poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Pod dachem utkanym z kłamstw

Zostawiasz śpiące dzieci w łóżeczku, wychodzisz tylko na chwilę, aby spędzić miło czas z mężem i przyjaciółmi. Jesteś tuż obok, co może stać się w hotelowym, zamkniętym pokoju? Chcesz dobrze się bawić, odpocząć, ale i tak nieustannie powracasz myślami do dzieci. Z duszą na ramieniu pędzisz do pokoju, sprawdzasz czy śpią. Czujesz wrastający obłęd, szaleństwo, gdy odkrywasz, że jedno z dzieci zniknęło. Milion myśli, scenariuszy, co się mogło stać? Gdzie ono jest? Jednym z najmroczniejszych koszmarów jakich może doświadczyć matka to zniknięcie dziecka. W takich tajemniczych okolicznościach znika dwuletnia córka głównej bohaterki powieści „Nie ma jej” kanadyjskiej pisarki Joy Fielding.
Caroline nigdy nie zapomni tego wieczoru, kiedy ulega mężowi i pozastawia córki bez opieki w hotelowym pokoju. Małżeństwo ma świętować rocznicę ślubu wraz z przyjaciółmi i rodziną. Kiedy kobieta postanawia upewnić się czy dzieci śpią, zostaje w pokoju tylko starszą córkę Michelle – dwuletnia Samantha zniknęła. Pomimo szczegółowego śledztwa dziewczynka nie zostaje odnaleziona.
Piętnaście lat później Caroline nieustannie towarzyszy poczucie winy, jedna decyzja zamieniła jej życie w piekło. Straciła wszystko co kochała, odwrócili się od niej przyjaciele, popadła w depresję, straciła pracę. Jednak każdego dnia wspomina swoją ukochaną córeczkę, wierząc, że żyje i jest kochana. Kiedy więc dzwoni do niej nieznajoma dziewczyna, podająca się za Samanthę, kobieta pomimo wielu rozczarowań, mylnych tropów, fałszywych świadków, postanawia poznać nastolatkę. Bardzo sceptycznie do pomysłu matki podchodzi Michelle. Starsza córka nieustannie kłóci się, jest zaborcza, zazdrosna i uparta. Postanawia jednak towarzyszyć matce w podróży, obawiając się, że dziewczyna to zwykła oszustka. Czy nieznajoma może być zaginioną, piętnaście lat temu Samanthą? 

„Nie ma jej” jest powieścią nasyconą silnymi emocjami. Zniknięcie małej dziewczynki uruchamia lawinę bólu, powoduje, że rodzina Shipley`ów rozpada się. Caroline każdego dnia obwinia się o zniknięcie córki, przez co również ucierpiała Michelle, zabiegająca ciągle o uwagę matki. Konflikt matki i córki jest bardzo głęboki, Michelle czuje się tą gorszą córką, sprawiającą problemy. Podobne relacje łączą Caroline z jej matką. Tragedia, która trwa 15 lat, odsłania wiele rodzinnych tajemnic, które zdawałoby się zatarł czas. O dramacie rodzinny przypomina prasa, media śledzą każdy ruch i krok Caroline, obwiniając ją za brak opieki i nieodpowiedzialność. Dziennikarze zrobią wszystko aby zdobyć informacje do szokującego artykułu. Jeden z nich okaże się prawdziwie nikczemnym typem, całkowicie wyzutym z moralności i ludzkich odruchów. 

Autorka pokazuje wiwisekcję uczuć matki, która straciła dziecko, jej powolny i mozolny powrót do rzeczywistości, próby odbudowania, zrekonstruowania samej siebie. Namiastką spokoju staje się dla Caroline praca, nauczanie matematyki, kontakt z młodymi ludźmi. Pomimo monotonności kobieta czuje na sobie piętno przeszłości, widmo utraconej córki towarzyszy jej na każdym kroku. Caroline wyobraża sobie jak mogłaby wyglądać Samantha, kim jest teraz, kto ją wychowuje. Kiedy pojawia się szansa na jej odnalezienie, kobieta staje również przed możliwością wyjaśnienia, co dokładnie stało się 15 lat temu. Prawda wbija w fotel, szokuje, a jednocześnie ukazuje do czego może być zdolny człowiek w nietypowej sytuacji. Stopniowo rekonstruowany obraz pozornie idealnej rodziny pęka wraz z nowymi, zatajonymi faktami. Joy Fielding obnaża ludzie słabości, zdziera fałszywe maski, konfrontuje swoich bohaterów ze wspomnieniami, z przeszłością, która pozostawia w ich umysłach rysę, ślad. Kłamstwa stają się jednym z przyczyn zniknięcia Samanthy, jej życie zostaje zbudowane na fundamentach iluzji, niedopowiedzeń, fałszu. 

Joy Fielding zgrabnie splata przeszłość z teraźniejszością, psychologizm z fabularnością, napięcie z motywacjami postaci. Czytelnik scala historię niczym fragmenty podartej fotografii rodzinnej. Upływający czas nie zagoił ran, pogłębił ból, poruszył mechanizmy pamięci. Niektórych wyborów, decyzji nie można cofnąć, naprawić, ale jak pokazuje autorka, człowiek ma zdolność i siłę odbudowywania, życie codziennością okazuje się najlepszym lekarstwem. Cierpienie i traumy zostają ukryte głęboko, w najmroczniejszej szufladzie naszego umysłu. Towarzyszą nam i czasami nieświadomie wydostają się w najmniej oczekiwanym momencie, przyciągnięte przez skojarzenie, słowo, gest, wspomnienie. Na kłamstwie można zbudować iluzję życia, ale jest to igranie z wulkanem, który nawet po wielu latach może wybuchnąć i pogrzebać teraźniejszość, paląc maski, kreacje, pozorność, złudzenia, półprawdy, przemilczenia. Prawda nie przynosi oczyszczenia, jest trudna, przytłaczająca, nieraz niszczy relacje międzyludzkie, rodzinę, przyjaźnie, jest jednak fundamentem więzi, zaufania. W powieści „Nie ma jej” bohaterowie doświadczają życiowych burz, wyrządzają krzywdę bliskim, a poczucie winy zdaje się kształtować ich przyszłość. W tej historii nie ma prostych odpowiedzi, płytkich emocji czy czarno-białych bohaterów.

 Czytelnik wkracza w mozaikową opowieść, której rekonstrukcja okazuje się być pełna sekretów, brudów, skrajnych emocji. Pisarka buduje nasze emocje, pozwala poczuć się czytelnikowi jak bohaterowie jej książki. I chociaż są to kręte ścieżki, pełne zaułków, niepojących wrażeń, to powieść „Nie ma jej” wyzwala wiele refleksji o utracie dziecka, zdradzie, faworyzowaniu przez matkę jednego z dzieci, nadziei silniejszej niż argumenty rozumu. Lektura mojej pierwszej powieści Joy Fielding to dobry początek do zapoznania się z innymi tytułami, które wyszyły spod pióra kanadyjskiej pisarki.  

*Joy Fielding, Nie ma jej, wyd. Świat Książki, przeł. Edyta Jaczewska, Warszawa 2017. 

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu Świat Książki

Mój ojciec tyran, czyli biografia Swietłany Alliłujewej

Bycie dzieckiem dyktatora to piętno, które daje o sobie znać przez całe życie. A kiedy jest się córką jednego z największych zbrodniarzy, który miał na swych rękach krew miliony ludzi? Jak żyć z myślą, że ukochany tato był mordercą, tyranem, sadystą, człowiekiem pozbawionym korpusu moralnego? Jak wyjść z mroku naznaczonego przez postać i historię Stalina? Biografia Swietłany Alliłujewej spod pióra Rosemary Sullivan to imponująca lektura, zawierająca wiele dokumentów, listów, fotografii, bazująca na rozległym „reserchu” i kwerendach. „Córka Stalina. Niezwykłe i burzliwe życie Swietłany Alliłujewej” to nie jedyna biografia tej niezwykłej kobiety. Warto wspomnieć choćby publikację Marthy Schad „Córka Stalina”, która ukazała się w 2006 roku. Rosemary Sullivan to kanadyjska poetka i biografistka (pisała o Elizabeth Smart oraz pisarce i poetce, pochodzącej z Kanady - Gwendolyn MacEwen). „Córka Stalina” została nagrodzona w 2015 roku w prestiżowym konkursie na najlepszą, kanadyjską książkę non-fiction. W Polsce biografia autorstwa Sullivan ukazała się w wydawnictwie „Znak Horyzont” w tłumaczeniu literaturoznawcy Miłosza Wojtyna.
Zrozumienie głównej bohaterki biografii, jej psychiki wymaga nakreślenia również portretów bliskich osób, tła społecznego i historii ZSRR. Autorka dość obiektywnie i z dużym pietyzmem próbuje odsiewać wszelkie mity, którymi obrosło życie Swietłany. Pomimo, że była córką najpotężniejszego i nieobliczalnego człowieka, to jej życiorys był naznaczony bólem i dramatami. Jako dziecko straciła matkę, później przez stalinowski terror ginęły kolejne osoby z rodziny Swietłany, ojciec nie zrobił absolutnie nic, aby ocalić bliskich. Tak naprawdę jedyna córka Stalina żyła pod kloszem propagandy, dyscypliny, ideologii, całkowicie podporządkowującej jednostkę. Losy Swietłany to nieustanne poszukiwanie wyidealizowanej miłości rodem z romantycznych powieści, akceptacji, bezpieczeństwa w ramionach mężczyzny. Była ona osobą delikatną, wrażliwą, łaknącą uczucia, to okres dzieciństwa, pozbawionego obecności rodziców, zaważył na jej charakterze. Liczne związki, krótkotrwałe romanse charakteryzowały sferę uczuciową Swietłany. „Mała gospodyni” (tak nazywał ją pieszczotliwie ojciec) była bardzo nieufna, ludzie ze względu na jej pochodzenie odnosili się do niej z dużym dystansem. Formą terapii była napisana przez nią książka – pamiętnik w formie listów, wydana wiele lat później po ucieczce z Rosji – Dwadzieścia listów do przyjaciela. Ucieczka do Ameryki miała być pierwszym krokiem w stronę nowego życia, ta decyzja oznaczała jednak spalenie za sobą mostów, pozostawienie dzieci i rodziny. Być może córka Stalina myślała, że gdzieś daleko będzie mogła być w końcu anonimowa, że cień jej ojca w końcu zniknie z jej życia. Niestety zbyt wiele, wpływowych osób interesowało się Swietłaną, była całkowicie wplątana w politykę. Jej kolejne losy to próby zaklimatyzowania, adaptacji w nowej, wolnej rzeczywistości, przeprowadzki, wyjazdy i powroty do ojczyzny. W jej żyłach płynęła rosyjska krew, nie potrafiła wyrwać swoich rodzinnych korzeni, cień ojca – tyrana nieustannie towarzyszył córce. Przez jego pryzmat postrzegali ją ludzie, często próbując tłumaczyć jej zachowanie, wybory, decyzje wpływem ojca. 

Życie nie oszczędzało Swietłany, doświadczyła wielu skrajnych emocji, była częścią historii naznaczonej ogromnym ładunkiem zła, terroru i zagłady milinów istnień ludzkich. Nie wybrała sobie takiego życia, starała się być sobą, zwykłą kobietą, pisarką, matką, żoną, zamazując fatum córki Stalina.

Pisanie biografii jest jak praca detektywa, trzeba złożyć najdrobniejsze elementy, udać się tropem postaci, o której się pisze, zestawić i skonfrontować róże źródła, wypowiedzi, opinie. Z satysfakcją przyznaję, że Rosemary Sullivan stworzyła portret córki Stalina wielowymiarowy, oddając wszelkie detale, niuanse, tajemnice, ujmując najróżniejsze barwy i odcienie życia Swietłany Alliłujewej. „Córka Stalina” pokazuje również obraz największego zbrodniarza XX wieku, widzianego oczami córki, jednej z bliższych jemu osób. 

Autorka biografii nie idealizuje, nie wybiela, ale wybiera takie narzędzia aby stworzyć jak najbardziej rzeczywisty i szczery obraz kobiety uwikłanej w historię XX-wiecznej Rosji. Jest to zarówno publikacja dla pasjonatów historii, biografii jak i czytelników spragnionych nagłych zwrotów akcji, tajemnic, namiętności. Sullivan prowadzi wartką narrację, opartą na archiwalnych dokumentach. Dużym plusem „Córki Stalina” jest wprowadzenie czytelnika w tło społeczno – historyczne, bez banałów, rozwlekania czy pauzowania akcji. Rosemary Sullivan zalicza się do grono wyjątkowych biografistów, dbających zarówno o obiektywne przedstawienie losów postaci jak i o warstwę psychologiczną. 


 Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.
 

środa, 19 kwietnia 2017

Gimnazjologia, czyli świat okiem młodego człowieka

Gdybym chciała napisać dekalog młodości na pierwszym miejscu znalazłyby się: burza uczuć oraz poszukiwanie własnej tożsamości, kształtowanie osobowości. Mądrzy dorośli piszą książki dla młodzieży, często wtłaczając siebie, dorosłego człowieka w świat nastolatków. I to jest cyniczne, sztuczne, a jeżeli autor uderza w ton moralizatorski, mentorski, to już lepiej niech zajmie się literaturą dla dorosłych. 
Literaturę młodzieżową tworzą przede wszystkim dorośli, jednym udaje się oddać szczere emocje i wejść w duszę młodego człowieka, co wiąże się z obserwacją, empatią i słuchaniem nastolatków. Są też tacy autorzy, którzy udają, próbując z różnych wyimków, frazesów, stworzyć współczesny obraz młodzieży. A gdyby oddać głos młodym ludziom? Chyba oni najlepiej wiedzą co im „w duszy gra”. Ciekawym, literackim eksperymentem, pokazującym świat nastolatków od wewnątrz jest powieść „Kalesony Sokratesa”  Jakuba Łaszkiewicza. Autor, fan rocka i literatury, sam będący gimnazjalistą, wydał książkę. Wydawałoby się, że jest ona skierowana do konkretnej grupy wiekowej – 13-18-latków, o czym wspomina na wstępie sam autor. Cóż kiedyś też byłam gimnazjalistką i ta powieść obudziła we mnie dawne wspomnienia, pozwoliła abym znów mogła poczuć się jak szalona nastolatka.  „Kalesony Sokratesa” przyrównałabym do różowych okularów ale w wersji męskiej, bo w tej powieści to faceci rządzą, a raczej ich hormony. Okazuje się bowiem, że płeć piękna to zarówno źródło uczuciowych niespodzianek jak i niekończących się tarapatów. 
 
Bohaterem, który relacjonuje swoją, nastoletnią codzienność jest Maciek. Z racji, że chłopak zmienił szkołę, pozostawiając swoich dawnych znajomych, zakłada bloga, który pełni funkcję osobistego pamiętnika. Maciek mieszka wraz z mamą, łączą ich bardzo dobre stosunki, czego nie można powiedzieć o ojcu chłopca, który ignoruje fakt istnienia syna. Nastolatek próbuje zaklimatyzować się w nowej szkole, co nie jest łatwe. Jego uwagę przykuwa dziewczyna o imieniu Weronika, która chętnie zaprzyjaźnia się z naszym bohaterem. Wspólne pasje, słuchanie muzyki, spacery stają się dobrym początkiem znajomości. Maciek daje się ponieść uczuciom i szybko wspólne koleżeństwo przeradza się w coś o wiele poważniejszego. To co jednak szybko płonie, szybko też się spala. Podobne dylematy natury damsko – męskiej przeżywa kolega z klasy – Patryk, członek zespołu punkowego o dość zagadkowej nazwie – Kalesony Sokratesa. Zakochany bez pamięci, platonicznie w dziewczynie z klasy, próbuje nieskutecznie urzeczywistnić swoje emocjonalne marzenia.

Książka pomimo, że porusza tematy różnego kalibru – pierwsze miłości, związki, współżycie, rodzinne relacje, empatia wobec drugiego człowieka – nie jest fabularnie przeładowana. Okazuje się, że młodym ludziom trudno mówić o emocjach, trudno nawiązywać nowe znajomości – częściej odbywa się to wirtualnie. Autor czerpie całymi garściami z młodzieżowej popkultury, uposaża swojego bohatera w dystans do świata, humor rodem z Monty Pythona i zabawne porównania, pozwalające na pokazanie swojej rzeczywistości z delikatnym przymrużeniem oka. Cenię sobie pisarzy, którzy potrafią wywołać uśmiech u czytelnika, a „Kalesony Sokratesa” to solidna dawka dobrego humoru. Maciek jest postacią niezwykle sympatyczną, ma swoje wady i zalety, przejawia cechy empatyczne i potrafi pomóc, chociażby nieznajomej, głodnej i biednej staruszce. Bohater zaznacza też ostrą granicę między dziewczynami a chłopakami. „Płeć piękna” okazuje się być pełna sprzeczności, dziwnych zachowań, których nie potrafią zrozumieć młodzi mężczyźni. Autor wkracza również w strefę intymną. Uderza szybkość uczuciowego i fizycznego angażowania się. Wszystko dzieje się szybko, jest to istna uczuciowa burza, pełna niepewności, zagubienia, ale i euforii oraz endorfin. Taka jest właśnie młodość – przeżywa intensywnie, burzliwie, emocjonalnie, ucząc się na własnych błędach, robiąc wiele rzeczy po swojemu. 

„Kalesony Sokratesa” Jakuba Łaszkiewicza to świetna lektura dla nastolatków, którzy na pewno odnajdą wiele odniesień do własnego życia. Autor z łatwością nawiązuje kontakt z czytelnikiem, puszcza do niego oko. Powieść jest przepełniona entuzjazmem, szkolna codzienność przeplata się z młodzieńczymi inicjacjami, muzyką, która wielokrotnie wpisuje się w stany emocjonalne młodych ludzi. Na pewno jest kilka wątków, które autor mógłby pociągnąć, poszerzyć, uszczegółowić (choćby historię staruszki Józefiny). Interesujące byłoby również poprowadzenie narracji dwutorowej, z różnych perspektyw – czyli Maćka i Patryka, który niestety pojawia się prawie na końcu powieści, a jego postać i losy opisuje narrator.

 Jeżeli szukacie prawdziwej, ale pełnej humoru powieści o perypetiach nastolatków to sięgnijcie po „Kalesony Sokratesa”. Jesteście fanami muzyki rockowej a popkultura nie jest wam obca, to lektura wpasuje się w wasze zainteresowania. Nie znajdziecie tutaj przepisu na młodość, pierwszą miłość czy przyjaźń, ale gwarantuję, że poczujecie, iż nie jesteście z tym wszystkim sami. Ktoś obok, wasza koleżanka, nowy kolega – przeżywają podobne rozterki, rozczarowania, kryzysy, emocjonalne burze. Uczucia nie są łatwe, życie nie jest systemem zero-jedynkowym, ale przypomina sinusoidę. I niech ten matematyczny akcent będzie podsumowaniem debiutanckiej powieści Jakuba Łaszkiewicza.  

*Jakub Łaszkiewicz, Kalesony Sokratesa, wyd. Novae Res, Gdynia 2017.   

Za egzemplarz książki dziękuję autorowi. 

środa, 12 kwietnia 2017

Echa przeszłości

Rodzinne historie jak stare fotografie wypełniają książkę Gabrieli Anny Kańtor „Koronki z płatków śniegu”. Pierwsze strony to zaproszenie w podróż wehikułem czasu, który zabierze  nas na dawne Polesie i Śląsk, gdzie spotkamy kolejnych przedstawicieli rodziny Ruczajewskich – Ruczaj. Pokoleniowe drzewo rozrasta się wraz z narodzinami dzieci, dorastaniem, zakładaniem własnych rodzin – życie zatacza koło – ktoś umiera i rodzi się, przedłużając gałąź rodu. Czym wyróżnia się ta saga od innych? Powieść ta, jest potwierdzeniem fascynacji autorki tematyką i przestrzenią Śląska, jego historycznymi losami oraz kolorytem lokalnym. Nie bez znaczenia jest sam tytuł, gdyż koronki zdają się towarzyszyć głównym bohaterom w najważniejszych chwilach, są zarówno tłem i symbolem domu jak i stanowią rodzinną pamiątkę. Przeszłość przenika teraźniejszość, z każdym rozdziałem poznajemy zagmatwane losy członków rodziny, na których historia odbiła swoje mroczne piętno.

Rok 1864. Młody hrabia Juliusz Ruczajewski traci ojca walczącego podczas powstania na Polesiu, sam ucieka aż na Śląsk, aby tam rozpocząć nowe życie, zmienia też nazwisko na Ruczaj. Podejmuje się ciężkiej pracy fizycznej i poznaje prawdziwą, śląską dziewczynę – Jadwigę. Równocześnie poznajemy Jagodę praprawnuczkę Juliusza Ruczaja. Akcja przenosi się do roku 2005, kiedy to kobieta wraz z mężem Marcelem i dziećmi postanawia wybudować dworek w Przysieku, na wsi położonej w Małopolsce. Budowa domu jest dużym wyzwaniem, okazuje się bowiem, że kobieta marzy o prawdziwym dworku, o którym słyszała z rodzinnych opowieści. Przeplatanie współczesności z przeszłością powoduje, że czytelnik składa historię jak puzzle, wpasowując w pełen obraz poszczególne elementy. W rodzinie Ruczajów panuje dziwne porzekadło – kiedy ktoś z rodziny umiera to robi miejsce nowemu członkowi rodu. Tak więc śmierć przeplata się z narodzinami, ale opowieść pokazuje jednocześnie jak wiele dziedziczymy od swoich przodków – czy jest to charakter, czy kolor oczu, to pozostaje w nas ślad naszych dziadków. Historię uzupełniają i komentują szepty zmarłych. Są to bardzo trafne spostrzeżenia dotyczące bieżących, rodzinnych wydarzeń jak i tego, co minęło. One również wiążą, niczym niewidzialną nicią, poszczególne losy, zdarzenia, opowieści. 

Autorka dużo miejsca poświęca Śląskowi kojarzonemu przede wszystkim z osobą babci. Na kartach powieści rozbrzmiewa śląska gwara, zwyczaje i tradycje. W krwi rodu Ruczajów płynie ogromna miłość do ojczyzny, definiująca pewien etos, krąg wartości, przynależności do ludzi honoru. Bohaterowie powieści „Koronki z płatków śniegu” często muszą podejmować trudne wybory, są uwikłani w historię i sami ją tworzą. 
Gabriela Anna Kańtor zręcznie szkicuje trudne historyczno – społeczne tło Śląska. Porusza ona bolesne tematy, spory, dotyczące autonomii i różnic tego rejonu Polski. Klimatu opowieści dodają stare czarno – białe fotografie, teksty ludowych, harcerskich piosenek wplecionych w fabułę. Autorka pozwala mówić również zmarłym. Ich słowa są jak zasuszone kwiaty w pamiątkowym albumie. Ich życie kończy się, ale pozostają obserwatorami przyszłych pokoleń, czuwają i wspierają. 

Męskim, silnym postaciom towarzyszą również zaradne, kobiece bohaterki, trwające wiernie jak Penelopa przy swoich mężach. Pomimo, że zajmują się głównie domem i wychowywaniem dzieci nie są ilustrowane stereotypowo. Drzemie w nich ogromne poczucie obowiązku, pielęgnowanie pamięci o przodkach, budowanie solidnych fundamentów życia rodzinnego i domowego. Kańtor nie pokazuje lukrowych obrazków z przeszłości, nie opowiada rodzinnej bajki, ale czerpie z wielu odcieni życia W jej sadze jest miejsce na cały wachlarz emocji, ludzkich charakterów, problemów, dramatów ale i radości. Najprzyjemniej czyta się o losach przodków Jagody, jej rodzinnych korzeniach. „Koronki z płatków śniegu” smakują nad wyraz przyjemnie, żal tylko gdy historia zbyt szybko się kończy i trzeba pożegnać rodzinę Ruczajów. 


 Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.
 

wtorek, 11 kwietnia 2017

Spalone ćmy i samotność czytelnika

Lektura zbioru opowiadań „Ćmy” Konrada Kissina to duże wyzwanie dla przeciętnego czytelnika. Blurb, który widnieje na okładce jest całkowicie nietrafiony, mylący - oczywiście spełnia swoją rolę, bo przyciąga potencjalnego odbiorcę. Górnolotne sformułowanie głosi iż książka młodego, debiutującego autora to „doskonała terapia dla zagubionych w szarości dnia powszedniego”. Niestety nie poczułam się uzdrowiona po jej lekturze, nie była to również jakakolwiek forma terapii. „Ćmy” to trudne teksty, wymagające, ciężkie od nagromadzonych dygresji, naukowego słownictwa, iskrzących ozdobników zdaniowych. Słowa przygniatają czytelnika, grzęźniemy w ich natłoku, w sztucznym celebrowaniu każdego zdania. Autor jako wykształcony literaturoznawca, pasjonat Witolda Gombrowicza, tworzy bardzo introwertyczny świat, pełen literackich nawiązań, polemik, słownych gier. Owszem, jest to dość oryginalna proza i to jest duży plus dla autora, lecz próba zbliżenia się do niej czytelnika, przypomina mozolną, pełną pułapek, wspinaczkę na lodową górę. Kiedy udaje się zdobyć szczyt oczekujemy panoramicznego widoku, zapierającego dech w piersiach, lecz w tym wypadku grzęźniemy w gęstej mgle, która całkowicie ogranicza pole widzenia. Pozostaje nam ślepe błądzenie, poczucie rozczarowania, co tylko wzmaga nasz dystans względem poznawanych opowieści, migawek, fragmentów.
„Ćmy” składają się z sześciu opowiadań: „Ćma barowa”; „Psychotka”; „Utopiec”; „Diana. O psie, który bał się jeździć koleją”; „Enfant terrible”; „Kukułka”. Trudno przytoczyć fabułę każdego z nich, gdyż nie jest ona najważniejsza w tych tekstach. Autor bawi się stylistyką, intertekstualnością, stylizacjami, językiem. Jest to proza awangardowa, przez co staje się hermetyczna, posiadająca wąskie grono zwolenników. Świat ukazany w krzywym zwierciadle, przejaskrawiony nawiązuje do tradycji Gombrowiczowskiej. Mamy tu do czynienia z ludźmi chorymi psychicznie, alkoholikami, zmarłymi  - postaciami niepasującymi do zwykłego, normalnego świata. Autor chętnie wplata sytuacje groteskowe, potęgujące zagubienie czytelnika, poczucie dyskomfortu. W skomplikowanej konstrukcji literackich światów przytłaczają autorskie komentarze, powtarzające się nieustannie sformułowanie „mocno osadzony w sobie”. Zdaje się, że słowa spływają jak lawina, mnożą się nielogicznie, grzebią odbiorcę w domysłach, który z mozołem próbuje towarzyszyć narratorowi. Obrazy, zdarzenia, dialogi tworzą istną przeplatankę, zdają się żyć własnym życiem, bez ingerencji autora. Niecierpliwy odbiorca szybko się zniechęca takim stylem pisania, nie sprawią mu przyjemności słowne potyczki czy intertekstualne tropy. Tytuł zbioru okazuje się adekwatny do treści  - pełno w tej prozie mroku, rozpadu, destrukcji. Ćmami są bohaterowie, podążający ślepo za światłem, które imituje świat. Są oni na straconej pozycji, ulegają spaleniu, gdyż nie potrafią dostosować się do ram rzeczywistości.
Opowiadania Konrada Kissina polecam dozować powoli, pojedynczo, bez presji czasu czy chęci szybkiego przebrnięcia przez tekst. Być może tylko wtedy uda się Wam ulec autorowi i pozwolicie na zburzenie swoich komfortowych, czytelniczych preferencji. „Ćmy”  to książka dla tych, którzy nie boją się wypłynąć na dalekie i głębokie wody literatury, ciągle poszukując nowych form, oryginalnych opowieści, nowatorskich konstrukcji. Czasami warto spróbować czegoś innego, trudniejszego,  gdyż czytelnik powinien być gotowy na nieustanne poszerzanie swoich horyzontów. Być może spróbuje jeszcze wrócić do lektury opowiadań Kissina, aby zweryfikować swoje pierwsze wrażenie. Moje oczekiwania nie pokryły się z lekturą, czuję się trochę zawiedziona, przytłoczona słowami, cytatami i widmem autora, który próbuje ciągle potwierdzić swoją erudycję. Czy jest tu jeszcze miejsce dla skromnego czytelnika?  Ja, siebie tutaj nie odnajduję, ale nie przekreślam całkowicie „Ciem”. Na pewno w tym awangardowym, literackim labiryncie jest jakieś wyjście, tylko trzeba poznać konstrukcję i szczegółowy plan.  

 Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.
 

niedziela, 9 kwietnia 2017

Nie zapominajmy o baśniach

Gdańskie wydawnictwo Adamada wydaje świetne książki dla dzieci. Przekonałam się o tym wiele razy, co sprawiło, że darzę ich dużym zaufaniem. Niezmiernie ucieszyły mnie baśnie wydane przez to wydawnictwo – „Miejsca rzeczy zapomnianych” Krystyny Chołoniewskiej z ilustracjami Dobrosławy Rurańskiej. Do baśni mam szczególny sentyment, nie skłamię jeśli napiszę, że towarzyszą mi one całe życie i w pewien sposób wpłynęły na to kim jestem i czym się zajmuję. One pierwsze wzbudziły moją miłość do książek.
Baśnie autorstwa Krystyny Chołoniewskiej są zbudowane na podstawowych wartościach, o których często zapominamy. To współczesne opowieści o poszukiwaniu szczęścia z pobrzmiewającą nutą magii w tle, dzięki której bohaterowie dowiadują się prawdy o sobie. Autorka, twórczyni sztuk teatralnych i słuchowisk radiowych, przedstawia pięć baśni: „Dziewczynka ze śniegu”, „Niezapominajki 1”, „Obudź się!”, „Złote buciki” oraz tytułowy utwór „Miejsca rzeczy zapomnianych”.  Historie nawiązują do innych baśni, nie brakuje w nich magicznych postaci, tajemniczych przestrzeni, mówiących zwierząt czy rozmawiających mebli. Świat ludzi obserwują zdawałoby się zwykłe przedmioty – sofa, znudzony, stary dom czy buty. Dostrzegają one o wiele więcej, skupiają swoją uwagę na uczuciach, wychwytują istotne drobiazgi i rozmowy. Ich narracja zamienia się w opowieść o codziennych trudach, problemach, zapatrzeniu w siebie, pogoni za bogactwem. Lekarstwem jest w tym wypadku miłość, przyjaźń, uśmiech, okazanie drugiemu człowiekowi empatii i serca. Baśniowi bohaterowie to również dzieci, które uczą dorosłych bezpośredniego spojrzenia na świat jak i same uczą się szacunku. Każda z historii odkrywa przed czytelnikiem wiele interesujących prawd, życiowych morałów. Spotykamy małżeństwo, którego wielkim marzeniem jest dziecko, samotnego człowieka, zamkniętego w starym domu, separującego się od świata, chorą dziewczynkę narzekającą nieustannie na swój los, szewca, który stworzył piękne buty dla biednej Marysi oraz Kasię, przyszłą gwiazdę telewizyjną. Pojawienie się magii w życiu bohaterów zmienia ich perspektywę, wyczula na rzeczywistość, uczy dostrzegania drobnych radości.  

Tytułowa baśń mówi o tajemniczym miejscu pełnym zapomnianych rzeczy, znajduje się tam również baśń o córce młynarza, która przez gadulstwo swojego ojca musiała udowodnić królowi, że potrafi prząść złoto ze słomy. Ta baśń to nic innego jak utwór braci Grimm „Rumpelsztyk” chociaż autorka posługuje się innym imieniem czarodziejskiego karła – Tit-tot. Miejsce, do którego trafiają rzeczy zapomniane okazuje się być magicznym światem, w którym można odnaleźć wartości ważniejsze niż sława i pieniądze, przekonuje się o tym mała Kasia. Autorka osadza swoje baśniowe opowieści we współczesnych realiach, dotyka uniwersalnych problemów i udaje jej się uchwycić rzeczywistość oczami dziecka. Książkę zdobią nie tylko ciekawe, biało-czarne ilustracje Dobrosławy Rurańskiej, ale i roślinne motywy nawiązujące do kolorowej, kwiecistej  okładki. To klasyczne i minimalistyczne ilustrowanie to ukłon w stronę starych, tradycyjnych baśni.
Książka Krystyny Chołoniewskiej zawiera proste przesłanie – nie zapominajmy o baśniach, gdyż w nich zawiera się klucz do szczerych emocji i ponadczasowych wartości. Opowieści w zbiorze „Miejsca rzeczy zapomnianych” mają refleksyjne zakończenie, najczęściej otwarte. Autorka przedstawia walkę dobra ze złem w zupełnie inny sposób – wskazując, że nie ma biało-czarnych postaci, ale każdy z nas ma w sobie zalety i wady, codziennie toczymy wewnętrzny spór o wartości i idee. To także walka z własnymi słabościami, egoizmem, który oślepia – jak powie jedna z bohaterek – „jak się tylko w siebie patrzy, to prawdy się nie zobaczy” (s.64). Baśnie są potrzebne i dzieciom i dorosłym. Cieszę się, kiedy powstają nowe, zainspirowane tradycyjnymi, dawnymi baśniami, ale w nowoczesnej oprawie. „Miejsca rzeczy zapomnianych” to literacka podróż do krainy dzieciństwa. 

 Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.
 

czwartek, 6 kwietnia 2017

Na poetyckiej mapie wspomnień



Poezja to materia, z której od wielu lat Marek Czuku odtwarza świat. Kilkanaście tomików poetyckich (m.in.: „Jak kropla deszczu”; „Ars poetica”; „Którego nie napiszę”; „Facet z szybą”) świadczy o ugruntowanej pozycji łódzkiego autora w środowisku literackim. Debiutował w tygodniku „Odgłosy” w 1985 roku, a swój pierwszy tomik „W naszym azylu” wydał w 1989 roku. Jego życiorys bogaty jest w doświadczenia związane z dziennikarstwem i działalnością literacką. W 2012 roku został stypendystą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jego utwory ukazywały się w najbardziej elitarnych czasopismach kulturowo-literackich. W 2016 ukazał się najnowszy tomik Marka Czuku – „Igły i szpilki”. Wiersze, które go wypełniają to nostalgiczne powroty pamięci w lata młodości. Na tej poetyckiej trasie pojawiają się pierwsze miłości, muzyka, przestrzenie miasta, uczucia, które dopiero z upływem czasu można zidentyfikować, rozłożyć na czynniki pierwsze i kolejno opisać.
W tomik „Igły i szpilki” drzemie mechanizm nietypowego zegara, w którym można cofnąć wskazówki i znaleźć się obok dawnego siebie, ale wyłącznie jako obserwator. Przemijający czas wytycza pole obserwacji, kształtuje percepcję, odbija się w mozaice pamięci tworząc lustra młodości:

„Bo czas jest właśnie tym Bogiem, który stworzył zimne
samotne dworce i małe miasteczka, i jest dobrym ojcem”
(Róża, s. 10)

Liczy się tylko chwila:

 „to właśnie ta uciekająca chwila ma głębszy sens, bo innej
nie ma i nie będzie, i nigdy nie nadejdą jakieś inne lepsze
czasy czy lepsi ludzie (…)”
(Róża, s. 10)

Miłość przeplata się z rozczarowaniem, wspomnienia podmiotu lirycznego mają konkretnego adresata – jest nim kobieta – centrum reminiscencji, esencja bycia i egzystencji. W wierszu „Kawa i miód” pojawia się wyznanie: „no dobrze bez ciebie/ byłbym nikim” . Potwierdzeniem tych słów jest utwór „To lubię” przywołujący obrazy chwil bycia z drugą osobą. Pod powierzchnią słów kryje się lawa emocji. W światłocieniach, mrokach pokoju, miasta, ogrodu ukrywa się kobiecy cień, metafora straty, tęsknoty. Towarzyszy on poecie, który jest jednocześnie podmiotem lirycznym,  wielokrotnie odwołując się do procesu tworzenia, czerpania inspiracji z różnych stadiów miłości. Obraz kobiety zdaje się mieć wiele twarzy, barw, metafor podobnie jak etapy miłości – najpierw jest ona beztroska, młodzieńcza, lecz z czasem pojawiają się szarości dnia codziennego, kiełkujące problemy. Rozkosz miesza się z goryczą, powroty z okresami samotności, nadzieja z bolesnym doświadczeniem straty. Nie bez znaczenia jest nawiązywanie poety do imienia Ewa i biblijnych rekwizytów – jabłko, żebro, przestrzeń raju, ogrodu.  Pojawia się ono zarówno w dedykacji „dla Ewy, której nie było” jak i w utworze „W czerwieni”. Wypełnia ona liryczne przestrzenie, teksturę snów, myśli, kryje się pod słowami wierszy, jej ciało zamienia się w słowa jak w parafrazie – „słowem jesteś/ i w słowo się obrócisz” (Słowem jesteś, s. 31).

Codzienność kłuje niczym tytułowe igły czy szpilki, chaotycznie rozsypane, które miały zszyć, złączyć dwoje ludzi, ich pragnienia, scalić związek, lecz jak się okazuje:

z tej materii pan krawiec
  niczego nie wykroi

wszystko się porozsypywało
jak poranny cukier puder
(Igły i szpilki, s. 17)

Z kolei w wierszu „Nie uzależniać się” następuje symboliczna litania ludzkich uzależnień, które w parach opozycji tak naprawdę szufladkują każdego z nas. Stajemy się więźniami tego, za czym goni współczesny świat. Osobistą puszkę Pandory, kolekcję cierpień i smutku odnajdziemy w utworze „Jak” – w którym pytanie o sposób uzewnętrznienia bólu, jego zidentyfikowanie, pozostaje bez odpowiedzi. Gorzkie refleksje dają o sobie znać również w innych wierszach Marka Czuku. Człowiek okazuje się być „kawałkiem mięsa” wyposażonym w wolną wolę, która pcha go ku destrukcji. Poeta jest rozczarowany materią poezji: „która kradnie życie/ dając w zamian/ iluzje i wizje” (Wino, s. 41). Podróż po szlakach przeszłości kończy się przystankiem samotności, niezaspokojonym głodem bliskości. Poczucie osamotnienia i pustki próbują wypełnić słowa, dzięki którym jeszcze raz można uchwycić blednące nitki spotkań i czułych rozmów. Jeszcze raz można wypełnić zanikające kontury pamięci soczystymi fakturami, barwami, zapachami. Przywołać czerwień nasion magnolii, kolor nieba, zapach róży, beztroskość lata i jesieni.

„Igły i szpilki” Marka Czuku są pełne nostalgicznych migawek z życia dwojga ludzi. Między wersami i kolejnymi wierszami rozbrzmiewają  echa młodości, szepty inicjacji, śmiech i łzy. W podmiocie lirycznym przegląda się sam autor. Nie jest łatwo być poetą, słowa wymagają pielęgnacji i cierpliwości jak kwiaty. Trudno ukryć w gorsecie wiersza kipiące emocje i osobiste tęsknoty – tak aby uniknąć patosu. Marek Czuku potrafi jednak ułożyć z fragmentów codzienności, wspomnień, przestrzennych motywów szkielet uczuciowy człowieka. Ten poetycki bukiet wypełniają zarówno igły, szpilki, funeralne motywy jak i chwile, upływający czas, przeczytane książki, teksty piosenek, sny. Pamięć zdaje się być pojemną i misterną konstrukcją, w której jest miejsce i dla szczegółu i dla uczuć, poplątanych myśli oraz wspomnień. Pod zamkniętymi powiekami przesuwają się obrazy, zastyga czas, zamiera dusza. Wiersze Marka Czuku celebrują chwilę, zatrzymują czas aby jeszcze raz zasmakować młodzieńczych uczuć, a w codzienności odnaleźć swój mikro- raj z ukochaną Ewą.  

*Cytaty Marek Czuku, Igły i szpilki, wyd. Forma, Szczecin-Bezrzecze 2016.

 Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.
 

sobota, 1 kwietnia 2017

Pod warstwą pozorów

Gdy nie chcesz pokazać swojego prawdziwego oblicza, łatwo się za nimi schować, ukryć. Stworzyć wspaniałą iluzję samego siebie, wersję idealną. Pozory - to one są maską codzienności, kreacją, warstwą pod którą ukrywamy wszystko to, co nas demaskuje, obnaża. „Pozorność” Natalii Nowak-Lewandowskiej to opowieść o odkrywaniu brutalnej prawdy o bliskiej osobie. Prawdy, która paraliżuje i osacza, wobec której psychika staje się bezbronna. Ktoś z kim dzieliliśmy naszą codzienność okazuje się być zupełnie inną osobą, próbujemy wyprzeć uczucie zdezorientowania, strachu – lecz każdy kolejny dzień pogłębia dystans, rodzi pytania. Kim jest człowiek, w którym pokładaliśmy wszelkie nadzieje i marzenia? Dlaczego tak łatwo daliśmy się oszukać, zmanipulować? Jak bardzo miłość przesłania wady i kłamstwa?

Piotr był partnerem idealnym, przystojny, inteligentny, czarujący. Anna całkowicie straciła dla niego głowę, poświęciła dla niego swój poprzedni związek, zrywając zaręczyny. Młode małżeństwo zamieszkało tymczasowo u rodziców kobiety, którzy darzyli swojego zięcia wyjątkową przyjaźnią i zaufaniem. Anna i Piotr starali się o dziecko, niestety kobieta poroniła, co zapoczątkowało powolny rozkład jej życia rodzinnego. Pojawiły się pierwsze pretensje Piotra, dziwne, wrogie zachowanie, przemoc. Anna obwiniała siebie za nerwowość męża, kiedy jednak mężczyzna zgwałcił ją, straciła poczucie bezpieczeństwa, a w jej głowie zaczął kiełkować obezwładniający strach. Jej silna osobowość doświadczyła wstrząsu – idealny mąż był potworem, dla którego była jedynie własnością, przedmiotem. Piotr był prawdziwym despotą i tyranem, lubił alkohol, a od żony wymagał przede wszystkim posłuszeństwa, uległości. Obsesyjnie pragnął zostać ojcem, a kolejne niepowodzenia rodziły w nim jeszcze silniejszą złość, nienawiść do żony i obojętność. Traktował kobiety szowinistycznie, widząc w nich jedynie słabe obiekty, stworzone do rodzenia dzieci i usługiwania mężczyźnie. Anna po kolejnych kłótniach, groźbach, zamknęła się w sobie, każda konfrontacja z Piotrem kończyła się załamaniem nerwowym. Jej umysł kreował przedziwne wizje złowieszczych ptaków, które miały zagłuszyć okrutną rzeczywistość. Piotr pod fasadą pozorów krył w sobie pokłady zła, brutalności, wyładowywanych na Annie. Kiedy po raz kolejny zaszła w ciążę, jej marzenie zostania matką nie było już tak silne jak na początku. Nikt z otoczenia kobiety nie zwrócił uwagi na jej dziwne zachowanie, wycofanie się, depresję – tylko były narzeczony Jan, zaniepokojony stanem Anny, zauważa jak bardzo się zmieniła. Pomimo rozstania, mężczyzna nie potrafi zapomnieć o dawnej miłości, co jeszcze bardziej komplikuje sytuację bohaterki. Kobieta nie umie uwolnić się od despotycznego męża, który zamienia jej dotychczasowe życie w piekło.

Historia Anny rozpięta jest na kilku ważnych filarach, których fundamenty tworzą takie problemy jak przemoc małżeńska, poronienie, trójkąt miłosny, depresja. Może nas dziwić denerwująca stagnacja, brak buntu bohaterki, jej nieustanne poczucie winy, ale tak naprawdę jest ona jedną z wielu kobiet, które milczą o krzywdzie, o bólu. Dzieje się tak, ponieważ doświadczają przemocy osoby bliskiej i podświadomie szukają winy w sobie. Strach paraliżuje logiczne myślenie, Anna całkowicie poddaje się roli ofiary, daje sobie wmówić, że jest bezwartościowa. Na jej dramat składa się wiele czynników - ból po stracie nienarodzonych dzieci, brak zrozumienia i wsparcia rodziców, pogłębiająca się depresja, skomplikowane uczucia względem Jana. Autorka zagłębia się w najskrytsze myśli bohaterki, pokazuje jak bardzo brak psychicznego wsparcia może być destrukcyjny dla człowieka. Opis wewnętrznych demonów prześladujących kobietę w postaci złowieszczych, krwiożerczych ptaków to metafora dręczyciela, myśli i słowa przybierają kształt wron, atakujących umysł i duszę:

Jedna po drugiej co chwilę obniżały lot i dziobały ją, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Wrzask wydobywający się z wronich gardeł świdrował jej w uszach i rozrywał mózg na kawałki. Wygłodniałe ptaki siadały na porozrzucanej wkoło szarej mazi i zjadały ją. I choć przecież nie mogła tego już odczuwać, to miała wrażenie, że każde dziobnięcie pozbawia życia inny obszar jej ciała. Ręce i nogi przestały już do niej należeć. Widziała, jak wrony obsiadły je i z wrzaskiem rozrywały skórę i mięśnie na kawałki” (s. 32).*

Przytoczony fragment przypomina obraz skazanego i uwięzionego mitologicznego Prometeusza, cierpiącego nieustanne katusze. Bohaterka podobnie jak heros doświadcza upokorzenia, zostaje sama ze swoimi problemami i cierpieniem wewnętrznym. Ten ból duchowy zdaje się nie mieć końca, w głowie słychać nieustający skrzekot ptaków, a kątem oka można dostrzec cień ich demonicznych skrzydeł. Dosadność tego opisu akcentuje mroczność ludzkiego umysłu, a tym samym jego podatność na traumę. Nadanie konkretnego kształtu cierpieniom, problemom ma na celu pewne ujarzmienie negatywnych emocji, niezdefiniowanych reakcji. Dla bohaterki „Pozorności” będą to wrony jako ucieleśnienie jej lęków i traumatycznych doświadczeń. Natalia Nowak-Lewandowska kreśli bardzo ostry portret antybohatera – Piotra. Pokazuje jego zdolność manipulowania ludźmi, kreowania własnego wizerunku. Pokłady zła, egoizmu i nienawiści jakie w nim drzemią udaje mu się na pewien czas poskromić, ale wystarczy, że coś nie pójdzie po jego myśli, a momentalnie maska opada i pozostaje prawdziwa twarz socjopata. Autorka pokazuje kręgi piekielne, przez które przechodzi Anna. Są to etapy postępującej depresji czy nawet psychozy, całkowicie separujące kobietę od świata. Jedyną nadzieją może być dawna miłość w osobie Jana, którą bohaterka już raz odrzuciła. Postać Anny jest naznaczona traumą jednak autorka nie daje swojej bohaterce całkowicie pogrążyć się w beznadziei i mroku. Chociaż dużo czasu potrzebuje aby przerwać swój koszmar, obudzić się z letargu toksycznego związku. Kobieta dostaje szansę, możliwość wyboru, jednak musi ponieść wysoką cenę za swoje decyzje. Natalia Nowak-Lewandowska podejmuje w powieści bardzo ważne tematy, często spychane na margines, gdyż rozgrywają się one wśród czterech ścian. Kobieta, która wchodzi w rolę żony, matki jest uwięziona w gorsecie wstydu i poczucia winy. Reanimowanie związku na siłę, próba przemilczenia własnych upokorzeń, obwinianie

Debiutancka powieść Natalii Nowak-Lewandowskiej „Pozorność” to mocny głos dochodzący z samego wnętrza kobiecej psychiki. Pozory są niebezpieczną grą, która więzi i rodzi osamotnienie. To opowieść o małżeństwie rozpadającym się jak domek z kart, który miał być stabilną oazą. „Pozorność” opiera się na konstrukcji sprzecznych uczuć, które połączone rodzą poczucie zagubienia, dezorientację, bezbronność. Dla głównej bohaterki pozorność była „drugą naturą (...) pomagała w zmaganiu się z rzeczywistością” (s.232). Była zarówno antidotum jak i trucizną. W końcu również z pozorów swój wizerunek zbudował Piotr. Zgrzyta zakończenie powieści – niczym w baśni zło zostaje ukarane a dobro triumfuje. Życie pisze jednak inne, smutniejsze scenariusze i nie zawsze kobieta ma tyle szczęścia co Anna, bohaterka powieści. Trzeba jednak przyznać, że lektura porusza, wstrząsa, oddaje głębię poranionej psychiki. Uczucia bohaterów są jak ruchome piaski – wciągają, zagłuszają i oplatają całkowicie ich osobowość. Małżeński mikroświat pęka, fundamenty i wszelkie wartości, na których się opiera, zostają zburzone, kiedy między bohaterów wkrada się przemoc, nienawiść, zazdrość, fascynacja brutalnością i uprzedmiotowienie drugiej osoby.

*Cytaty pochodzą z książki N.Nowak-Lewandowskiej, Pozorność, Wyd. Replika, Zakrzewo 2017.

Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.