgnięcia po książkę Zofii Staniszewskiej Czarownica z Radosnej skusił mnie tytuł i ... oryginalna okładka. Wiele razy przyczyniło się to do moich porażek czytelniczych, ale tym razem się nie zwiodłam. Czasami warto pokierować się babskim instynktem wzrokowca. Motyw wiedźmy i czarownicy jest jednym z moich ulubionych, a Czarownica z Radosnej świetnie się w to wpisuje.
Jagoda jest samotną matką dwójki dzieci, która po śmierci męża próbuje ułożyć sobie życie na wsi.  Pracuje jako bibliotekarka w szkole, której dyrektorką jest nieco konserwatywna i denerwująca osóbka.  Jak na prawdziwą czarownicę przystało, świat Jagody to drzewa, zwierzęta, magiczne rytuały i dzieci. Córka Joasia, wierzy w niezwykłą moc matki - czarownicy. Ona jedyna widzi w niej kogoś więcej niż zwykłą kobietę.  Perypetie Jagody wiążą się z losami innych ludzi, którymi są nieco zabobonni, prości, mieszkańcy wioski. Poznajemy Babuchę i jej starą chatkę, plotkarę Ryśkową i  pomylonego młynarza Mirka. Wbrew pozorom wioska aż tętni od magii, uczuć, przygód, tajemnic i przestępców oraz adoratorów leśnej wiedźmy...
Autorka bardzo ciepło odmalowała wioskę nieskażoną miejskim plastikiem, wyrachowaniem i pędzącym czasem. Serce czytelnika podbijają wykreowane postacie, ich zabawne dialogi okraszone gwarą ludową (tak rzadko teraz spotykaną), pradawne zabobony i przesądy. Staniszewska napełniła swoją debiutancką powieść baśniowością. Są tu baśnie o bogini koni, o marzeniu, o zaczarowanym strumyku, o Terrance. Legendy przeplatają się z odniesieniami do współczesności i są barwnym i miłym urozmaiceniem samej powieści. Czarownica z Radosnej to idealna lektura na jesienne wieczory i noce:) Bo każda z kobiet ma coś w sobie z wiedźmy.
Babska literatura jest łatwa, niezobowiązująca i przyjemna...  Dla panów kompendium wiedzy o  matkach, żonach i córkach, a dla kobiet  - relaks przy kubku mięty :)

wtorek, 27 września 2011

Zrozumieć mowę maków, stokrotek, łubinu i .. mchu

Kwiaty odgrywają w życiu człowieka ważną rolę. Są rytuałem, elementem wielu obyczajów, symbolem pierwotnego związku człowieka z naturą. A, jak ukazuje nam książka Vanessy Diffenbaugh Sekretny język kwiatów , kwiaty mogą przemawiać głosem uczuć. Powieść opowiada o miłości do kwiatów, o niezwykłej sztuce ich układania – florystyce, a przede wszystkim o uczuciach. Język kwiatów:

„Pochodzi z czasów wiktoriańskich(…), gdy ludzie komunikowali się poprzez kwiaty. Gdy mężczyzna dawał młodej panience bukiet kwiatów, spieszyła do domu i próbowała odgadnąć jego znaczenie, jakby był zaszyfrowaną wiadomością.”           
                                                                               (Fragment powieści)

Narratorką i zarazem główną bohaterką powieści jest Victoria. Jej życie nie było usłane różami, chociaż to właśnie kwiaty znaczyły w jej życiu najwięcej. Jako mieszkanka domu dziecka nie doznała prawdziwych więzi rodzinnych. Poznajemy ją, gdy wkracza w dorosłe życie i odtąd jest za nie odpowiedzialna. Pasja do kwiatów sprawia, że jej losy stykają się z Renatą – właścicielką kwiaciarni i ze sprzedawcą kwiatów –Grantem. Victoria, znająca mowę kwiatów i ich niezwykłą symbolikę , z czasem poznaje miłość i postanawia naprawić błędy dzieciństwa.
Dzięki licznym retrospekcjom możemy poznać bliżej przeszłość dziewczyny. Zamknięta w sobie, pełna lęków, wręcz o patologicznej osobowości, nie odnajduje swojego miejsca w rodzinach zastępczych. Victorię przygarnia Elizabeth, która zmienia diametralnie osobowość dziecka. Znikają dawne lęki, pojawia się zaufanie i... tajemniczy język kwiatów. Niestety Victoria nie potrafi zaakceptować  siebie, a rosnące poczucie winy rujnuje wszystko, co zbudowała Elizabeth.
Sekretny język kwiatów to losy dziecka opuszczonego, niechcianego, w którym uczucia są niewykształconymi pączkami. Piętno samotności i poczucie niskiej wartości, zakorzenia się głęboko w psychice. Trzeba wielu lat, aby nauczyć się bycia szczęśliwym.  I tego właśnie próbuje Victoria.
Powieść  oparta została na losach przyjaciół i znajomych pisarki, czyli została napisana przez życie. Kwiaty są pewnym ukojeniem dla bohaterki, za każdym razem gdy o nich myśli i dotyka, odnajduje spokój i energię do życia. Kojarzą się z elementem baśniowości i na pewno uatrakcyjniają powieść. Więź między kwiatami a Victorią nasuwa na myśl postać mitycznej bogini Demeter. Sylwetki kobiet ukazane w powieści są blisko związane z florą. Gdzieś obok ich świata, ich losów – buzuje siła kwiatów. Kwiat kojarzy się z żeńskością, kobiecością, życiodajną siłą natury. I taką właśnie rolę odgrywa w Sekretnym języku kwiatów.
Co do minusów… Dłużej zastanowił mnie  wątek miłosny, który autorka rozwinęła błyskawicznie i schematycznie. Zabrakło mi namiętności w opisach, a związek Victorii i Granta określiłabym raczej jako przyjaźń, bo miłość dopiero między nimi dojrzewa. Sama Victoria bywała irytująca, ale to akurat zrzucę na karb mojego upodobania do prostolinijności i zbytniego utożsamiania się z bohaterką (zresztą mam tak przy każdej książce – jeżeli postać jest kobietą) 
Zafascynował mnie załączony na końcu książki Słownik kwiatów Victorii (ciekawy dodatek, do którego warto zajrzeć). Czując się jak główna bohaterka, wyszperałam znaczenie mojej  konwalii, czyli…  powrót szczęścia. No cóż, mam nadzieję, że w Waszym bukiecie nie zabraknie:  gerber, malw, pierwiosnków, herbacianych róż i winorośli .

niedziela, 25 września 2011

„Jak motyl z popiołów”

Wiązałam duże nadzieje z książką Carlosa Ruiza Zafona „Marina. Mroczna  Barcelona, tajemnica, wciągające przygody dwójki bohaterów – Mariny i Óskara -  to główne zalety tej opowieści. Skojarzenie z gotycką powieścią nasuwa się samo. Marina i Óskar  przypadkowo stykają się z historią szaleńca, który jest zdolny stworzyć piekielne hybrydy. Wraz z poznawaniem tajemnicy, obserwujemy rodzącą się przyjaźń głównych bohaterów, odkrywamy ich sekrety i przeszłość.  Po przeczytaniu tej książki dopadło mnie pytanie o sam tytuł. Czytając miałam wrażenie, że Marina jest tylko tłem wydarzeń. Owszem autor dał jej rolę „środka napędzającego” działania Óskara, ale czytelnik  śledząc fabułę zapomina o niej bardzo szybko. Sam Óskar jest tylko narratorem, który pojawia się w odpowiednich sytuacjach, a tajemnica zostaje podana mu jakby na talerzu. Mnie osobiście irytowały zarówno poczynania Óskara jak i jego zachowanie wobec  Mariny. Zakochany (?) młodzieniec nie przejmuje inicjatywy, godzi się na rolę przyjaciela, a nawet w pewnym momencie poddaje się i usuwa się w cień.
Bo o kim jest ta historia?  Otóż Marina to powieść o Śmierci – ona jest główną bohaterką, z którą zmagają się wszystkie postacie. Jedni próbują ją oszukać przy pomocy swojego szalonego geniuszu, drudzy zadają ją innym, aby zaspokoić swój głód zemsty, ale wszyscy muszą pogodzić się z jej nieuchronnością.
  Michal Kolvenik jest najbardziej tragiczną postacią, naznaczoną fatum, osaczoną demonami przeszłości.  Czytelnik poznaje  jego życiorys powoli, w kawałkach , dopiero finał powieści odsłania prawdziwą twarz Michala. Wszyscy, którzy mają z nim styczność  zostają naznaczeni piętnem śmierci.
Zafon napisał powieść bardzo przewidywalną, czytelnik nie musi być jasnowidzem aby rozwikłać zagadki fabuły. Bardzo mi brakowało emocjonującego zakończenia i jakiejś niespodzianki. Autor nie stworzył lekkiej i przyjemnej powieści dla młodzieży, lecz mroczną, gorzką  historię o ludziach nieszczęśliwych, samotnych, zmęczonych przeszłością. Wraz z ostatnimi stronicami powieści poczułam ulgę żegnając ulice Barcelony . W Marinie zabrakło tak naprawdę samej Mariny, a rozczarowanie przyniosły wątki związane z parą bohaterów. Natomiast skłania mnie do większej refleksji wątek związany z rolą nauki, postępującej techniki w życiu człowieka. Do stworzenia jakich karykatur, monstrów, hybryd może posunąć się człowiek, aby przybliżyć się do tajemnicy nieśmiertelności…?

środa, 21 września 2011

Barwne Indie w pigułce

Muszę się przyznać, że nie darzyłam szczególną sympatią Beaty Pawlikowskiej. Nie fascynowały mnie jej opowieści w radiowym eterze, programy podróżnicze. Byłam zimna jak kamień na urok sławnej podróżniczki. Swoje "nawrócenie" (tylko tak mogę nazwać ten nagły przypływ sympatii) przeżyłam czytając jedną z jej książek. Poruszyły mnie niezwykłe fotografie, ciekawostki a przede wszystkim... humor - babski humor. I chyba tym babskim humorem okraszonym szczyptą pikantnych przygód, "kupiła" mnie. Beata Pawlikowska to kobieta z pasją, a takie cenię i podziwiam.
Ruszajmy więc -  do Indii!! :)
Blondynka w Indiach  to mała książeczka, wręcz pigułka informacji o Indiach. Pawlikowska pisze barwnie, ciekawie i z pasją. Rysunki, którymi zdobi strony autorka, są zabawnym komentarzem jej przygód. Nie zabrakło również pakietu fotografii, które ogląda się z wielką przyjemnością. Podróżniczka prowadzi nas nie tylko ulicami slamsów czy bogatych domów, ale opowiada ( a raczej gawędzi) o kulturze i religii Indii.

"Indie są zwierciadłem świata. Jest tu wszystko. Wielka bieda i wielkie bogactwo. Niezwykłe uduchowienie i równie niezwykle cuchnący mur (...). Wszystko jest w Indiach jak w pigułce będącej lustrzanym odbiciem reszty świata"
                                                               (Beata Pawlikowska, Blondynka w Indiach)

 Poznajemy Indie oczami autorki, która sprawdza się w roli przewodnika. Z tej małej, kieszonkowej książeczki dowiemy się dlaczego symbol słonia jest taki ważny dla Hindusów, co symbolizują szczury  i czym grożą spotkania z dzikimi wielbłądami. Poznamy też legendę związaną z pałacem Taj Mahal i z jego niezwykłymi mieszkańcami. Jednak największym zdziwieniem dla mnie jest indyjski kult szczurów, które Nam, w Europie, jednoznacznie kojarzą się z nosicielami dżumy i innych choróbstw.(!)
  Jedynym rozczarowaniem jakie przynosi lektura -jest liczba stron (tylko 93 !). Blondynka w Indiach to dobry początek fascynacji tym krajem i zachęta do jego poznania.
Każdy kto jest zapalonym włóczykijem i kocha podróże (czyli prawie każdy z nas), powinien zapoznać się z cyklem "Dzienniki z podróży" Pawlikowskiej. 
Może i Beata Pawlikowska nie posiada wyrafinowanego warsztatu pisarskiego, ale na pewno ma lekkie pióro. Jej zaletą  są barwne i plastyczne opisy odwiedzanych miejsc. Potrafi też zręcznie pobudzić wyobraźnię czytelnika (nawet najbardziej topornego). Czasami przy lekturze miałam wrażenie, że Pawlikowska momentami posuwa się do opisywania krajobrazów i odwiedzanych miejsc, w sposób bardzo prosty, wręcz lekko kiczowaty. W rzeczywistości podróżniczka to bardzo pozytywnie nastawiona do życia osoba - i takie wrażenie pozostawia w swoich książkach. I właśnie dlatego jestem w stanie przymknąć oko na jej "specyficzny" styl pisania.
Polecam przede wszystkim tym Książkojadom, które nie przepadają za turystycznymi relacjami. Ta pozycja jest zupełnie inna i być może zmieni nasze nastawienie do dzienników podróżniczych.

niedziela, 18 września 2011

"Takim Cię odkopałam" - tajemniczy Jacek Dehnel

Ostatnia wycieczka do biblioteki utwierdziła mnie w przekonaniu, że z czytaniem poezji jest naprawdę kiepsko. Otóż wypożyczając kilka tomików poezji usłyszałam od pani bibliotekarki gorzką prawdę : - "Te książki może Pani  wypożyczyć na dłużej, bo nikt ich raczej u nas nie wypożycza". Dodam, że to były tomiki Czesława Miłosza, Karola Wojtyły i Haliny Poświatowskiej... Czy poezja umiera?


Zetknięcie z twórczością Jacka Dehnela było dla mnie podróżą w przeszłość. Zafascynowanie sama postacią Dehnela zrodziło się po przeczytaniu Lali. Fotografia ekscentrycznie ubranego pana uwiodła mnie.. Kim jest mężczyzna, który ubiera się z manierą czasów międzywojennych? Po pierwsze to poeta niezwykle dojrzały,rodem wyjęty z przeszłości. Jego wiersze nie posiadają piętna współczesności, są pochwałą tego, co było, co przeminęło. Jako prozaik prezentuje się czytelnikom w osobie gawędziarza, obserwatora, który zręcznie odmalowuje rzeczywistość.
Czytając Żywoty równoległe powróciło do mnie dręczące pytanie : dlaczego tak nie lubimy poezji i co jest barierą potęgującą niechęć. Nasze babki, prababki, a nawet mamy czytały lirykę, przepisywały ukochane wiersze na skrawki papieru i delektowały się słowami. Może za mało jest w nas tej wrażliwości na metaforę, kunszt poetycki... A może poezja nie jest już modna, bo jest coraz trudniejsza, zakamuflowana przez słowa, których coraz częściej nie rozumiemy. I co dalej z poezją?
 Pochylona nad wierszami Jacka Dehnela odnalazłam świat zapomniany, otulony siecią pajęczyn, które autor odsłania dla czytelnika. Nie może ujść uwadze, że młody Dehnel pisze jak poeta staruszek, o pokolenie starszy, wręcz zagubiony w naszych czasach. Może w tym tkwi jego fenomen, niezwykłość i magnetyzm.
Moją szczególną sympatię zyskały wiersze: "Światłość w styczniu", "Damie minionego czasu", "Symetria", "Na nieznanych ciotek fotografię". Na uwagę zasługują również wiersze poświęcone Miłoszowi, Herbertowi oraz Szymborskiej.
Utwory Dehnela przyciągają, kipią od zjaw, dusz, literackich pożółkłych fotografii  i gorzkich słów:
"Śmiejesz się. Czytasz i zamykasz książkę.
A ty - w tej chwili - wiesz, w czyich ramionach
leży twa miłość? Czy rośnie już drzewo
na twoja trumnę (...)
                                        fragment z wiersza Teatrzyk optyczny
 Czasami jego wiersze są trudne, ciężkie od metaforyki - ale nie może to oznaczać, że pozostawimy je bez refleksji, bez furtki powrotnej. Na tym polega czytanie poezji -na ciągłych powrotach, które odkrywają głębię. Jednokrotne przeczytanie wiersza  to jak ocenianie kogoś wyłącznie po wyglądzie.
Moje odkrywanie twórczości Dehnela dopiero się rozpoczęło i jestem pełna entuzjazmu i szczerej sympatii dla tegoż autora.


O żywot poezji jestem trochę bardziej spokojniejsza dopóki wiem, że jednym z jej silnych sprzymierzeńców jest Jacek Dehnel.

czwartek, 15 września 2011

Przywilej czytania...

 Pierwszy post warto rozpocząć od refleksji na temat czytelnictwa i samej czynności czytania.  Czas, którego ciągle brakuje, skłania nas do czytania wybiórczego, bezmyślnego, szybkiego i "po łebkach ". Nie smakujemy słów ale je połykamy, krztusimy się treścią, co najczęściej owocuje zniechęceniem i znużeniem czytelniczym. Nie odnajdujemy przyjemności, sensu, lecz zaspokajamy się fabułą, historią bohaterów. Sama łapię się na bezrefleksyjnym czytaniu (!). Zastanawiając się wielokrotnie jak zamienić czytanie w przyjemność musiałam przyznać prym poświęceniu i cierpliwości. Jeżeli uznamy czytanie za przywilej, a nie za obowiązek (jak ma to miejsce w szkole) odkryjemy coś więcej niż tylko książkę.
Tak jak nauka chodzenia tak i początki odkrywania literatury bywają trudne. Zasadniczą rolę odgrywają poszukiwania ulubionych gatunków, pisarzy, tematów. Początkujące Książkojady :) powinny zaprzyjaźnić się z biblioteką, antykwariatem czy księgarnią. Pomocne przy szukaniu interesujących pozycji lekturowych mogą okazać się takie strony jak: http://lubimyczytac.pl/ czy http://www.biblionetka.pl .
W oparciu o własne doświadczenie oraz inne spostrzeżenia postaram się podzielić kilkoma poradami, wskazówkami przydatnymi podczas czytania (dla czytelników raczkujących i zaawansowanych Książkojadów):
  1. Miejsce: każde jest dobre, ale warto mieć swój kącik, w którym rytuał czytania stanie się przyzwyczajeniem. Świątynią czytania może być ulubiony fotel, lampka, sofa, łóżko... Pozycja zależy już od Was.Klimat miejscu ma nas relaksować i ułatwiać skupienie się na samym czytaniu.
  2. Jak znaleźć czas? Czytanie nie jest czynnością szybką, ale czasochłonną (nawet krótkie wiersze wymagają poświęcenia więcej niż kilku minut). Zarezerwowanie 30 minut lub godziny nie powinno stanowić problemu (problem pojawia się przy wciągającej lekturze..). Pamiętajcie, że warto sięgać po książkę gdy mamy na to ochotę - zmuszanie się do przeczytania choćby strony wróży nieuchronnym porzuceniem książki na długie dni.
  3. Mobilizacja: ten punkt jest chyba najtrudniejszy :) Moją mobilizacją są znajomi, fora internetowe i co najważniejsze stosiki książek ( w pokoju na pierwszym planie), które tylko czekają aż je pochłoniemy. Przydatne może być zapisywanie pozycji, które już przeczytaliśmy oraz tworzenie listy lektur, które fajnie byłoby przeczytać. 
  4. Co czytać? Wydawnictwa zasypują nas milionami pozycji niekoniecznie dobrych pisarzy. Nowicjusze mogą stanąć przed nie lada wyzwaniem jakim jest wybór książki. I tu z odsieczą przychodzą nam recenzje, opinie czytelników i blogi poświęcone literaturze. Muszę przyznać, że dzięki blogom odkryłam całkiem sporo książek godnych przeczytania i  polecenia innym. Niestety musimy się liczyć z tym, że nawet najbardziej pochlebna recenzja książki nie zagwarantuje nam miłego "lekturowania". Ach te guściki...
  5. Gadżety: może to zabrzmi banalnie ale każdy szanujący się czytelnik musi posiadać zakładkę do książki :), najlepiej stworzoną z wytrzymałego materiału.
  6.  Biblioteka, czyli słowo o wypożyczaniu książek. Biblioteka to najtańszy sposób korzystania z przyjemności czytania. Czasami jednak trzeba duuużo cierpliwości aby wypożyczyć upragniony egzemplarz. Nowości są najbardziej oblegane, a bestsellery są raczej nieosiągalne. Kochani wypożyczający  - nie przetrzymujcie książek. Jest wiele osób, które czekają na dany egzemplarz. Chyba najbardziej irytujące są jednak pozaginane stronice ( patrz punkt wyżej) i niezidentyfikowane plamy... Wierzcie lub nie, ale kontemplacja zaplamionych stronic nie należy do przyjemności. 
  7. Sposób na "tomiska". Do takich "tomisk" zaliczam książki powyżej 450 stron. Objętość zawsze przeraża, a w głowie włącza się alarm: Kiedy ja to przeczytam??! Wszystko zależy od książki, od historii jaką w niej znajdziemy, a wtedy 500 stronicowy tytan może zająć Wam zaledwie dwa wieczory. Przekonałam się do opasłych "cegłówek" gdy zauważyłam jak wiele mogą zawierać szczegółów, pobocznych wątków, tajemnic, ścieżek fabularnych. Po przeczytaniu tomiska rzadziej czuję niedosyt, a częściej dumę.. w końcu pochłonięcie "tomiska" to pokonanie bariery lenistwa i zniechęcenia...Tomiska potrafią wciągać i są magnesem przyciągającym do codziennego czytania.
 Mam nadzieję, że przebrnęliście przez pierwszy post :) Miłego czytania Książkojady!!!