sobota, 31 grudnia 2011

Zakurzona książka (cz.2) : "Dymy nad Birkenau" Seweryna Szmaglewska

 Zabierałam się do tej recenzji już od kilku dni. Nie będę ukrywać, że Dymy nad Birkenau autorstwa Seweryny Szmaglewskiej to książka trudna, wstrząsająca i wymykająca się wszelkim krytycznoliterackim sformułowaniom.
Tematyka obozów koncentracyjnych jest dosyć popularna w literaturze. Od dokumentalnych ujęć po powieści wspomnieniowe, a nawet fikcję literacką. Autorka opisuje życie obozowe, machinę holocaustu pochłaniającą człowieka. Dymy nad Birkenau prezentują  nowatorskie ujęcie, ponieważ pisarka przedstawia zdarzenia z perspektywy kobiet. I taka też jest ta powieść. O piekle jakie przeżyły kobiety, o formułowaniu się innej rzeczywistości. Podobnie jak u Borowskiego, opisane zostają struktury obozu, podział więźniów i ich grupowanie, drastyczne i bardzo realistyczne opisy śmierci i uprzedmiotowienia człowieka. Pomimo kobiecego ujęcia, płeć w obozie, tak naprawdę nie miała znaczenia.
Takie książki przypominają i są przestroga przed złem, które było dziełem istoty ludzkiej. Powieść Szmaglewskiej nie posiada fabuły, czy głównego bohatera. Składa się ona z wielu historii, wydarzeń, faktów. Bohaterem jest cała zbiorowość obozowa, której głównym celem było przetrwanie. Zastanawia fakt, że ludzie przystosowali się do ekstremalnych warunków, co jednak oznaczało utratę wartości, własnej osobowości. Pojmowanie śmierci także uległo deformacji, gdyż była ona dla więźniów wyzwoleniem, ucieczką, obrazem codzienności. Nie wzbudzała emocji, lecz tylko obronną obojętność.
Dymy nad Birkenau dla mnie osobiście to apokaliptyczna wizja świata, który przetrwał w licznej dokumentacji i we wspomnieniach świadków. Książka fascynująca, wywołująca bardzo mieszane i skrajne uczucia. Na poważnie, bez ceregieli i wygładzeń, czy upiększeń. Szmaglewska nie pozostawia czytelnika bez refleksji, ale zamieszcza własne przemyślenia, bogate spostrzeżenia osoby, która w pełni rozumiała realia życia w Birkenau. 

Kolejnym gościem cyklu Zakurzona książka będzie Biała Róża Narcyzy Żmichowskiej.

PS Jutro małe podsumowanie roku, życzenia i postanowienia noworoczne:)

wtorek, 27 grudnia 2011

Wiejski kryminał vs erotyczny "miszmasz"

 Jak to z książkami bywa, są i gorsze i lepsze czytadła. Przed jednymi trzeba przestrzegać, a drugie polecać i promować wśród molowej "braci". Ostatnio przeczytałam dwie książki różniące się między sobą chyba wszystkim. O tym czytelniczym pojedynku i o kilku przestrogach będzie ten post.

Anna Fryczkowska niedawno napisała swój pierwszy kryminał: Kobieta bez twarzy. Czytając wiele pochlebnych recenzji wygodnie rozsiadłam się w fotelu i po prostu pochłonęłam książkę. Fabuła niby prosta: wdowa z dziećmi przenosi się z miasta na wieś. Od tego momentu zaczynają się schody, piętrzą się tajemnice i trupy. To, co wydaje się na początku oczywiste, wraz z rozwojem akcji, już takie proste nie jest. Nikomu nie można wierzyć (przez pewien czas nawet podejrzewałam syna głównej bohaterki, nieszkodliwego nastolatka). Historia zbudowana kunsztownie, bazująca na efekcie zaskoczenia.  Ja nie domyśliłam się ani zakończenia ani winnego, ale wręcz z bohaterką odkrywałam mroczne sekrety z pozoru sielskiej wioski. Czytelnik poznaje Świątkowice (co za przewrotna nazwa) z perspektywy Hanny i jej córki - Miśki. Obie są bardzo spostrzegawcze, a narracja Misi wnosi do powieści elementy humorystyczne. Autorka bardzo realistycznie i logicznie łączy wszystkie wątki, (jestem pełna podziwu). Kreacja wsi również zasługuje na wyróżnienie, ponieważ niszczy pewne mityczne wyobrażenie polskiej wsi. Mieszkańcy Świątkowic wiedzą wszystko, śledzą, podsłuchują, ale milczą w imieniu całej zbiorowości. Historia i cała intryga ukazuje pojmowanie zła w sposób bardzo subiektywny. Jednak zło zawsze pozostanie złem. Rozwiązanie całej fabuły jest niezwykle zaskakujące, ale mnie nie usatysfakcjonowało. 
Polecam ten kryminał i gwarantuję, że godziny spędzone nad nim nie będą nudne i zmarnowane. 


Druga książka to przepis jak zażenować i wkurzyć czytelnika. Ryszard Botwina "wypocił" naprawdę kiczowatą powieść: Małe wieczności. Historia jest oparta na prostym motywie miłości Romea i Julii. Realia Wenecji zastępuje polska, szara rzeczywistość, a głównych bohaterów starszy portier i młoda prostytutka pogrążona w narkotykach. Botwina łączy ich dziwną miłością, a raczej  seksem, bezwstydnym, fizycznym, wręcz obleśnym... Opisy erotyczne są okropne, pozbawione literackości, a oscylujące na granicy tandetnego  porno. Fabuła jest tak sztuczna, bohaterowie tak fałszywi, że chwilami myślałam, że to musi być groteska. A zakończenie całej irytującej historii jest śmieszne, kipiące naiwnością i głupotą.... Przeczytawszy ostatnie zdania ciągle  nurtowało mnie pytanie : po co cała ta historia, skoro bohaterowie mogli umrzeć już na samym początku. Pisarz dzięki temu oszczędziłby czytelnikowi złości, niesmaku i męczarni. Jeżeli ktoś lubi torturować wyobraźnię i siebie takimi bzdurami, to na własną odpowiedzialność. Myślę, że osnowa fabuły nie była przemyślana, pisarz chciał napisać o wszystkim, a wyszło komicznie. Miszmasz: jest tu sekta, gang narkotykowy, kryminał, trupy, morderstwa, zemsta i nieudolny portier zamieniający się w supermena. Chyba większej mieszanki nie dało się stworzyć.Odradzam zdecydowanie, właśnie tym czasami grozi przypadkowe natknięcie się na nieznaną książkę i autora.

 Pojedynek zdecydowanie wygrywa wiejski kryminał Kobieta bez twarzy autorstwa Anny Fryczkowskiej. "Małe wieczności" to nieudana próba odbrązowienia motywu wiecznej miłości, niestety zabrakło pomysłu, barwnych postaci, a przede wszystkim szczerości. Książkę potraktowałam bardzo krytycznie, ale pragnę tylko przestrzec innych przed czytaniem grafomaństwa. Dzisiaj niestety każdy może pisać, a czasami lepiej do szuflady niż dla wydawnictwa. I tym "miłym" akcentem kończę ten post.

Miłego czytania :)

piątek, 23 grudnia 2011

Świąteczne refleksje

 Przychodzi taki czas gdy największy mol książkowy musi dać się ponieść  wirowi świątecznych przygotowań. Wyciągamy wtedy stare przepisy (to też świetna lektura, szczególnie gdy znajdziemy jakieś dopiski, notatki...czar tamtych lat) naszych babć i mam. Gotujemy,pieczemy, sprzątamy aby przez chwilę delektować się spokojnym odpoczynkiem. Przywiązujemy zbyt dużą wagę do oprawy, detali, stereotypów. Temat "oklepany" jeżeli chodzi o komercjalizację świąt, ale zauważam, że z roku na rok ubywa magii świątecznej. A to jest dobry czas na refleksję nad samym sobą. Warto poświęcić te Święta bliskim i sobie, swojemu wnętrzu.


   Kochanym Książkojadom życzę przede wszystkim rodzinnych chwil, aby każdy z Was mógł wspominać te święta z uśmiechem. Wyłączmy telewizor i przeczytajmy coś wartościowego, wrażliwego i pobudzującego do rozmyślań.  Porozmawiajmy z bliskimi, wybierzmy się wspólnie na spacer. Banalne? Piękne jest to, co przynosi nam niewinną, prostą radość.

Pozdrawiam serdecznie :)

niedziela, 18 grudnia 2011

Syndrom "czytającego łasucha" :)

  Ten post będzie lekki i przyjemny, taki z serii "niedzielne banialuki". Lubię gotować i  szperać po blogach kulinarnych, szukać fikuśnych przepisów. Fotografie są tak dopracowane, smakowite i kuszące, że od samego patrzenia gruczoły ślinowe pracują w zdwojonym tempie (zastanawia mnie dlaczego moje potrawy nie wyglądają tak pysznie jak na zdjęciach...). Często podczas krzątaniny kuchennej zerkam do książki.  Z tej okazji chciałabym poruszyć dzisiaj  temat kulinarno - książkowy.

 Jako prawdziwy łasuch umilam sobie  czytanie książki różnymi łakociami  i herbacianymi napitkami. Wszystko zależy od tematyki lektury, są i takie przy których nie da się niczego przełknąć (tu : wstawcie Wasze ulubione książki), ponieważ same w sobie są najsłodszym ciasteczkiem w czekoladzie. Syndrom łasucha dopada mnie przy romansidłach, książkach humorystycznych czy typowych "czytadłach" dla przyjemności. 
Jednak nie wyobrażam sobie czytania bez herbaty, mięty z miodem czy kawy. Lubię także podjadać między stronicami kawałki jabłka lub herbatniki. Prawdę mówiąc czekolada, ciasteczka znikają w zastraszającym tempie (nie polecam przy czytaniu 600 - stronicowej powieści), więc staram się jeść  raczej  owoce lub paluszki... A po co konsumować w czasie czytania? Moje teoria opiera się na prostym przesłaniu: głód nie oderwie Cię od książki i zaoszczędzisz cenny czas. Jedzenie przy czytaniu rządzi się ważną regułą -  jedzmy tak, aby książka na tym nie ucierpiała (nie ma nic gorszego niż poplamione białe strony). Pozostaje tylko życzyć wszystkim łasuchom : smakowitej lektury !

A czy Wy macie jakieś ulubione przysmaki, które uprzyjemniają czytanie? A może nie preferujecie tych dwóch czynności jednocześnie? 

PS. Coś na słodko, ale z perspektywy czytelniczej : mariamargaryna: Trudna sztuka pisania o niczym. Polecam na deser ^.^

Pozdrawiam wszystkie ciasteczkowe potwory:)

wtorek, 13 grudnia 2011

Koty Pana Rymkiewicza.

 Chyba pora wieczorowa, a nawet nocna sprzyja poetyckiej refleksji. Dzisiaj krótko o tomiku wierszy Jarosława Marka Rymkiewicza - Zachód słońca w Milanówku.

"Koty pisały moje wiersze
Piosenki ody tarantele
Bo miały horyzonty szersze
Ja innych zajęć miałem wiele"

Powyższa strofa pochodzi z wiersza "Ogród w Milanówku - poezja brzóz i kotów". Cały tomik nawiązuje tematycznie do motywu ogrodu, cyklów pór roku, ogólnie całej natury. Człowiek jest obserwatorem zwierzyńca, któremu przewodzi kot. Poeta posługując się wielokrotnie symboliką kota, podkreśla niezależność natury, której jest częścią. Koty to istoty tajemnicze, będące pośrednikami pomiędzy światem "oswojonym", a dziką i nieznaną pierwotnością. 

Rymkiewicz pozwala przemawiać jeżom, drzewom, gawronom i wiewiórkom. Wraz z człowiekiem stają przed problemem przemijania. Poeta nie milczy, gdy nadchodzi Tanatos (Zimowy pogrzeb na cmentarzu w Bolimowie), który uśmierca każdą istotę bez względu na hierarchię biologiczną i ewolucyjną.  Sposób budowania wierszy w tomiku: Zachód słońca w Milanówku może się wydać banalną rymowanką, o łatwych, powtarzalnych rymach, które  nasuwają skojarzenia ludowych przyśpiewek. Nie dajmy się jednak  zwieść tej gładkości i prostocie, ponieważ ta poezja przekazuje nam bardzo istotne prawdy dotyczące współczesnego świata, konsumpcjonizmu i chaosu wartości.

"Patrzą na nas otwarte wielkie oczy Boga
Jest sen - i jeśli wejdziesz - to we śnie jest droga"
(Ogród w Milanówku, sen zimowy, s. 24 -25)

A gdzie w tym wszystkim Bóg? Podmiot liryczny wątpi, ironizuje, ale nie neguje stanowczo istnienia Stwórcy świata przedstawionego. Przyjmuję postawę badacza, stawiającego pytania kłopotliwe, trudne, być może retoryczne. Ten niepokój zaraża czytelnika, weryfikuje postawy człowieka "uwięzionego w mieście i w czasie".
Podsumowaniem, a raczej zwieńczeniem tomiku jest posłowie Ogród istnienia autorstwa Ryszarda Przybylskiego, które pomaga w zrozumieniu całego cyklu wierszy.
Miłego spotkania z poezją !

P.S Innym moim ulubionym wierszem "kocim" jest Kot w pustym mieszkaniu Wisławy Szymborskiej, ale o tym kiedy indziej :)

wtorek, 6 grudnia 2011

W tataraku zaplątani.

 Czy z krótkiego opowiadania, zarysu historii można stworzyć film? To zależy od reżysera i tworzywa literackiego. Andrzej Wajda jest takim reżyserem, który czuje pisarza i słowo. Podjęcie się wyzwania jakim jest proza Iwaszkiewicza, to spotkanie z tajemnicą ludzkiej psychiki. 
Zetknęłam się z Tatarakiem przeglądając barwny album promujący film Wajdy. Książka zawiera wypowiedzi samego reżysera, Krystyny Jandy -odtwórczyni roli Marty, wywiad z córką pisarza - Marią Iwaszkiewicz oraz tekst krytyczny Andrzeja Gronczewskiego "Rzeka bólu". A co najważniejsze w albumie pełnym fotografii znalazło się opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza jako szkielet fabularny filmu: Tatarak. Pożegnanie miłości
Książka zaprasza do obejrzenia filmu Wajdy, ale chyba dobrym początkiem jest wyjście od literatury. Warto przed seansem przeczytać opowiadanie, aby poczuć atmosferę tej prozy pełnej wewnętrznego smutku i przemijania. Czym jest tatarak?:

"Tatarskie ziele ma dwa zapachy. Jeżeli się potrze w palcach zieloną wstążkę, miejscami przymarszczoną, poczuje się zapach, łagodną woń "wierzbami ocienionej wody", jak mówi Słowacki, trochę tylko zatrącającą wschodnim nardem. Ale kiedy się takie pasmo tataraku rozetrze, kiedy się włoży nos w bruzdę, wyłożoną jak gdyby watą, czuje się obok kadzidlanej woni zapach błotnistego iłu, gnijących rybich łusek, po prostu błota. (...)Ton, dźwięk, woń jak echo odpowiadają z końca w koniec żywota. Zapach dzieciństwa odnajduje odpowiednik w zapachu starości, młodość odbija się w zielonym lustrze wieku dojrzałego" (Tatarak, s. 67)

 Opowiadanie Tatarak to krótka historia dojrzałej kobiety Marty, której życie uczuciowe jest dosyć stabilne, wręcz nijakie. Jako żona zapracowanego doktora, czuje się samotna i zmęczona sobą. Doświadczona przez śmierć synów oraz obojętność męża, odczuwa niezwykłą pustkę. Z letargu budzi ją młody mężczyzna - Boguś. Jedno spotkanie staje się zalążkiem kiełkujących emocji. Jak to u Iwaszkiewicza bywa, wystarczy chwila aby wszystko zmieniło swój bieg. Kontrasty uczuć, wieku, doświadczenia, statusu społecznego są jakby w tle, ale w toku akcji nabierają głębszego wyrazu. Elementy te, budują zarysy postaci jednocześnie poruszając tematykę bliską każdemu człowiekowi: przemijania, utraty bliskiej osoby, borykania się z upływem czasu.
 Muszę się przyznać (!), że jeszcze nie skonfrontowałam literackiego obrazu z filmowym. Ale w najbliższym czasie mam zamiar obejrzeć Tatarak. Pożegnanie miłości. Skusiły mnie cudowne fotografie Piotra Bujnowicza oraz kulisy pracy nad tym filmem. Proza Iwaszkiewicza jest bardzo refleksyjna, czasami brutalna, ale najbardziej bliska istoty człowieczeństwa.

niedziela, 4 grudnia 2011

Niegrzeczny Murakami...


Opowieść 1Q84, której autorem jest bardzo znany japoński pisarz - Haruki Murakami, rozpoczyna się nawiązaniem do utworu muzycznego. Postanowiłam więc przywołać utwór Leona Janacka - Sinfonietta jako tło do tej powieści. W końcu Murakami zadbał o to, aby Sinfonietta stanowiła spoinę dwóch, dziwnych historii. 
Opowieść rozwija się z dwóch perspektyw: kobiety - Aomame i mężczyzny - Tengo. Na początku odnosimy wrażenie, że są to dwie różne, niezwiązane ze sobą historie. Wraz z rozwojem akcji okazuje się, że postacie żyją jakby po dwóch "stronach lustra". Aomame i Tengo spotkali się w dzieciństwie. To wspomnienie często prześladuje ich w dorosłym życiu. Aomame jest wyrafinowaną zabójczynią, która pozbywa się mężczyzn znęcających się nad kobietami. Jej bronią jest cienki szpikulec, który wbity w odpowiednie miejsce powoduje natychmiastową i cichą śmierć. Kobieta nieświadomie wkracza do innego świata, różniącego się od jej rzeczywistości detalami, które jednak stają się bardzo istotne. Aomame postanawia nazwać ten drugi wymiar rokiem 1Q84: "Q pochodzi od słowa question mark, czyli znak zapytania. Coś niosącego w sobie pytanie" (cytat, s.175).
 Świat Tengo jest bardziej stabilny. Pracuje on jako wykładowca matematyki, a hobbistycznie zajmuje się pisaniem powieści (być może alter ego samego autora?). Jego uporządkowaną codzienność burzy książka nosząca tytuł: "Powietrzna poczwarka". Napisana przez tajemniczą nastolatkę, jest fascynująca, ale warsztatowo słaba. Komatsu, wydawca i poszukiwacz nowych, literackich talentów, zleca Tengo poprawienie powieści. Tengo podejmując się tego zadania wplątuje się w przedziwną historię, która łączy się ze światem 1Q84.
To byłoby na tyle jeżeli chodzi o wprowadzenie, dalsze streszczanie popsułoby całą przyjemność czytania. Moja recepcja tej lektury była wyjątkowo trudna. Przestawienie się na sposób pisania japońskiego pisarza, jego bezpośrednie przechodzenie z funkcji narratora do myśli postaci - może sprawiać kłopot. Świat żeński i męski różni się między sobą, chociaż Aomame jest dla mnie ciekawszą postacią, może barwniejszą niż Tengo. Bohaterowie przypominają mi Yin i Yang, siły nawiązujące do chińskiej filozofii.  
W tytule posta określiłam Murakamiego przymiotnikiem "niegrzeczny". Dlaczego? Otóż autor prowokuje w swojej powieści. Kipiący erotyzm, seksualność bohaterów, ich fizyczne i pożądliwe nastawienie - to nieodzowne elementy świata tej powieści. Może i Aomame kocha Tengo, ale nie przeszkadza jej to w uprawianiu seksu z nieznajomymi mężczyznami. Eksperymentuje, trochę naiwnie wierząc w oczyszczającą moc pożądania. Natomiast Tengo traktuje seks jako rozładowanie napięcia. Jego kochanka, żona i matka, to  osoba pełniąca funkcję jednoznaczną. Chodzi tylko o seks. W całej fabule również pojawia się wątek seksualny związany z główną zagadką 1Q84. Nawet autorka Powietrznej poczwarki budzi skojarzenia czysto erotyczne: autor kreuje ją na lolitkę, nieświadomą swej urody i seksualności. Taka bezpośredniość, przełamywanie tabu, wręcz pewna obsceniczność na pewno prowokuje do skrajnych odczuć. Czytelnik jednak nie przejdzie obok niej obojętnie.
Największym plusem tej powieści jest fabuła i ciągłe stopniowanie akcji - narastają pytania, tajemnice, a czytelnik kończący pierwszy tom pozostaje z bagażem wątpliwości i z niepokojem. Na pewno sięgnę po kolejne części tego cyklu, bo tajemnica "Little People" jest warta rozwiązania. 
Pierwsze spotkanie z Murakami nie było łatwe, może zbyt przytłaczające swoją formą, ale ciekawe. Mam tylko nadzieję, że bohaterowie nabiorą głębszego kolorytu, bo ich psychika jest na razie dla mnie wielką niewiadomą.