Listy odsłaniają wiele faktów, odkrywają nieznane losy, zawierają zarówno rysy psychologiczne jak i osobowościowe piszącego. "Tyrmandowie. Romans amerykański" Agaty Tuszyńskiej opowiada o legendzie jaką był Leopold Tyrmand, znany jako buntownik oraz uwodziciel. Kiedy zaczął podbijać Stany Zjednoczone przypadkowo poznał młodą, inteligentną dziewczynę - Mary Ellen Fox, która zakochała się w jego tekstach, pisanych do "New Yorker". Odważna doktorantka postanawia napisać do autora "Złego" i od tego listu, rozpoczyna się ich romans, przeradzający się w miłość. Leopold i Mary na przekór wszystkim i wszystkiemu postanawiają związać się...
Oprócz listów czytelnik zapoznaje się z opowieścią Mary o wspólnym życiu z Tyrmandem, o latach małżeństwa, którego owocem były bliźnięta: Rebecka i Matthew (syn Tyrmanda napisał także książkę o swoim życiu w cieniu sławnego ojca: "Jestem Tyrmand. Syn Leopolda").
Z opowieści oraz wspólnej korespondencji kształtuje się obraz pisarza, wybitnej jednostki, charyzmatycznego dandysa, który brylował w towarzystwie. Jego listy są wyrafinowane, smakowite, cechujące się błyskotliwością i elokwencją. Nic więc dziwnego, że Mary (przyszła, kolejna żona Leopolda) tak często pisała do Tyrmanda, zakochana w nim, uzależniona od wspólnych rozmów. To chyba właśnie ją najbardziej pociągało w tym człowieku.To dla niego potrafiła poświęcić swoją naukową karierę, rodzinę i religię. Liczył się tylko On.
Książka "Tyrmandowie. Romans amerykański" jest bogata w fotografie, zdjęcia listów, pocztówek. To interesujący dokument biograficzny, przypominający postać Tyrmanda.
"Latem 2010 roku Mary Ellen Tyrmand, wdowa, zajrzała do dziewiętnastowiecznej japońskiej komody w swoim nowojorskim mieszkaniu. Znalazła zaginiony - jak sądziła - pakiet listów z pierwszego okresu znajomości. I korespondencję z późniejszych lat. Ciągle się zastanawia, skąd się tam wzięły" (s. 11)
Czytelnik też na pewno zadaje sobie to pytanie...
Ich związek, radość rodzicielstwa zostają przerwane nagłą śmiercią Tyrmanda. Zawał. 19 marca 1985 r. Mary miała wtedy 38 lat, a dzieci cztery. Została sama, bez środków do życia. Musiała stanąć na nogi o własnych siłach, teraz wszystko zależało od niej. O swoim mężu mówi: "Nie ma go już ćwierć wieku. Trudno się z tym pogodzić. Mam wrażenie, że jest, że żyje. Trwa. Nie tylko w książkach. (...) Zależy mi na tym, żeby istniał w świadomości innych, w Polsce bardziej niż gdzie indziej. Ale nie jako święty. Każdy ma swoje słabości, śmieszności i drobne wariactwa. Warto chronić spuściznę Tyrmanda". (s. 236)
*Cytaty pochodzą z książki A. Tuszyńskiej, Tyrmandowie. Romans amerykański, [Warszawa] 2012, Wydawnictwo MG.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz