sobota, 27 października 2012

KĄCIK MAŁEGO MOLIKA (cz. 2) : "Kot, który patrzył na księżyc"

Jaka powinna być poezja dla dzieci? Na to pytanie stara się odpowiedzieć w swoich wierszach Natalia Usenko. Jej barwna książka "Kot, który patrzył na księżyc" zabiera dziecko w świat widziany oczyma zwierząt. 
Wiersze są bardzo pogodne, zabawne, rytm płynny - po prostu idealne dla dzieci. A jeżeli chodzi o treść... Tematyka po prostu dotyczy najmłodszych, jest obecna magia, baśniowość no i wszędobylskie KOTY ^^ . 
Koty tak jak dzieci mają swoją rzeczywistość, są wyczulone na świat, który je otacza. 
Autorka wierszyków snuje opowieści, bajeczki do poduszki, które mają swój urok. Osobiście zakochałam się w kolorowych ilustracjach, często groteskowych i przedziwnych - ale jak bardzo dziecięcych. Nasi milusińscy mogą powracać do tej książeczki w każdej porze roku, ponieważ jest dość uniwersalna - szeroko tematyczna. Oprócz czytania na dzieci czeka zagadka detektywistyczna, w której trzeba się wykazać dużą spostrzegawczością i kreatywnością. Każdy mały czytelnik może przygarnąć książeczkę i nadać imiona bajkowym kotom, a nawet wymyślić dziwaczne nazwy potraw do jednego z wierszy.
A oto jedna ze stron tej sympatycznej książeczki: 


  Źródło:
http://www.wyd-literatura.com.pl/natalia-usenko,jola-richter-magnuszewska/kot-ktory-patrzyl-na-ksiezyc.html
    Dzieci na ogół nie przepadają za wierszami - ale "Kot, który patrzył na księżyc" powinien przekonać każdego marudę. To taki lek na smutki i niepowodzenia. Uwaga! lepiej wierszyki "dozować" powoli :) Jak to poezja pod powierzchnią słów kryje się coś o wiele więcej...

Moje pierwsze Targi Książki w Krakowie zaliczone - o czymś takim marzy każdy mól książkowy. Niestety z braku aparatu i czasu nie mogłam zrobić fotorelacji - ale może za rok... O dziwo najbardziej przyciągnęły mnie wydawnictwa dla dzieci - pięknie ilustrowane książki to chyba cała magia dzieciństwa. I jeszcze jedna dygresja :) - niby Polacy nie czytają, a na Targach były tłumy, ciężko było dostać się do niektórych stoisk :) Chyba nie jest  tak źle z tym naszym narodowym czytelnictwem :)

niedziela, 21 października 2012

Sosnowy raj czy babska utopia?

     Gdzieś w nas głęboko drzemie marzenie o powrocie do świata dzieciństwa lub ziemi nieskażonej miastowym życiem. Popyt na literackie "zacisza" i wiejskie klimaty jest na topie. Książka "Sosnowe dziedzictwo" Marii Ulatowskiej jest na pograniczu kobiecej baśni, a czytadła dla marzycieli i niepoprawnych optymistek. Fabuła zbyt piękna, odrealniona - tak bardzo przypomina coś czego nie ma już w naszym kochanym kraju. Jedno jest pewne, Ulatowska tęskni za tradycją romantyczną i dziecięcą naiwnością. Można postawić prostacką tezę, że lektura ta nie trafi do młodych odbiorców, a bardziej spodoba się ludziom starszym... Bo po co młodym, wykształconym ludziom utopia czy raczej metafora świata utraconego - tego przedwojennego - bo taki klimat zawiera książką "Sosnowe dziedzictwo" Ale jak jest naprawdę o tym słów kilka.
Treść powieści jest wręcz baśniowa - Anna Towiańska dowiaduje się, że jej rodzice, którzy zginęli w czasie wojny, pozostawili w spadku piękny dworek, z daleka od zgiełku miasta i "betonów". Nasza bohaterka powoli odkrywa kim naprawdę jest, poznaje swoją prawdziwą przeszłość i pozostawia miejskie życie, stając się właścicielką pięknej posiadłości "Sosnówka". Na tym się jednak nie kończy - główna bohaterka niczym biedna królewna zdobywa serca wszystkich mieszkańców, którzy ruszają jej z pomocą. Anna pracuje jako korektor w wydawnictwie - ale wygląda na to, że ma nieograniczone środki materialne - bo czym jest dla niej remont dworku czy częste uczęszczanie do restauracji... Ona chyba nie żyje w Polsce!? Anna jest tak miła, zaradna, wspaniała, że czytelnik powinien od razu się w niej zakochać. Zwierzęta garną się do niej, a empatia bije do niej jak od słońca.  Niestety trafiło na oporną czytelniczkę ;) - dla mnie ta postać jest komiczna, drażniąca swoją krystalicznością, nie pasującą do rzeczywistości, przerażająca swoją naiwnością i beztroską. Więc jednak to bajka, utopia stworzona dla babskiej próżności? 
   Bohaterka Ulatowskiej romansuje, flirtuje, marzy i dąży do swoich celów. Cóż z tego, że jakoś wszystko się jej udaje. Przeszłość Anny budzi współczucie, ale nie zbliża do rzeczywistości. "Sosnowe dziedzictwo" jest tęsknotą za baśniowym życiem, rajem czy idyllą. Jednak zbyt idealistyczna wizja świata przedstawionego i osobowości jest nudna, pozbawiona ludzkiego pierwiastka - jakiejś pikanterii. Ja odnalazłam w tej powieści same paradoksy, chociaż naprawdę chciałam odkryć coś wartościowego (oprócz cudownej okładki). Jeżeli miałabym znaleźć plusy - to byłby to wątek opowiadający o wojnie i powstaniu warszawskim - dość patetyczny i romantyczny, lecz prosty i jakiś bardziej realny niż współczesność opisywana przez autorkę.

Co do pytania w tytule posta - ja osobiście nie chciałabym żyć w takim sosnowym raju. Jednak decyzja należy jak zawsze do czytelników.

poniedziałek, 8 października 2012

Oswoić chorobę słowem

    Mówienie o chorobie, trudnych przeżyciach, leczeniu - nie jest już czymś intymnym, osobistym. Wyrzucenie z siebie tego "nadbagażu" emocji i nerwów bywa pewnym oczyszczeniem. Ale jak pisać o walce z chorobą, aby próbować ją okiełznać słowem. Sztuka ta nie niebywale trudna - bo albo patos, albo cierpiętnictwo. A można też jak Jerzy Stuhr w swoich dziennikach - "Tak sobie myślę".

 Książka jest oparta na refleksjach o współczesności, przeszłości, polityce, kulturze. Stuhr myśli, diagnozuje świat, ludzi, ale i tęskni za tym co było. A czy wspomina o chorobie? Tak, ale są to urywki, od których szybko ucieka, skupiając się na innych rzeczach. Rodzina, przyjaciele - z tego tak naprawdę autor czerpie siłę i inspirację. W słowie zawierają się emocje, wyznania i ciągły pociąg do tworzenia, szukania... Stuhr usuwa się na bok ze swoim cierpieniem, ale jego bliscy, fani ciągle o nim pamiętają. Dla kogo jest więc ta książka? Dla autora to rodzaj walki z kłębiącymi się myślami, to także pewna umysłowa rozgrzewka, chęć zdyscyplinowania swoich refleksji. Dla innych osób, chorych jest to obraz zdystansowania się, próba czerpania radości z każdej chwili. Nawet z pisania można czerpać siłę, moc i doświadczać osobistego spełnienia. Czasami lepiej pisać o bólu, ubierając go w odpowiednie słowa, metafory niż mówić wprost o chorobie.Książka jest jednak trudna, ponieważ nie zawsze można wygrać z chorobą, a wtedy pozostają tylko zapisane stronice...
  Dziennik "Tak sobie myślę" jest także spojrzeniem starszego, doświadczonego człowieka na polską rzeczywistość. Nie brakuje gorzkich słów, rozmyślań nad aktualnymi problemami kraju, czyli zaangażowania. Jerzy Stuhr obnaża swoje myśli, ale tylko częściowo. Gdzieś głęboko, pod warstwą tego niewypowiedzianego kryje się lęk, strach i milczenie - niemy protest przeciwko śmierci.