czwartek, 28 grudnia 2017

Spętani tajemnicą



Wojna zbiera swoje żniwo jeszcze przez wiele lat po jej zakończeniu. Zło tli się w pustym wzroku tych co przeżyli, powolne szaleństwo ogarnia ich umysły. Zemsta, mordercza sprawiedliwość, codzienność śmierci na długo goszczą na ulicach polskich miast, wsiach, w domach ludzi, którzy muszą nauczyć się bycia człowiekiem. Bo wojna odbiera godność, rodzi bestie, przemienia człowieka w zwierzę, którym kierują instynkty. O mrocznej, powojennej tajemnicy zatruwającej ludzkie serca i życie traktuje niezwykły kryminał Tomasza Białkowskiego „Powróz”.

Autor jest cenionym pisarzem, laureatem Literackiej Nagrody Warmii i Mazur i Nagrody Prezydenta Olsztyna, a także stypendystą Ministra Kultury. Powieść „Powróz” jest zainspirowana prawdziwą fotografią ukazującą szokujące wydarzenie – wieszanie zbrodniarzy z obozu Stutthof. Najbardziej przeraża nastrój panujący wśród obserwatorów samosądu, dla których jest to widowisko, brutalne igrzyska, spektakl śmierci, w którym muszą zginąć winni. Tomasz Białkowski kreuje splatające się ze sobą scenerie przeszłości i teraźniejszości – pomimo upływu lat, w ludziach tkwi nieustannie ksenofobia, tworzenie wspólnoty o znamionach sekty, skłonności do owczego, bezmyślnego pędu. „Powróz” to historia mroczna, bo opowiadając o narodzinach zła, o jego przesiąkaniu, kiełkowaniu, przemilczaniu i ponownym wzrastaniu. Tajemnica związana z widowiskiem egzekucji zbrodniarzy wojennych, której świadkiem są dzieci, staje się ich przekleństwem, wyrywa w ich umysłach ślad zła, o którym nikt nie może się dowiedzieć. 

Do małej warmińskiej miejscowości, Stawowisk przyjeżdża tłumaczka Iga Spica. Kobieta szuka bezpiecznego schronienia i zatrzymuje się w domu siostry, która wyjeżdża wraz z mężem, pozostawiając posiadłość w rękach Igi. Spica jest wrakiem człowieka, po brutalnej śmierci nastoletniego syna, załamuje się. Jednak to dopiero początek jej problemów. Jednym z morderców jej dziecka okazuje się być syn znanego i wpływowego polityka, który zrobi wszystko aby zemścić się na kobiecie. Iga nieustannie ucieka, jest w stanie ciągłego zagrożenia, psychozy, którą da się poskromić tylko tabletkami. Jej lęk wzbudzają przystanki, gdyż to na jednym z nich pobito śmiertelnie jej syna. Stawowiska mają być miejscem spokojnym, azylem, odcięciem się od przeszłości. Spica niedługo cieszy się beztroską, gdyż wieczorem znajduje w ogrodzie powieszoną kobietę, której ciało znika w dziwnych okolicznościach. Tropem staje się zabytkowy zegarek. Bohaterka wzywa policję, która po macoszemu traktuje zgłoszenie, poddając w wątpliwość jej słowa. Nie pomagają również mieszkańcy, którzy wrogo i nieufnie traktują turystkę. Powieszona kobieta zdaje się być tylko wytworem jej wyobraźni, a może jednak ludzi z miasteczka wiąże zmowa milczenia, strach przed kimś wpływowym…

Każdy z bohaterów „Powrozu” Tomasza Białkowskiego przetrawia własne lęki, próbując na nowo scalić swoją osobowość. Iga Spica notorycznie przywołuje obrazy śmierci syna, które przygniatają ją niczym lawina kamieni, paraliżując jej umysł i ciało. Rozwikłanie zagadki kryminalnej staje się dla niej odskocznią od codziennego przeżywania osobistej tragedii. Kiedy historia nabiera kształtów, barw, pojawia się córka zaginionej kobiety, której ciało widziała Iga. Śledztwo dwóch kobiet to odkrywanie dawnych tajemnic, powrót do czasów, o których ktoś chce bardzo zapomnieć. Postacie kobiet w powieści są wyraziste, silne, odważne. Iga jest obcą, „Inną” w miasteczku, prowokuje swoim wyglądem, bezpośrednim zachowaniem, stanowczością. Stawowiska to miasteczko-piekiełko, pełne brudnych tajemnic, wrogie, trzymane w ryzach przez kilka osób bogatych. To klatka, miasto otoczone niewidzialnym murem obojętności, ślepej solidarności w imię pozycji i pieniędzy. Jak zauważa bohaterka, młodym ludziom ciężko się stąd wyrwać, jak już komuś udaje się wyjechać, staje się on obcy, przestaje należeć do lokalnej społeczności, wspólnoty. Tutaj kobiety są uległe, nie mają własnego zdania, żyją pod kloszem. Iga dusi się w oparach fałszywości, ludzkiej nienawiści, marazmie, w klimacie przesiąkniętym prowincjonalnym nacjonalizmem:

„Iga myśli teraz o mężu swojej siostry. Powoli zaczyna go rozumieć. Rozgrzeszać to jego picie. To ci ludzie wokół. Ich obłuda. Zlepiona ze sloganów moralność. Zawiść. Małość. Chytrość. To ich jad. Wsączają go w nawet najbardziej odporny organizm. Powoli, latami zatrują każdego, nawet najbardziej odpornego. Nie uchronią przed trucizną mury z żywopłotu. Z czasem jedynym antidotum na jad staje się wódka. (…) Kiedy mikstura przestaje działać, pojawia się rozpacz.” (s. 72-73) 

Powieść ukazuje również pewien mechanizm zła pod postacią zemsty czy ksenofobii – w 1946 ofiarami nienawiści, plotek, krzywdzących oskarżeń są Żydzi zamordowani podczas pogromu kieleckiego a współcześnie wrogimi „Innymi” stają się Ukraińcy:

„Powinno się ich wszystkich tam utopić. Przyjeżdżają głodni, by się nażreć naszego chleba. Nie szanują naszej tradycji, nie mówią w naszym języku. Odbierają pracę naszym ludziom. To przez nich ten kraj schodzi na psy. Widziałaś, jak żyją na tej budowie? Obserwowałem ich. To prymitywne istoty. Niechlujne i brudne.” (s. 287-288)

W słowach tych niestety zawiera się obraz naszego społeczeństwa, problem ksenofobii, nacjonalizmu, które sączą się jak trucizna z codziennych rozmów, przekazów medialnych czy politycznych rozgrywek. Autor nie unika trudnych tematów, udowadniając że i kryminał jest świetną formą do pobudzania refleksji, kreślenia współczesnych problemów, przedstawiania naszej polskiej rzeczywistości. „Powróz” to brutalny ale i prawdopodobny wycinek współczesnej Polski, w której tajemnice z przeszłości otacza się grubym murem milczenia przy publicznym przyzwoleniu. Tytułowy powróz przechodzi z rąk do rąk, zapisuje się w pamięci, staje się pamiątką rodzinną o makabrycznym rodowodzie, wieszczącą szczęście i dobrobyt. Jest niewidzialną pętlą osaczającą główną bohaterkę jak i narzędziem zbrodni, artefaktem zła. 

Powieść Tomasza Białkowskiego to rasowy kryminał, z psychologiczną głębią i wiwisekcją zła, która wywołuje dreszcze niepokoju. Dusząca przestrzeń polskiego miasteczka to wierna kopia wielu prowincji, w których panują ścisłe reguły i hierarchia. Autor idealnie kreśli rysy mieszkańców, zniechęconych, wycofanych, zalęknionych, których można z łatwością kupić. Pojawienie się Igi Spicy, buntowniczki, indywidualistki, przekornej oraz wykształconej i oczytanej kobiety jest jakby „włożeniem kija w mrowisko”.  Ona nie chce się dostosować do cichego życia miasteczka, drąży, zadaje pytania, szuka śladów i próbuje przebić mur milczenia i obojętności. Zakończenie powieści jest mocne, stanowcze, bezkompromisowe – jeszcze raz akcentujące polską rzeczywistość, która jest pozbawiona wszelkich skrupułów i brutalniejsza niż nam się wydaje. 

*Cytaty: Tomasz Białkowski, Powróz, wyd. Oficynka, Gdańsk 2014.
 Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.

środa, 20 grudnia 2017

KĄCIK MAŁEGO MOLIKA (13/2017) - "Rymowanki wyliczanki"

Wyliczanki to nieodłączny element dziecięcych zabaw, ich melodyjność, rymy, zabawne konstrukcje słowne sprawiają, że szybko zapadają w pamięć. Krótkie rymowanki przywołujemy z łatwością, niektóre można uznać za kultowe, znane od pokoleń – choćby Ojciec Wirgiliusz, Tańcowały dwa Michały, Ence pence, Lata osa koło nosa, Na wysokiej górze, Siała baba mak, Kipi kasza. Dzisiaj trudno znaleźć autora tych znanych wyliczanek, które przekazywały nam babcie i mamy, a teraz my uczymy zabawnych rymowanek swoje dzieci.


 W wydawnictwie Wilga ukazał się zbiór prawie 50 utworów, krótkich wierszyków, które wielu z nas recytowało podczas zabaw czy rodzinnych spotkań. Te wyliczanki idealnie sprawdzą się podczas pierwszych kontaktów maluszka z książką. Krótkie, proste ale i bardzo dźwięczne wyliczanki przyciągają uwagę dziecka, a gdy dodamy do tego zabawy manualne, pantominę czy paluszkowe ćwiczenia – otrzymamy dużo pomysłów na wspólną zabawę, wypełniającą czas na długie wieczory. 

Wśród zgromadzonych wyliczanek znalazły się również te dźwiękonaśladowcze, dla maluchów poznających różnorodne odgłosy i dźwięki:

„Jedzie pociąg: fu, fu, fu!
Trąbi trąbka:  tru, tu, tu!
A bębenek: bum, bum, bum!
Na to żabka: kum, kum, kum!
Konik człapie: człap, człap, człap!”
(Jedzie pociąg, s. 28) 

„Bzy, bzy, bzy,
Wyleciały pszczółki trzy:
Gucio, Maja, Klementyna
I odpadasz właśnie ty”
(Pszczółki trzy, s. 36)


Kolorowe ilustracje wykonał Zbigniew Dobosz, obrazując zabawne mini-wierszyki.  Moją ulubiona wyliczanką, którą pamiętam z dzieciństwa i którą posługiwaliśmy się podczas zabawy była rymowanka Na wysokiej górze:

Na wysokiej górze,
rosło drzewo duże,
nazywało się:
apli-popli-blite-blau.
A kto tego nie wypowie,
Ten nie będzie grał!
 (Na wysokiej górze, s. 4)


W zbiorze „Rymowanki wyliczanki”, które zebrała Urszula Kozłowska, są również teksty mniej znane, które czytałam pierwszy raz (Koziołek Matołek; Babcia zupę gotowała; W zdrowym ciele zdrowy duch; Strach ma wielkie oczy).  Lektura wyboru rymowanek to miła okazja do wspominania, przypomnienia sobie dziecięcych zabaw, w których wyliczanka niczym magiczne zaklęcie uruchamiała wyobraźnię, radość, dreszcz rywalizacji. Im bardziej wyliczanka była śmieszniejsza, pełna absurdu i dziwnych słów, neologizmów, tym większa była frajda z jej wypowiadania. A największym poważaniem cieszyły się osoby, które wymyślały własne rymowanki lub używały zupełnie nowych wyliczanek, które pierwszy raz słyszeliśmy. To były czasy!  

"Rymowanki wyliczanki" traktuję więc bardzo sentymentalnie i chętnie będę do nich wracać wraz z synkiem, który dopiero poznaje wierszyki i rymowane zaklęcia dobrej zabawy. 


Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu WILGA 

niedziela, 17 grudnia 2017

Hej kolęda, kolęda!

Pamiętam kiedy pierwszy raz usłyszałam kolędę, śpiewała ją moja babcia. „Pójdźmy wszyscy do stajenki” od zawsze kojarzy mi się z grudniowymi wieczorami, kiedy to wykonywałyśmy wspólne słomiane i papierowe ozdoby na choinkę. Kolęda ta, ma kolor iskrzącego się śniegu, zapach słodkiego maku podkradanego z makowca i melodię ciepłego, babcinego głosu, nucącego podczas sprzątania, gotowania czy przystrajania domu. Polskie kolędy są niebywale piękne, poetyckie, przemawiające do serca. Przekazywane z pokolenia na pokolenia są magiczną melodią świąt, przywołującą wiele wspomnień…

Zbiór „Kolędy i pastorałki” wydany przez wydawnictwo Wilga zawiera 25 tekstów utworów, które rozbrzmiewają co roku w polskich domach. Książka może stać się świątecznym śpiewnikiem i zachętą dla najmłodszych do poznania najpiękniejszych kolęd  i  pastorałek. Oprócz pięknych i nostalgicznych kolęd na uwagę zasługują kolorowe, nastrojowe ilustracje Aleksandry Krzanowskiej. Dużo w nich ciepła, folklorystycznych akcentów oraz nawiązania do polskich tradycji świątecznych.  Moją uwagę przyciągnęły oryginalne anioły z barwnymi skrzydłami oraz ozdoby świąteczne, które sama wykonywałam w dzieciństwie. Aż łza się w oku kręci, kiedy oglądałam te ilustracje.  Ujmujące, klimatyczne, mogłyby stać się kartką świąteczną dla najbliższych.


Wydaje się nam, że dzieci znają kolędy,  najczęściej jednak jest to tylko kilka utworów. Sami ograniczamy się do pierwszych zwrotek i refrenu, puszczamy muzykę z odtwarzacza albo śpiewamy tylko w wieczór wigilijny. Kolędy i pastorałki zawierają w sobie całą magię świąt, wprowadzają radosną atmosferę, niosą jak na skrzydłach wspomnienia i wzruszenie. Nie wyobrażam sobie bez nich grudniowych i styczniowych dni. Wspólne śpiewanie naprawdę zbliża do siebie ludzi. Chciałabym aby moje dziecko znało jak najwięcej polskich, tradycyjnych utworów, gdyż jest to piękny dar przodków, rodzinnych tradycji. Teksty kolęd i pastorałek niosą w sobie wiele emocji, plastycznych obrazów i skojarzeń, warto pomyśleć o nich głębiej, podczas ich śpiewania.


Piękne wydanie „Kolęd i pastorałek” przyciągnie na pewno najmłodszych, umili wspólny czas i przywoła wiele wspomnień, rodzinnych anegdot. To książka, do której będziemy wracali  co rok, w wigilijny czas, podczas wspólnego świętowania i przygotowań. Taka forma śpiewnika sprawdzi się wśród najmłodszych czytelników, jak i starszych. Wybór kolęd i pastorałek wydaje mi się bardzo trafny, w zbiorze znalazły się te najbardziej znane i najpiękniejsze – esencja polskiego kolędowania. 


Gdybym mogła podarować mojej babci wtedy jakiś miły upominek, byłaby to właśnie książka „Kolędy i pastorałki” z bajecznymi ilustracjami kolorowych aniołów i dziecięcej choinki.

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu WILGA 

sobota, 16 grudnia 2017

KĄCIK MAŁEGO MOLIKA (12/2017) - "Wielki powrót detektywa Pozytywki" Grzegorz Kasdepke

Wielbiciel rowerów i kaktusów, polski Sherlok Holmes i doktor Watson w jednej osobie. Tak, to wszystkim młodym czytelnikom znany detektyw Pozytywka, osobistość powołana do życia przez najbardziej znanego i poczytnego pisarza dla dzieci – Grzegorza Kasdepke. Detektyw zadziwia swoja bystrością, jest niezłym obserwatorem, ma dużą wiedzę ogólną i potrafi bardzo logicznie łączyć fakty. Jednak jego mieszkanie jest od pewnego czasu puste. Jego sąsiedzi niepokoją się, czyżby Pozytywka gdzieś zaginą? A może wyjechał i już nie wróci? Kto w takim razie obroni mieszkańców przed knującym nieustannie Martwiakiem? 


 Najnowsza część przygód rezolutnego i sympatycznego detektywa „Wielki powrót detektywa Pozytywki” przynosi wiele zabawy i nowych zagadek do rozwikłania. Postać detektywa Pozytywki wydaje się być kultowa, chyba każdy zapalony czytelnik zna jego przygody i wyczekuje z niecierpliwością na kolejne części. I tym razem Grzegorz Kasdepke staje na wysokości zadania i trzyma małego czytelnika w niepewności aż do ostatniej strony. 


Dominik i Zuzia zastanawiają się nad dziwnym zniknięciem detektywa Pozytywki. Jego skrzynka pocztowa pęka w szwach, mieszkanie jest zamknięte na cztery spusty, a sąsiedzi dawno już nie widzieli chudziutkiego lokatora agencji detektywistycznej „Różowe Okulary”. Niestety podczas nieobecności detektywa, Martwiak znowu zaczyna kombinować, co zauważają mieszkańcy kamienicy. A że nieszczęścia chodzą parami, pojawia się dawny spadkobierca właściciela kamienicy, który będzie chciał odzyskać swoją własność. Co zrobią mieszkańcy? Zniknięcie detektywa Pozytywki tylko potęguje lawinę dziwnych wypadków, które być może łączy jedna tajemnica. Lecz kto ją rozwiąże, skoro Pozytywka przepadł bez śladu? 


„Wielki powrót detektywa Pozytywki” to dziewięć niesamowitych historii zakończonych zagadką dla czytelnika. Łączy je oczywiście główny wątek. Pomimo, że przez większość opowieści główny bohater jest nieobecny, to pojawia się on we wspomnieniach dzieci, które bardzo tęsknią za swoim nietypowym sąsiadem, potrafiącym rozwiązać każdą, najtrudniejszą zagadkę. I tak będziemy mogli pogłówkować na temat skrzynki na listy, powstawania mlecznego kożucha, historii patelni czy naturalnego środowiska życia dżdżownic. Autor sprytnie wplata nietuzinkowe pytania, zmusza czytelnika do uważnego czytania i logicznego myślenia. Sami stajemy się detektywami i wcale nie potrzebujemy do tego lupy czy specjalistycznych narzędzi – wystarczy głowa i oczywiście wyobraźnia. Autor przemyca też współczesne problemy - choćby kreśląc główny wątek reprywatyzacji kamienicy. Oczywiście cechą szczególną twórczości Grzegorza Kasdepke jest lekki humor i przejrzystość narracji – właśnie to sprawia, że książkę czyta się z przyjemnością, z uśmiechem na twarzy. Jak zapowiada sam tytuł książki – detektyw Pozytywka w końcu powróci – ale kiedy, w jakich okolicznościach i dlaczego tak długo milczał? Wszelkie nasze wątpliwości rozwieje lektura, w której znów główny i naczelny antagonista detektywa Pozytywki, czyli Martwiak nie będzie próżnował. 


Wizerunek detektywa Pozytywki i ilustracje do książki zawdzięczamy Piotrowi Rychelowi i prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie inaczej głównego bohatera. Jego postać dzięki temu jest tak wyrazista i charakterystyczna, a do tego posiadająca niebywały urok, iż odczuwa się do niego wielką sympatię. Detektyw Pozytywka jest pocieszny, ciepły i każdy młody czytelnik marzy aby mieć takiego sąsiada (przyznaję się, że dorośli też mogą mieć takie marzenia). 


Najnowsza książka Grzegorza Kasdepke „Wielki powrót detektywa Pozytywki” łączy w sobie niebywały humor, zabawę, napięcie, tajemnicę, którą próbujemy rozwikłać i oczekiwanie na przybycie głównego bohatera. Dziewięć opowieści pobudza myślenie i aktywuje w nas „uważnego czytelnika”, dla dzieci jest to szczególnie ważna umiejętność, którą trzeba nieustannie rozwijać. A ta książka, rozpala szare komórki do czerwoności!

 Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.

piątek, 15 grudnia 2017

KĄCIK MAŁEGO MOLIKA (11/2017) - "Pudle i frytki" Pija Lindenbaum

O problemach świata dorosłych nie jest łatwo mówić dzieciom, tak aby wejść w ich sposób pojmowania i definiowania rzeczywistości. Wojny, migracje, uchodźcy, totalitaryzm to tematy-tabu w codziennych rozmowach rodziców z maluchami. W jaki sposób pokazać dziecku problem migracji, aby nie uderzyć w tony zbyt poważne, ciężkie, ale aby oddać chociaż emocje jakie towarzyszą ludziom, którzy decydują się opuścić swój kraj w poszukiwaniu lepszego życia? Językiem dzieci opowiedzą to trzy psy: Ulisa, Ludek i Katka oraz pudle. Co łączy pudle z frytkami? I dlaczego psy wraz ze szczeniaczkiem muszą opuścić swój, „prawie” doskonały kraj?   


„Pudle i frytki” szwedzkiej autorki Piji Lindenbaum pozwolą dzieciom poruszyć trudne tematy w sposób prosty, przejrzysty, bardzo obrazowy i metaforyczny. W tej opowieści dominuje wielka siła empatii i zrozumienia dla „Innego”, obcego, potrzebującego. I nawet jeżeli nie zdecydujemy się na użycie fabuły tej książki aby tłumaczyć problem migracji – to książka jest wspaniałym przykładem naszych, codziennych relacji, emocji z którymi stykamy się każdego dnia. Zawsze znajdzie się wrogi pudel, który będzie próbował wyśmiewać i krytykować obcych, innych, różniących się od niego. Chyba nikt z nas nie chciałby, aby tym pudlem zostało nasze dziecko….

Ulisa, Ludek, Katka i ich mały szczeniaczek mają swoją ukochaną wyspę. Rosną tu pyszne ziemniaki, jest basen, nie ma powodów aby nie kochać tego miejsca. Kiedy jednak zaczyna brakować jedzenia, desek, cukierków, piłek i plastrów na skaleczenia – psy nie mają wyboru, muszą opuścić swój kraj. Wsiadają do łódki, zabierają najpotrzebniejsze rzeczy (czyli piżamy i portfel) oraz ukochanego szczeniaczka i płyną. Podróż okazuje się być bardzo niebezpieczna, gdyż morze jest nieprzewidywalne. Psy powoli tracą nadzieję, że odnajdą suchy, bezpieczny ląd. Jednak ich łódkę dostrzegają pudle i pomagają obcym przybyszom wydostać się na ląd. Ulisa, Ludek i Katka obawiają się, że ich szczeniaczek nie przeżył tej morskiej wyprawy. Pudle otaczają troską nowych przyjaciół, a psy są przekonane, że znalazły idealny dom, pełen przepysznych ziemniaków. Niestety jednemu z pudli bardzo nie podoba się obecność psiej trójki. Robi więc wszystko, aby zniechęcić pozostałych do pomocy. A jego argumenty są bardzo przekonujące : przecież może zabraknąć ziemniaków dla nich samych! No i ci „nowi” odróżniają się, mają dziwne paski, więc nie warto zgadzać się na ich przygarnięcie. Jak Ulisa, Ludek i Katka poradzą sobie w nowym kraju pudli, w którym czują się niechciani i obcy? Dlaczego jeden z pudli jest tak bardzo uprzedzony i nieuprzejmy? 


  Pija Lindenbaum nie boi się pisać dla dzieci o tematach, o których dorośli najczęściej wolą milczeć. Zarówno tekst i ilustracje szwedzkiej autorki tworzą spójną i porywającą formę opowiadania historii w prosty, dynamiczny sposób. Spoglądając choćby na postacie psów, głównych bohaterów – widzimy ich emocje, troski, strach i niepokój rosnący podczas morskiej podróży. Dwójka pudli okazuje się być niezwykle przyjazna, odzwierciedlająca empatyczne podejście i chęć niesienia pomocy. Niestety z tego idealnego obrazu wyłamuje się trzeci pudel, z dystansem i wrogością obserwujący bieg wydarzeń. Nie chce dzielić się ziemniakami, a tym bardziej frytkami czy ciepłym schronieniem, szydzi z Ulisy, Ludka i Katki. Mały czytelnik odniesie tę sytuację choćby do szkolnych doświadczeń, kontaktów z rówieśnikami, kiedy to znajdzie się zawsze ktoś, kto będzie próbował umniejszać wartość drugiej osoby. Książka Lindenbaum pokazuje, że nie warto słuchać wrogiego pudla, który nie potrafi się dzielić, boi się obcych. Opowieść o poszukiwaczach ziemniaczanej krainy kończy się dobrze, chociaż ostatnie zdanie: „Ale w tym kraju nie ma cukierków” odzwierciedla uczucia i wewnętrzne napięcia towarzyszące migrantom. Pomimo, że jest tu dobrze i znajdują pomoc, dom -  ojczyzna jest gdzie indziej. 


„Pudle i frytki” są bardzo wymowną historią – kiełkują w niej zaczątki wielu tematów, problemów współczesnego świata w wersji mikro i makro. Wydawnictwo „Zakamarki” i tym razem wydało ważną książkę (w tłumaczeniu Katarzyny Skalskiej) o szacunku do drugiej osoby, o wartościach, które gdzieś giną, o inności i tabuizacji. Takie książki są potrzebne, to cegiełki budujące wrażliwość i sferę aksjologiczną dziecka. Z perspektywy rodzica „Pudle i frytki” to niemałe wyzwanie jeżeli chcemy wyłowić i naprowadzić dziecko na konkretny odbiór lektury skierowany na problem migracji. Pozwólmy również małemu odbiorcy na własny odbiór, bez soczewki dorosłości, którą zbyt często narzucamy. Dziecko samo dojdzie do bardzo ważnych wniosków i refleksji – my możemy je tylko pogłębić i rozjaśnić. 


 Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.

środa, 13 grudnia 2017

Kosmetyczny niezbędnik kobiety świadomej

Bycie czarownicą współcześnie polega na czerpaniu z wiedzy naturalnej, z babcinych receptur, opieraniu się na własnej, kobiecej intuicji i ufności wobec swoich umiejętności. Dzisiaj kobiety zostały przytłoczone kosmetykami. Największe koncerny zalały wręcz nasze umysły hasłami o byciu piękną. A o naszą piękność, urodę, młodość mają dbać przeróżne specyfiki - kremy, balsamy, pellingi, maseczki - cała gamma kosmetyków na przeróżne części ciała. Z łatwością kobiety dały sobie wmówić, że to wszystko jest im potrzebne. Ja również tak uważałam. Miałam taki okres w życiu, że dosłownie to wszystko wylewało się z mojej szafki w łazience. Aż do czasu, kiedy zaczęłam czytać o kosmetykach naturalnych, o minimalizmie i od tego czasu mam tylko kilka rzeczy, niezbędnych w mojej kosmetyczce( polecam blog Ani).
 Kosmetyki naturalne to poszukiwanie alternatywy, powrót do źródeł, do pielęgnacji naszych babć. Publikacja wydawnictwa "Dlaczemu" - "Mydło i mazidło, czyli jak zostać czarownicą" to przewodnik, który otwiera oczy na wiele aspektów związanych z kosmetykami, ale i pokazuje, że własnoręczne tworzenie kremów czy maseczek nie jest trudne i przy odrobinie chęci i wiedzy, każda z nas może to zrobić w zaciszu własnej kuchni. 


"Mydło i mazidło" zawiera zarówno informacje teoretyczne, dotyczące poszczególnych składników kosmetyków i ich wykonywania. Autorki polecają aby każda z nas wyrobiła sobie nawyk czytania etykiet kosmetyków. Ich rozszyfrowywanie również nie jest czymś arcytrudnym, jeżeli zna się INCI, czyli "system nazewnictwa substancji chemicznych i naturalnych" stosowany w przemyśle kosmetycznym. Jeżeli zgłębimy INCI, (ściągawkę również znajdziemy w książce) to nasze wybory będą bardziej świadome. Wyrabianie własnych kosmetyków wymaga również przygotowania miejsca pracy, narzędzi, czyli "magicznego przybornika". Autorki bardzo wnikliwie omawiają też kolejne składniki, ich działanie i zastosowanie - pojawiają się tu zarówno owoce, warzywa, jak i zioła, oleje, błota i sole. Wszystkie najważniejsze informacje znajdziemy w jednej książce, to idealne fundamenty wiedzy o naturalnych składnikach, które na pewno pokocha nasze ciało. 


I najważniejsza część książki - receptury kosmetyków, które każdy może wykonać. Kosmetyczne DIY jest bardzo przejrzyste, fotografie ilustrują kolejne etapy wykonania naturalnych specyfików. Moją uwagę zwróciły śniadaniowy żel do twarzy z płatkami owsa, świętojański balsam do ust z miodem i witaminą E czy (z racji tego, że jestem od kilku lat zapalczywą włosomaniaczką) wiedźmińska receptura na pełne blasku włosy. Przepisy dodatkowo mają etykietki z poziomem trudności, więc i początkujący znajdą coś dla siebie jak i zaawansowani twórcy kosmetycznych mazideł. Wśród przepisów znalazły się również receptury pielęgnacyjne dla mężczyzn, co również jest godne uwagi (np. cytrusowy wosk do stylizacji wąsów czy tajemniczo brzmiący leśny balsam "na brodę Merlina"). Kto powiedział, że tworzyć naturalne kosmetyki mogą tylko kobiety? 


Publikacja autorstwa Anny Marii Januszczyk oraz Joanny Kłak to niezbędnik dla pasjonatki naturalnych trendów, ale i poradnik dla osoby, która sceptycznie podchodzi do babcinych receptur. Może zamiast powierzać pielęgnację naszego ciała koncernom, które masowo faszerują kosmetyki chemią, warto przynajmniej spróbować wykonać najprostszy krem czy balsam, przetestować jego działanie i obserwować efekty. Im mniej kosmetyków w naszym życiu tym lepiej dla naszego ciała, które wcale nie potrzebuje konserwantów, sztucznych barwników czy aromatów. 


"Mydło i mazidło, czyli jak zostać czarownicą" to "księga" magii naturalnej, dostępnej na każdą kieszeń. Szkoda, że tak interesująca zawartość książki nie idzie w parze z okładką, która niestety nie zachęca potencjalnego czytelnika. Czasami pierwsze wrażenie może decydować o wyborze książki. Być może zamiast grafiki czarownicy bardziej sprawdziłaby się sekwencja zdjęć z wykonywania naturalnych kosmetyków. Mi osobiście nie przypadła ona do gustu, bo sama treść i poszczególne przepisy są niezwykle dopracowane i zobrazowane przez wiele barwnych fotografii. Jeżeli jednak zdecydujemy się zajrzeć do środka czeka nas miła niespodzianka - skompresowana wiedza o naturalnej pielęgnacji i magiczne receptury. A wszystko to w przejrzystej formie z artystycznymi fotografiami. Książka dla każdej czarownicy XXI wieku :) Niejedna wiedźma pokusiłaby się o egzemplarz "Mydła i mazidła". Ja na pewno :)

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Dlaczemu
 

środa, 22 listopada 2017

Oblepiający mrok sosnowego miasteczka

Blake Crouch jest niewątpliwie fanem i nostalgicznym miłośnikiem serialu Twin Peaks. Jak zaznacza w Posłowiu, miasteczko Wayward Pines, które powołał do życia na kartach powieści, oddaje klimat przedziwnego miejsca stworzonego przez Lyncha i Frosta. Historia Croucha to powrót do dziecięcej fascynacji serialem i próba zmierzenia się z własna wizją małego, amerykańskiego miasteczka, które kryje w sobie mroczną tajemnicę. Odkrywanie Wayward Pines to powolne schodzenie w piekielne czeluści świata opartego na brutalnych regułach, strachu, kłamstwie i iluzji, którą przede wszystkim pielęgnują w sobie jego mieszkańcy. Z Wayward Pines nie można odejść, wyjechać, uciec – to miejsce z naszych koszmarów, zbudowane z lęków i milczenia. 

Trylogię Wayward Pines otwiera „Szum”. Głównego bohatera poznajemy w dość specyficznych okolicznościach – pojawia się on w dziwnym miasteczku, ma chwilową amnezję i jest całkowicie zdezorientowany. Kiedy odzyskuje pamięć i wspomnienia, przypomina sobie, że przyjechał aby odnaleźć dwóch zaginionych agentów. Cudem uchodzi z życiem z wypadku samochodowego, ale koszmar dopiero się rozpoczyna, gdy trafia do Wayward Pines – miasteczka, którego nie można opuścić. Szaleństwo czai się na każdym kroku, Ethan nie może nikomu zaufać, a kiedy doświadcza jak okrutne zasady panują w miasteczku postanawia za wszelką cenę uciec. Prawda okaże się o wiele boleśniejsza niż niewiedza….

Pierwszy tom „Wayward Pines. Szum”  to intrygujący zarys klimatycznej i mrocznej historii, która za sprawą tajemniczego miejsca, trzyma w piekielnym niepięciu, potęgującym doświadczenie psychozy. Główna postać jest tak bardzo skomplikowana psychologicznie iż dorównuje obrazowi samego, nawiedzonego miasteczka. Ethan to człowiek z bliznami traumy wojennej, były pilot i żołnierz, brał udział w drugiej wojnie w Zatoce Perskiej. Poznał mechanizmy tortur, będąc ich ofiarą. Natarczywe obrazy znęcania się psychicznego i fizycznego będą powracać wielokrotnie, szatkując akcję powieści, ale i pokazując główne motywacje Ethana, który jest buntownikiem, człowiekiem honoru, dążącym przede wszystkim do prawdy. Z drugiej strony nie jest on ideałem, romans i zdrada żony, zdają się ciążyć na jego psychice, wywołując nieustanne poczucie winy. 

Wayward Pines okazuje się być przedsionkiem piekła, sztucznym tworem zbudowanym na kłamstwie i przemilczeniach samych mieszkańców, którzy dostosowują się do reguł niezrozumiałej ale niebezpiecznej gry, która może kosztować życie. Niewielka społeczność miasteczka podporządkowuje się surowym zasadom, manipulacjom, tworząc jednocześnie opętany, zniewolony, ślepy tłum, kierujący się pierwotnymi instynktami. 

Na uwagę zasługuje wciągająca i bardzo mroczna sceneria Wayward Pines, która od pierwszych chwil każe nam  mieć się na baczności. Tytułowy szum to jakby jedyny dźwięk w cichej przestrzeni „sosnowego raju” . Jest on świdrujący, jątrzący, natrętny, wypełnia myśli Ethana, towarzyszy mu przy ucieczce i jego morderczej wędrówce. Nie sposób się od niego uwolnić, tak jak od piekielnego Wayward Pines. Ethan ma do czynienia z szaleństwem i rzeczywistością, wychodzącą poza ramy ludzkiej logiki. Koncepcja zamkniętego miasteczka – więzienia jest naprawdę obiecująca i jednocześnie niepokojąca. Tajemnica sosnowego polis tkwi tak naprawdę poza nim, a poznanie prawdy to przekleństwo świadomości iluzji, którą trzeba będzie zaakceptować. Wayward Pines to demoniczna wizja naszej przyszłości, postapokaliptyczna arkadia, która tylko powierzchownie przypomina eden, a jej wnętrze to rozkładający się i spróchniały korzeń umierającego drzewa. Mechanizmy Wayward Pines oparte są na całkowitej kontroli, panuje to ustrój totalitarny, Wielki Brat nieustannie czuwa i trzyma swoje ofiary w pułapce zależności i strachu. Wyznawana jest tutaj jedna zasada – albo się podporządkujesz albo zostaniesz zlikwidowany:

"Nazywają to "życiem w danej chwili". Nie wolno rozmawiać o polityce. Ani o wcześniejszym życiu. Żadnych rozmów o popkulturze, filmach, książkach, muzyce. W każdym razie nie wolno rozmawiać o niczym, co nie jest dostępne w miasteczku. (...) Nie ma też kalendarzy ani gazet." (s. 182-183)

Z przyjemnością i dreszczykiem emocji sięgnę po kolejne tomy cyklu, aby przekonać się jak potoczą się losy niepokornego agenta federalnego oraz jego rodziny. Przed jakimi wyborami będzie musiał stanąć, co będzie musiał poświęcić aby ocalić to, co najważniejsze w jego życiu? Pierwszy tom nie zapowiada aby Wayward Pines „wypuściło” swoje ofiary, ale na pewno na długie godziny wypełni umysły czytelnika, który zdecyduje się przekroczyć granicę infernalnego miasteczka. 

*Cytat B. Crouch, Wayward Pines. Szum, tłum. Paweł Lipszyc, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2014.

czwartek, 16 listopada 2017

W baśniowym lesie, gdzie wilki noszą czerwone okrycia

Magia baśni drzemie w ponadczasowych historiach, które formułują proste, życiowe prawdy. Prawdziwa baśń niesie również ze sobą garść niepokoju, dreszcz grozy, mrok, który potęguje oniryczność opowiadanej historii, jej nietypowy klimat. Baśń ma cierpki smak przyciągający, zachwycający, uzależniający. Dlatego tak intensywnie działa na nasza wyobraźnię, przenika do naszej świadomości. Wydaje się nam, że baśń jest schematyczna, banalnie czytelna i  jednowymiarowa, a paleta barw wartości jest podzielona na biel i czerń. Świat baśni jest jednak bardzo głęboki, konteksty i sensy rozrastają się jak korzeń drzewa, splatają się jak gałęzie. Chyba właśnie ta metafora obrazująca baśń jako drzewo, wydaje mi się idealnie objaśniać wielowymiarowość tych „dziecięcych” opowieści. Magia baśni zupełnie inaczej dotyka młodego czytelnika, a inaczej odczytuje ją dorosły.

Nietypową i nieco mroczną reinterpretacją baśni o Czerwonym Kapturku jest „Czerwone wilczątko” – zilustrowane i opowiedziane przez francuską autorkę Amélie Fléchais. Książka jest unikatową i oryginalną perełką ze względu na urzekające ilustracje, które same w sobie stanowią coś naprawdę wyjątkowego, nie można od nich oderwać oczu i na pewno nie dają o sobie zapomnieć. Dzięki nim historia Czerwonego wilczątka nabiera wiele dodatkowych, barwnych kontekstów. Autorka nie boi się zestawiać ze sobą obrazów pełnych dziecięcej tkliwości z motywami makabrycznymi. Również kompozycja, wybór barw ma odwzorować dwa, kontrastowe sposoby patrzenia na świat.


Świat wilczątka, który wyrusza w las aby zanieść wilczej babci tłustego zająca, kipi od soczystych, intensywnych barw, natomiast las martwych drzew, gdzie mieszkają okrutni ludzie wypełniają kolory czerni, szarości, brązu. W tej baśni, to ludzie są źli, to oni polują na wilki.  Małe wilczątko wpada w pułapkę, kiedy gubi drogę w lesie i spotyka niewinną dziewczynkę, ofiarowującą mu pomoc. Łatwowiernie podąża za dzieckiem i daje się schwytać córce, mściwego i zaślepionego zemstą myśliwego. Dziewczynka śpiewa tragiczną historię swojej matki, której winę za śmierć ponoszą wilki. Zupełnie inną wersję wydarzeń przedstawia czerwonemu wilczątku ojciec wilk.

Czerwone wilczątko, ubrane w jaskrawe, czerwone palto jest niemym obserwatorem i ofiarą konfliktu człowieka ze zwierzęciem. W oczach ludzi jest bestią, wcieleniem zła i nieszczęść. Baśniowa opowieść to również smutna historia o inności, braku akceptacji i drzemiącym w człowieku okrucieństwie, nienawiści, zaślepieniu, które jest przyczyną tragicznych decyzji. W historii Amélie Fléchais drzemie czający się mrok, szczególnie drobiazgowe ilustracje skrywają w sobie motywy kości, skór zwierzęcych.


Tajemniczą i posępną postacią jest sam myśliwy, nienawidzący wilków, owładnięty chęcią zemsty. To on uczy swoją córkę nienawiści, nieufności wobec wilków. Zilustrowana historia nie ma szczęśliwego finału, zakończenie jest otwarte, rodzi wiele pytań w czytelniku, ciekawych pomysłów na dalszy rozwój historii o córce okrutnego myśliwego i czerwonym wilczątku.


Pierwszy raz miałam okazję zapoznać się z publikacją wydawnictwa Kultura Gniewu. „Czerwone wilczątko” czaruje czytelnika ilustracjami i oryginalną reinterpretacją znanej baśni Charlesa Perraulta. Kreska Amélie Fléchais jest tak bardzo charakterystyczna, ciepła a równocześnie niepokojąca, melancholijna, pełna tajemniczej i misternej ornamentyki. Każdy kto pasjonuje się ilustracją dziecięcą powinien mieć „Czerwone wilczątko” na swojej półce. Jest to też idealna książka do kształtowania wrażliwości artystycznej u dziecka, ale starszego, gdyż niektóre ilustracje mogą budzić grozę. Dla mnie jest to książka idealna, baśniowość opowieści i przecudne ilustracje - to jest właśnie to, czego szukam we współczesnych opowieściach. „Czerwone wilczątko” ma w sobie magię, od razu uruchamia naszą wyobraźnię, jednocześnie kusząc aby przeglądać tą opowieść jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze…  Nawet teraz, pisząc te słowa, przeglądam mimochodem ilustracje Amélie Fléchais i muszę ponownie przyznać, że są niesamowite, głębokie sensualnie i wizualnie. „Czerwone wilczątko” pokochacie od pierwszej strony i często będziecie chcieli zaglądać do tej książki, bo jest przyciągająca.

poniedziałek, 13 listopada 2017

Czarodziejska tarcza zegara, czyli drugie spotkanie z Czasodziejami

Przyszłość, przeszłość i teraźniejszość splatają się ze sobą tworząc ścieżki czasu. Czasodzieje, niezwykli bohaterowie władający prawami czasu, których świat wykreowała Natalia Sherba, powracają w drugim tomie: „Czasodzieje. Serce czasu”. Tych czytelników, których zachwyciła Eflara i perypetie rudowłosej buntowniczki Wasylisy, czeka kolejna porcja tajemnic, czasodziejskiej magii i legend oraz akcji przyśpieszającej bicie serca. Autorka odkrywa wiele interesujących faktów z życia głównej bohaterki, pozwala też czytelnikowi wejść w magiczne rytuały Eflarczyków. Drugi tom wyjaśnia wiele wątków z poprzedniej części, jednak pojawiają się również nowe tajemnice, które jeszcze bardziej pochłaniają czytelnika. Ten swoisty „wabik” każe nam czekać wiernie na kolejne części, ukazujące przeszłość i przyszłość Wasylisy oraz jej przyjaciół.  

„Czasodzieje. Serce czasu” to kontynuacja opowieści o misji uratowania Eflary przez posiadaczy magicznych kluczy. Ich zadanie to odnalezienie Szkarłatnego Kwiatu i wypowiedzenie jednego, wspólnego życzenia. Krąg wybrańców tworzą dwa, wrogie obozy, które będą musiały współpracować aby móc uratować planetę Czasodziejów od zagłady. Za sprawą Wasylisy bohaterowie trafiają na Ziemię, do młodzieżowego obozu sportowego. Nad ich bezpieczeństwem i powodzeniem misji czuwa Astragor, Wielki Duch. Czy można mu zaufać, skoro tak wiele negatywnych emocji wzbudza w Feszu? Równie tajemniczo przedstawiają się losy właścicielki Czarnego Klucza, nad którym ciąży przekleństwo. Wasylisa będzie musiała dokonać wiele trudnych wyborów. Dziewczynka nie tylko poczuje na sobie brzemię mocy czasodziejów ale i pozna bliżej ojca, władczego i bezkompromisowego Nortona Ogniewa. Czy jednak będzie w stanie mu zaufać? 

Przygody Wasylisy i jej przyjaciół śledzi się z przyjemnością i dreszczykiem emocji. Tym razem to Eflarczycy trafiają na obcą planetę, do miejsca, do którego muszą się dostosować. Obie rzeczywistości zdają się jednak przenikać, zazębiać, tworząc alternatywne wymiary. Świat czasodziejów zostaje coraz wyraźniej i barwniej zarysowany, podobnie rzecz się ma z główną bohaterką, wokół której zostaje osnuta cała fabuła. Towarzyszymy Wasylisie w odkrywaniu przez nią magii czasu, uczenia się bycia czasodziejką. Nadal jest ona buntowniczką, stara się nie okazywać słabości, a swoje uczucia skrywa pod maską obojętności. Jest postacią wyrazistą, której nie brakuje ciętej riposty, ironii, pewności siebie i odwagi. Podobnym bohaterem jest Fesz, arogancki i tajemniczy czasodziej, staje się dla Wasylisy kimś bliskim. Ich wzajemna przyjaźń, uczucie rodzą się na trudnych fundamentach, nieustanne spięcia, kłótnie, uszczypliwości, znikają w obliczu niebezpieczeństw, trudnych momentów, zagrożenia. 


Natalia Sherba w swoim zegarowym uniwersum zarysowuje kilka ciekawych motywów. Czas to potężna moc, jednak przyszłość posiada tak wiele wariantów, że próba wpłynięcia na jej kształt może przybrać nieoczekiwane efekty, może również zaburzyć równowagę. Wykorzystanie przez autorkę symboli czasu – zegarów i nadanie im fantastycznej otoczki, idealnie oddaje klimat podróży w czasie. Przyznam, że zegary mają w sobie coś magicznego, szczególnie te stare, z wahadłem, które nakręcało się przy pomocy specjalnych kluczy, równie misternie zdobionych, co i konstrukcje zegarowe. Świat Czasodziejów wydaje się być oryginalny, trochę cyberpunkowy, lekko gotycki, a fabularnie przypominający uniwersalne baśnie. Życiorysy bohaterów składają się z tajemnic, sekretów rodzinnych, są złożone i niejednoznaczne. Za ich wyborami stoją konkretne motywacje, czasami bardzo hedonistyczne i materialne, za które trzeba zapłacić wysoką cenę. Linie czasu wiążą, splatają ze sobą wybory, marzenia, cele, poświęcenie, konsekwencje, ludzi, uczucia – wobec czasu wszyscy są równi. Można go zatrzymać, wykorzystać do własnych celów, cofnąć, poddać się jego upływowi jednak ostatecznie to człowiek, będący teraźniejszością, decyduje jak go spożytkuje i jaką przyszłość wybierze:
„im większą swobodą dysponuje człowiek, tym silniejsza jest jego wola i prawdopodobieństwo, że sam kreuje swoją przyszłość” (s. 309)

Drugi tom Czasodziejów – „Serce czasu” to udana kontynuacja serii i zapowiedź wciągającej i fascynującej historii o początkującej czasodziejce – trzynastoletniej Wasylisie. Klimat powieści poniekąd oddaje szata graficzna książki, okładka i motywy zegarowe zdobiące kolejne strony. Wydawnictwo EneDueRabe zadbało o estetykę wydania „Czasodziejów”, które zasługują na wyjątkową, spójną i barwną oprawę. Dla wielbicieli Harrego Pottera i innych adeptów czarodziejskich szkół  jest to pozycja obowiązkowa. Jedynym minusem jest okres oczekiwania na kolejny tom, który przeniesie nas znowu do świata Czasodziejów. Pozostaje nam wtedy na pocieszenie przywołać hasło Czasodziejów – „Czas jest po naszej stronie”, wierząc w jego magiczne działanie.   


 Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.