Gdzieś w nas głęboko drzemie marzenie o powrocie do świata dzieciństwa lub ziemi nieskażonej miastowym życiem. Popyt na literackie "zacisza" i wiejskie klimaty jest na topie. Książka "Sosnowe dziedzictwo" Marii Ulatowskiej jest na pograniczu kobiecej baśni, a czytadła dla marzycieli i niepoprawnych optymistek. Fabuła zbyt piękna, odrealniona - tak bardzo przypomina coś czego nie ma już w naszym kochanym kraju. Jedno jest pewne, Ulatowska tęskni za tradycją romantyczną i dziecięcą naiwnością. Można postawić prostacką tezę, że lektura ta nie trafi do młodych odbiorców, a bardziej spodoba się ludziom starszym... Bo po co młodym, wykształconym ludziom utopia czy raczej metafora świata utraconego - tego przedwojennego - bo taki klimat zawiera książką "Sosnowe dziedzictwo" Ale jak jest naprawdę o tym słów kilka.
Treść powieści jest wręcz baśniowa - Anna Towiańska dowiaduje się, że jej rodzice, którzy zginęli w czasie wojny, pozostawili w spadku piękny dworek, z daleka od zgiełku miasta i "betonów". Nasza bohaterka powoli odkrywa kim naprawdę jest, poznaje swoją prawdziwą przeszłość i pozostawia miejskie życie, stając się właścicielką pięknej posiadłości "Sosnówka". Na tym się jednak nie kończy - główna bohaterka niczym biedna królewna zdobywa serca wszystkich mieszkańców, którzy ruszają jej z pomocą. Anna pracuje jako korektor w wydawnictwie - ale wygląda na to, że ma nieograniczone środki materialne - bo czym jest dla niej remont dworku czy częste uczęszczanie do restauracji... Ona chyba nie żyje w Polsce!? Anna jest tak miła, zaradna, wspaniała, że czytelnik powinien od razu się w niej zakochać. Zwierzęta garną się do niej, a empatia bije do niej jak od słońca. Niestety trafiło na oporną czytelniczkę ;) - dla mnie ta postać jest komiczna, drażniąca swoją krystalicznością, nie pasującą do rzeczywistości, przerażająca swoją naiwnością i beztroską. Więc jednak to bajka, utopia stworzona dla babskiej próżności?
Bohaterka Ulatowskiej romansuje, flirtuje, marzy i dąży do swoich celów. Cóż z tego, że jakoś wszystko się jej udaje. Przeszłość Anny budzi współczucie, ale nie zbliża do rzeczywistości. "Sosnowe dziedzictwo" jest tęsknotą za baśniowym życiem, rajem czy idyllą. Jednak zbyt idealistyczna wizja świata przedstawionego i osobowości jest nudna, pozbawiona ludzkiego pierwiastka - jakiejś pikanterii. Ja odnalazłam w tej powieści same paradoksy, chociaż naprawdę chciałam odkryć coś wartościowego (oprócz cudownej okładki). Jeżeli miałabym znaleźć plusy - to byłby to wątek opowiadający o wojnie i powstaniu warszawskim - dość patetyczny i romantyczny, lecz prosty i jakiś bardziej realny niż współczesność opisywana przez autorkę.
Co do pytania w tytule posta - ja osobiście nie chciałabym żyć w takim sosnowym raju. Jednak decyzja należy jak zawsze do czytelników.
Książkę kupiłam dawno temu, ale nadal leży nie ruszona. Z jednej strony lubię czasami powieści pełne optymizmu, ciepła i sielanki, ale nie wiem czy w "Sosnowym dziedzictwie" autorka nie przesadziła.
OdpowiedzUsuńWłaśnie jestem po lekturze Pensjonatu Sosnówka czyli kontynuacji Sosnowego dziedzictwa. I jeśli w pierwszej części zainteresował mnie właśnie wątek historyczny, to zgadzam się z Tobą, że współczesność opisana w obu powieściach jest zbyt cukierkowa i nie przystaje do naszej rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńA co do odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule Twojej recenzji to dla mnie jest to raczej babska utopia. A co do sosnowego raju, to odpowiem słowami poety "wszystko to być może; Prawda; jednakże ja to miedzy bajki włożę".
Nie mam ciągot do tej książki, może właśnie dlatego, że idylliczne przedstawienie wydarzeń, nie przekonuje mnie, nie lubię fałszu, ani nadmiernej słodkości, książki o życiu muszą mieć pazur.
OdpowiedzUsuń