środa, 29 października 2014

Historia miłości w listach. Tyrmandowie.

Listy odsłaniają wiele faktów, odkrywają nieznane losy, zawierają zarówno rysy psychologiczne jak i osobowościowe piszącego. "Tyrmandowie. Romans amerykański" Agaty Tuszyńskiej opowiada o legendzie jaką był Leopold Tyrmand, znany jako buntownik oraz uwodziciel. Kiedy zaczął podbijać Stany Zjednoczone przypadkowo poznał młodą, inteligentną dziewczynę - Mary Ellen Fox, która zakochała się w jego tekstach, pisanych do "New Yorker". Odważna doktorantka postanawia napisać do autora "Złego" i od tego listu, rozpoczyna się ich romans, przeradzający się w miłość. Leopold i Mary na przekór wszystkim i wszystkiemu postanawiają związać się...

Oprócz listów czytelnik zapoznaje się z opowieścią Mary o wspólnym życiu z Tyrmandem, o latach małżeństwa, którego owocem były bliźnięta: Rebecka i Matthew (syn Tyrmanda napisał także książkę o swoim życiu w cieniu sławnego ojca: "Jestem Tyrmand. Syn Leopolda").
Z opowieści oraz wspólnej korespondencji kształtuje się obraz pisarza, wybitnej jednostki, charyzmatycznego dandysa, który brylował w towarzystwie. Jego listy są wyrafinowane, smakowite, cechujące się błyskotliwością i elokwencją. Nic więc dziwnego, że Mary (przyszła, kolejna żona Leopolda) tak często pisała do Tyrmanda, zakochana w nim, uzależniona od wspólnych rozmów. To chyba właśnie ją najbardziej pociągało w tym człowieku.To dla niego potrafiła poświęcić swoją naukową karierę, rodzinę i religię. Liczył się tylko On.
Książka "Tyrmandowie. Romans amerykański" jest bogata w fotografie, zdjęcia listów, pocztówek. To interesujący dokument biograficzny, przypominający postać Tyrmanda.

"Latem 2010 roku Mary Ellen Tyrmand, wdowa, zajrzała do dziewiętnastowiecznej  japońskiej komody w swoim nowojorskim mieszkaniu. Znalazła zaginiony  - jak sądziła - pakiet listów z pierwszego okresu znajomości. I korespondencję z późniejszych lat. Ciągle się zastanawia, skąd się tam wzięły" (s. 11)
Czytelnik też na pewno zadaje sobie to pytanie...

Ich związek, radość rodzicielstwa zostają przerwane nagłą śmiercią Tyrmanda. Zawał. 19 marca 1985 r.  Mary miała wtedy 38 lat, a dzieci cztery. Została sama, bez środków do życia. Musiała stanąć na nogi o własnych siłach, teraz wszystko zależało od niej. O swoim mężu mówi: "Nie ma go już ćwierć wieku. Trudno się z tym pogodzić. Mam wrażenie, że jest, że żyje. Trwa. Nie tylko w książkach. (...) Zależy mi na tym, żeby istniał w świadomości innych, w Polsce bardziej niż gdzie indziej. Ale nie jako święty. Każdy ma swoje słabości, śmieszności i drobne wariactwa. Warto chronić spuściznę Tyrmanda". (s. 236)

*Cytaty pochodzą z książki A. Tuszyńskiej, Tyrmandowie. Romans amerykański, [Warszawa] 2012, Wydawnictwo MG.

niedziela, 26 października 2014

W gościnie u Licha, czyli jak pokochałam Lichotkę :)



 Rozstania bywają niezwykle bolesne. Szczególnie gdy kończymy czytać książkę, pretendującą do najlepszego, najskuteczniejszego antydepresanta jesieni. Jeżeli nie znacie jeszcze Marty Kisiel i jej zadziornego pióra, to pora nadrobić zaległości. Lichotka zaprasza :)


"Dożywocie" składa się z pięciu opowiadań, tworzących spójną historię, która rozpoczyna się wraz z odziedziczeniem przez Konrada Romańczuka pewnej posiadłości. Wizja szybkiego zarobku jest niezwykle kusząca dla młodego pisarza, który pragnie na chwilę uciec z miasta, od nieudanego związku z niejaką Majką. Konrad oprócz domu odziedziczył także jego lokatorów, nie zdaje sobie jednak sprawy, kim są mieszkańcy Lichotki. Być może wtedy nie zdecydowałby się tu przyjechać...

 Do rzeczy - dożywotnimi lokatorami Lichotki są dość niezwykłe istoty. Anioł, o dość charakterystycznym imieniu - Licho, uczulone na własne pierze, z zamiłowaniem do pedantyzmu i mięciutkich, kiczowatych bamboszy. Krakers - prastary "stwór z głębin odwiecznego zła", rozmiłowany w gotowaniu, robieniu konfitur, przepysznych faworków i pieczeniu ciast. Mackowata istota porzuciła swoje destrukcyjne popędy aby osiąść na stałe w piwnicy gotyckiego domu, (czytaj: w Lichotce). Do pozostałej galerii dożywotników należą: cztery całkowicie zielone i wredne utopce, kot i wściekle różowy królik. Jednak najbardziej denerwującym i kłopotliwym lokatorem okazuje się
być widmo panicza Szczęsnego, raczącego wszystkich swoją, romantyczną poezją. Szalony "Werter" oprócz łkania, wzdychania i pisania, zajmuje się także dzierganiem szalików i czapek. Młodzieniec, który umarł śmiercią samobójczą, jest postacią dosłownie wyrwaną z epoki romantyzmu. 
Pośród tych dziwnych i niezrównoważonych istot postanawia zamieszkać Konrad. Jeszcze nie wie na co się decyduje i ile nieprzespanych nocy będzie musiał znieść w Lichotce. Już opieka na dziecinnym aniołem to ogromne wyzwanie i odpowiedzialność...

Marta Kisiel ma ogromną zaletę, potrafi czytelnika rozbawić do łez, wywołać niepohamowane parsknięcia śmiechu (niestety trzeba liczyć się z dziwnymi spojrzeniami w miejscach publicznych).
W "Dożywociu" można przepaść na długie godziny, pełne humoru, zabawnych dialogów, powiedzeń, które nieświadomie trafiają do naszego języka. Śmiejemy się i nawet nie wiemy kiedy stajemy się jednymi z lokatorów Lichotki, w której "normalność zachowań nigdy nie obowiązywała". 
 Jak tu nie kochać naiwnego i kichającego Licha, który wcale nie przypomina anioła stróża. Ale to dzięki Lichu, Konrad zmienia się i całkowicie zadomawia się w Lichotce. A jego życie przewraca się do góry nogami (dosłownie).
 "Dożywocie" Marty Kisiel stało się moją ulubioną książką, o której dowiedziałam się po przeczytaniu wielu polecających recenzji na blogach. Wiem, że będę do niej wracać, szczególnie teraz w jesienne wieczory. 
Was, też zachęcam do przeczytania, Wasz nastrój i samopoczucie tylko na tym skorzystają:)

Niestety z dostępnością tej książki jest duży problem, a ceny na allegro (jeżeli już jakaś książka się pojawi) sięgają nieraz niebotycznych sum. Szczęśliwi właściciele Dożywocia nie rozstają się z książką, co już świadczy o poziomie prozy Pani Marty Kisiel
Pozostaje mi wierzyć, że autorka nie porzuci swoich bohaterów i zaplanuje dla nich kolejne przygody. Będę czekać na kontynuację "Dożywocia", na uśmiechnięte Licho, pomrukującego Krakersa i Konrada... i jak to mówi Licho : Alleluja! :) 

czwartek, 23 października 2014

Książkojad w kinie: Bogowie

                                                                                       źródło: http://www.filmweb.pl/film/Bogowie-2014-694378
Dobre kino uzależnia. Nastrój kina ma też coś do powiedzenia. Wokół komercyjnych molochów, pełnych reklam, śnieżnego popcornu, zalewającego widzów z każdej strony, istnieją miejsca, które przyciągają niepowtarzalnym klimatem. Nie ma tam tłumów, można poczuć się komfortowo i intymnie. Tylko my i film. Nie drażni chrupanie, gadanie, nieustanne i niekontrolowane szwędanie się gawiedzi, wiecznie spóźnionej i zirytowanej w kolejce do kasy. 
Małe kino. Selekcjonujące filmy, stawiające na stałych i nostalgicznych klientów. Zdarza mi się zdradzić moje "małe", "niekomercyjne" kino i zawsze kiepsko na tym wychodzę. Film "Bogowie" musiałam obejrzeć w ulubionym kinie. I okazało się, że coraz bardziej przekonuje się do polskich filmów....
Łukasz Polkowski nie potrzebował efektów specjalnych, przekombinowanej historii, wybuchowej akcji. Wystarczył mu kunszt Tomasza Kota. Śmiem twierdzić, że wcielenie się w Zbigniewa Religę to jego rola życia, pokaz wspaniałej gry aktorskiej. To miłość od pierwszego wejrzenia. To prawdziwy człowiek i prawdziwa historia. Takiego filmu brakowało w polskiej kinematografii.
"Bogowie" prezentują wysoki poziom, humor przeplata się z goryczą, porażka ze zwycięstwem, życie ze śmiercią. Zachwycamy się fikcyjną postacią Dr House`a, a mamy swojego inteligentnego, wrażliwego medycznego geniusza. Reżyserowi udało się ustrzec przed heroizacją głównego bohatera, postać Religi jest barwna, żywa, ludzka. Nie ma tu zbędnego patosu, wzniosłości czy gloryfikacji. Nie zobaczymy tandetnych szablonów znanych z lekarskich telenoweli, które wszczepiły w polskiego widza masę stereotypów. 
Obok Religi pojawia się jego żona, cicha bohaterka codzienności. Jej wymowne milczenie, pokora, gesty ukazywały więcej emocji niż jakiekolwiek słowa. Była oparciem dla męża, tolerowała jego zachowanie oraz wybuchowy charakter. Magdalena Czerwińska podbiła moje serce (ale tylko po części, bo całkowicie oddałabym je w ręce Tomasza Kota).
Film Polkowskiego przełamuje kryzys polskiego kina, dostarcza pełnokrwistych emocji. Kibicujemy Relidze, walczymy razem z nim o życie każdego pacjenta. Bo tylko to się liczy - życie. 
Nie wyobrażam sobie innego aktora w głównej roli. Ruchy, sposób poruszania się, mimika twarzy, wszystko dopracowane w najmniejszym szczególe. Oddanie klimatu PRL-u, szpitalnych korytarzy, środowiska lekarskiego - tworzy spójną całość, która zachwyca i ujmuje. 
 "Bogowie" to historia walki człowieka niepokornego, wychodzącego poza tłum i wszelkie szablony. To postać, która imponuje, zaskakuje, nie daje się do końca poznać. Tak naprawdę reżyser pokazuje fragment życia Religi, odkrywa tylko część jego świata, charakteru, motywacji. Ale robi to w tak intensywny i charakterystyczny sposób, że śledzimy każdy krok Religi z zapartym tchem. A przecież nie jest to film akcji, z drapieżną fabułą...
Chciałabym aby takich filmów było więcej, bo "Bogowie" to obraz, który trzeba zobaczyć, przeżyć i zatracić się do samego końca. Nie wiem jak mogłabym jeszcze zachęcić Was do obejrzenia "Bogów", bo jest to film dla każdego - dla laika, jak i dla konesera polskiego kina. Odzyskacie wiarę w polskie produkcje filmowe po obejrzeniu tego obrazu. "Bogowie" to wiatr nadziei, że Polacy też mają coś ważnego do powiedzenia w kinematografii.