wtorek, 24 lipca 2018

Drugie życie

Wspomnienia budują tożsamość człowieka, wypełniają doświadczeniami, zapisując w podświadomości linie uczuć, wzlotów i upadków, twarze bliskich ludzi i kontury przedmiotów, miejsc. Pamięć to brzemię, ale i najcenniejsza zdolność jaką posiada nasz mózg. Nie dziwi mnie więc, że zastanawiamy się kim bylibyśmy bez wspomnień, bez pamiętanej przeszłości, gdyby potraktować nasz umysł jak dysk i wykasować, wyczyścić, wyrzucić wszystko z szuflad pamięci. Motyw amnezji często pojawia się w literaturze jako forma poszukiwania odpowiedzi na funkcjonowanie człowieka bez pamięci. W debiutanckiej książce Anety Grabowskiej „Tu i teraz” amnezja zdaje się być dla głównej bohaterki nową perspektywą, szansą od losu, drugim życiem. Nie da się jednak uciec od przeszłości, ludzi, z którymi było się związanym, nie da się całkowicie wymazać świata, którego było się kiedyś częścią. Aby stawić czoło wspomnieniom, samemu sobie, trzeba najpierw poznać siebie na nowo. Tych wszystkich trudnych, silnych emocji doświadcza Majka, znajdując nowy dom, serdeczność, spokój i przestrzeń sprzyjającą do ułożenia własnego życia jeszcze raz. Bieszczady okazują się być najlepszym miejscem aby poskładać porozbijane myśli i wypełnić poczucie pustki. 

Bohaterka „Tu i teraz” traci pamięć, nie pamięta kim jest, nie potrafi przypomnieć sobie nawet własnego imienia. Pomocy udziela jej Łukasz, który bardzo podejrzliwie i sceptycznie podchodzi do amnezji spotkanej kobiety. Zamiast jednak udać się na policję, za namową swojej babci Anieli, proponuje nieznajomej tymczasowe schronienie. Dom Łukasza i jego babci stanie się dla kobiety przystanią życiową, pomimo nurtujących ja pytań o przeszłość, postanowi żyć tylko „tu i teraz”, jakby dawne życie nie miało znaczenia. Przybierając nowe imię – Majka, powierzy swoją przyszłość dwójce nieznanych ludzi, którzy od tej pory staną się jej najbliższą rodziną. Jednak podświadoma pokusa i chęć poznania przeszłości zburzą tymczasowe szczęście, które okaże się tak ulotne jak delikatny dmuchawiec na letnim wietrze. 

„Tu i teraz” Anety Grabowskiej to niezobowiązująca lektura, lekka, przyjemna, optymistyczna. Historia rozwija się z dwóch perspektyw – Majki i Łukasza, dzięki czemu czytelnik poznaje uczucia i emocje obojga bohaterów. Pełną ciepła i serdeczności jest postać babci Anieli, której postawa i zachowanie wzrusza i budzi ogromną sympatię od pierwszej chwili, słów i gestów jakimi obdarza ludzi staruszka. Akcja powieści toczy się w Bieszczadach, szkoda, że autorka nie poświęciła więcej miejsca na opisy przestrzeni, tak bardzo urokliwej i magicznej, wpływającej na człowieka. Chciałoby się wręcz poczuć to, czego doświadczyła w Bieszczadach główna bohaterka – wewnętrznego spokoju, poczucia bezpieczeństwa, jedności z naturą, przyrodą, harmonii i wolności. Historia rozwijającego się uczucia, burzliwego, momentami kapryśnego i młodzieńczego jest łatwa do przewidzenia. Czytelnik odnajdzie w tej prostej i schematycznej opowieści wiele ciepła, humoru, potwierdzenia, że są wartości, które warto pielęgnować. 

Postać Majki i jej rys charakterologiczny jest trochę  zagmatwany, niekonsekwentny – amnezja powoduje zmianę jej osobowości, charakteru, przetasowuje hierarchię wartości. Miałam wrażenie, że Majka i jej wersja z przeszłości to dwie, zupełnie inne bohaterki – mocno skontrastowane – jak biel i czerń. Ogromna metamorfoza Majki, która dokonuje się za sprawą amnezji, nie zupełnie do mnie przemawia. Może gdyby pokusić się o analizę i głębsze ukazanie przeszłości głównej bohaterki, jej stanów emocjonalnych, to zrozumiała byłaby aż tak drastyczna zmiana w jej charakterze.  

Bieszczadzka opowieść o ludziach, których doświadczyło życie to przyjemna podróż w świat marzeń, bezinteresownej dobroci i ludzkiej życzliwości.Trochę wyidealizowana, pozbawiona chropowatości szarej codzienności, otula czytelnika jak ciepły koc w deszczowy, jesienny dzień.

Przełomowym momentem, punktem kulminacyjnym powieści „Tu i teraz” jest oczywiście zmierzenie się bohaterki z przeszłością. I tu niestety zgrzyta łatwość z jaką autorka rozwiązuje problemy głównej bohaterki, zbyt spłaszczając rysy pozostałych postaci, z którymi Majka była związana w dawnym życiu. Opowieść o przeszłości Majki przypomina niemal sprint, zostaje ona szybko spuentowana w postaci listu, zamykającego dawne życie i uwolnienie się ze świata, który kiedyś stał się dla kobiety więzieniem. Pomimo tych drobnych uwag autorce udaje się zaskoczyć czytelnika, wzburzyć emocje i wywołać uśmiech. 


Muszę przyznać, że Aneta Grabowska, która przede wszystkim sama recenzuje książki na swoim blogu zaczytana.com.pl i realizuje się w zawodzie nauczyciela, stworzyła powieść prostolinijną, niezbyt skomplikowaną, ale wzruszającą w swej bezpretensjonalności, dającą wytchnienie. Dzięki czemu w tym beztroskim zakątku „Tu i teraz” czujemy się jak u siebie, jak u babci Anieli, której ciepło i naturalność przebijają przez strony powieści. Zawsze jest szansa aby ułożyć sobie życie, ale przeszłość pozostaje z nami na dobre i złe, nawet gdy spalimy za sobą wszystkie mosty. Zachwyt nad chwilą i teraźniejszością okazuje się najlepszą receptą na bolesne, traumatyczne wspomnienia. 


 Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.

niedziela, 22 lipca 2018

Fabryka ludzkich istnień

Systemy totalitarne XX wieku poddały człowieka licznym eksperymentom, których celem było stworzenie nadczłowieka, spreparowanie klonów posłusznych ideologicznie i genetycznie idealnych. Szaleństwo nazizmu niczym rozprzestrzeniająca się zaraza, uderzyło w najsłabszych, wykorzystało kobiety i dzieci, których życie było nierozerwalnie związane z obowiązkiem służenia Hitlerowi. Jak pokazuje fabularyzowana książka Piotra Adamczyka „Ferma blond” temat widma Lebensbornu wciąż czeka na dokładne zbadanie przez historyków. To stowarzyszenie, uznawane za fundację pomagającą, samotnym kobietom w ciąży, było tak naprawdę machiną produkującą ludzi, z uwzględnieniem wszelkich zaleceń o czystości rasowej. Nazistowskie fabryki ludzkich istnień były naznaczone przemocą, gwałtem, kobieta została sprowadzona tylko do jednej roli – podobnie dziecko stawało się własnością ogólnonarodową. I gdyby przyjrzeć się bliżej najnowszej książce Piotra Adamczyka nasuwają się samoistnie analogie z teraźniejszością, szerzący się nacjonalizm w Polsce momentami przypomina to, co spotkało Niemców, urzeczonych retoryką Hitlera. „Ferma blond” to nie tylko głos czy echo przemilczanych ofiar kobiet i dzieci, ale i uniwersalna opowieść o ideologiach, żądzy władzy i ludzkich mrokach duszy. I w tym całym gruzowisku zła, kiełkuje miłość, młodzieńcza namiętność, opisana przez autora „Domu tęsknot” bardzo ujmująco, słowami, które zapamiętuje się na długo. 

Historia „Fermy blond” rozgrywa się na dwóch osiach czasowych – mamy współczesną Polskę i przedwojenne Niemcy, okres umacniania się władzy Hitlera. Nicią, która poprowadzi czytelnika po labiryntach przedwojennego Berlina jest postać Michaela, który po śmierci matki, porządkując jej rzeczy, natrafia w matczynej toaletce na tajemnicze dokumenty, sugerujące, że jego życiorys został sfałszowany, a jedynym tropem jest miejsce, zlokalizowane pod Łodzią. Mężczyzna prosi swojego kuzyna, dziennikarza Piotra o pomoc. Oprócz nietypowego śledztwa, kuzynów łączy spadek po dziadku, antykwariuszu i kolekcjonerze dzieł sztuki, pozyskiwanych zazwyczaj nielegalnie od Żydów, czy podczas wojennych grabieży. Piotr, który jest również narratorem, podejmuje się zrekonstruowania losów matki Michaela, jego korzeni i prawdziwego pochodzenia. Pomocna okazuje się być wzajemna korespondencja sióstr oraz pamiętniki Charlotte, rzucające światło na młodzieńcze doświadczenia Niemki. Charlotte zakochuje się bez pamięci i gwałtownie w malarzu, Adolfie Zieglerze, ukochanym malarzu Hitlera. Ziegler to człowiek rządny sławy, łasy na komplementy, flirciarz, wykorzystujący młode dziewczyny. W jego sidła wpada również Charlotte, godząc się na bycie jego muzą i modelką. W dziewczynie podkochuje się Kristian, który za wszelką cenę będzie chciał ją chronić przed niebezpieczeństwem. Bohaterowie zderzą się z wojenną rzeczywistością, politycznym fanatyzmem, stając się bezwolnymi narzędziami w mechanizmach wielkiej, despotycznej władzy.
Na kanwie miłosnego trójkąta zostaje utkana przez Piotra Adamczyka pasjonująca opowieść, która rozgałęzia się na wiele historycznych wątków. Czytelnik ma okazję wejść w realia przedwojennych Niemiec, poznać nastroje społeczne, rodzący się fanatyzm i kult Hitlera. Mechanizmy osaczające cały naród, kontrolujące sztukę, edukację, każdą dziedzinę życia, a nawet codzienność odebrały Niemcom wolność jednostki. Od chwili przejęcia władzy przez Hitlera nikt nie mógł czuć się bezpiecznie – i właśnie te wszystkie iluzje, utopie idealnego państwa, narodowe zaślepienie i zepsucie obnaża „Ferma blond”:

„Żyjemy w kraju zbudowanym na nieufności i nienawiści. Każdy jest podejrzany. W dobre uczynki nikt już nie wierzy, ale w zło wierzą wszyscy” (s. 317)

Jednak autor podejmuje jeszcze jeden, niezmiernie ważny wątek, diagnozując i porównując przeszłość z teraźniejszością w wymiarze politycznym, w przestrzeni władzy. Uderza zarówno w politykę historyczną, w której prym wiodą bohaterzy, a nie ofiary, jak i w naszą rzeczywistość. Czyż znajomo nie brzmią opisy totalitarnego państwa i podsycanej nienawiści:

Wódz mówił o konieczności uniezależniania się od Europy, o tym, że nadszedł czas, by powstać z kolan i zbudować silne państwo, suwerenne, niezależne od zagranicznych konwencji, komisji i traktatów. (…) każda decyzja Führera bierze się z woli narodu, bo przecież wybrany został głosami ludu w wolnych wyborach.” (s. 138) 

Piotr Adamczyk odkrywa historię w sposób niebanalny, pikantny, niejako wprowadzając czytelnika w samo serce wydarzeń, kreśląc barwne postacie i wplatając fakty historyczne, które stają się układem krwionośnym powieściowego organizmu. Oprócz zajmującej i wielopoziomowej konstrukcji fabularnej w powieści „Ferma blond” odnajdziemy bogactwo myśli, pięknych i uniwersalnych cytatów o życiu i człowieku, które warto zapisać sobie głęboko w pamięci i przywoływać jak ulubione wiersze:

„Tęsknota to rodzaj błędu pamięci, powstaje wtedy, gdy łatwiej nam pamiętać, niż zapomnieć” (s. 204)

„Snucie marzeń to jedna z najtrudniejszych sztuk. Oprócz wyobraźni wymaga także odwagi, czasami nawet bezczelności. Trzeba umieć marzyć o tym, o czym innym ludziom nawet się nie śniło.” (s. 54)

„Między mężczyzną a kobietą nie ma nic groźniejszego od dotyku, bo tuż pod skórą w każdym człowieku tkwi zawsze gotowy nerw zdrady, który jest jednocześnie nerwem wielu uczuć, i jedynie kwestią przypadkowych okoliczności jest to, co mocniej zostanie nim poruszone” (s. 90)

„Ferma blond” prowadzi czytelnika zaułkami berlińskich ulic, zaprasza do starego antykwariatu, w
którym unosi się zapach książek, niezwykłych przedmiotów, otwiera drzwi do pracowni malarskiej ulubionego malarza Hitlera, a nawet wiedzie do tajemniczego salonu Kitty. Odwiedzimy również wojenną Łódź i okolice w poszukiwaniu ukrytego i tajnego ośrodka Lebensborn. Powieść trzyma w napięciu, stopniowo odkrywając niezwykłe losy Charlotte i jej bliskich. Główna bohaterka, matka Michaela to portret kobiety uwikłanej w mroczną Historię XX wieku. To portret gorzki, bo kobieta staje się w oczach hitlerowskiej ideologii przedmiotem, plasteliną, którą mężczyzna może ukształtować w dowolny sposób. Jej rola jest jasno zdefiniowana – ma być matką i kochanką, jej ciało nie należy do niej, ale do ojczyzny. Podobny los spotyka wszystkie kobiety podczas wojny- są one ofiarami gwałtów, przemocy, szantaży emocjonalnych.

Opowieść nie odpowiada na wszystkie pytania, nie wyjaśnia wszystkich kwestii związanych z życiem Charlotte, autor akcentuje i podkreśla jak wiele niewiadomych i przemilczanych aspektów narosło wokół Lebensborn, o którym Niemcy chcieliby zapomnieć, podważając istnienie laboratoriów ludzkich istnień na terenie Polski. 

Piotr Adamczyk to pisarz o niesamowitym talencie budowania klimatu opowieści za pomocą słowa. Portretując swoich bohaterów stawia na ich stronę emocjonalną, odmalowuje różne stany zakochania, pokazuje jak wiele kontrastów mieści się w miłości. „Ferma blond” to próba uświadomienia odbiorcy czym było Lebensborn, które wciąż funkcjonuje poza świadomością historyczną. Przeraża w tej historii również ogrom szaleństwa, które zawierała cała ideologia faszyzmu, określająca zarówno najintymniejsze zasady współżycia jak i kierunki sztuki, w której eksponowano ideał kobiety i mężczyzny, zaakceptowany przez Führera. „Ferma blond” nie jest romantyczną opowieścią o trójkącie miłosnym, to historia ludzkich dramatów, niewłaściwych wyborów, upadków, tęsknoty, poświęcenia i zdrady. Historia to fatum, upominające się za wszelkie zło i wyrządzone krzywdy. Wśród postaci „Fermy blond” nie ma dobrych i złych, wszyscy są ludźmi, ulegającymi pokusom, walczącymi z wewnętrznymi demonami. Powieść Piotra Adamczyka to zarówno historia przeszłości jak i obraz teraźniejszości. Dosadna, jątrząca, wartościowa i przejmująca konstrukcjami świata i bohaterów. Tylko czytać!

Cyt. Piotr Adamczyk, Ferma blond, wyd. Agora, Warszawa 2018. 


 Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.

piątek, 13 lipca 2018

Manifest brzydoty

Gdyby stworzyć kolekcję określeń wyglądu głównej bohaterki najnowszej prozy Patrycji Pustkowiak, to otrzymalibyśmy wyjątkowe barwne, mocne, ironiczne epitety brzydoty. Autorka wyszukuje najbardziej sugestywne i pejoratywne obrazy, aby jak najlepiej oddać „oryginalność”, a raczej inność kobiety przypominającej maszkarona z Sukiennic. „Maszkaron” ma przedstawiać esencję brzydoty, jej niepohamowany i nieograniczony sarkazm, który staje się główną bronią i osłoną przed współczesnym światem, rządzonym przez cielesność. To właśnie ciało  - „ów nieodpowiedni skafander” – zdeterminowało życie 35-letniej Marianny, zdesperowanej przez samotność i wykluczenie, brzyduli. Powieść Patrycji Pustkowiak, która ma już na swoim koncie głośny tytuł „Nocne zwierzęta”, to manifest antyideałów, krytyka naszej rzeczywistości, szydercza i prześmiewcza diagnoza kultu ciała, zagnieżdżonych w każdym z nas stereotypów, ideologii, wylewającej się z mediów. „Maszkaron” to apoteoza nienawiści, narastającej, podsycanej przez kolejne rozczarowania, wieczne porównywanie się z innymi, zazdrość, samotność. Brzydota okazuje się być piętnem, skazującym na marginesowość, wegetację w kontaktach międzyludzkich. Maszkaron ubrany jest w szpetotę, kłującą w oczy, a w wydaniu Pustkowiak, ma wewnętrzny cięty język, bo gorzkie diagnozy pozostawia w myślach, dla siebie, nie artykułując ich światu.

Tytułowy samozwańczy Maszkaron to samotna kobieta, Marianna, tłumaczka, ledwie wiążąca koniec z końcem, poszukująca miłosnych przygód i seksualnych uniesień. Życie brzyduli to walka z własnym ciałem, instynktami, im bardziej Marianna odczuwa swoją inność, tym bardziej staje się opryskliwa, krytyczna wobec wszystkiego. Woli obserwować, nie zajmuje stanowiska, nie ma sprecyzowanych poglądów. Czytelnik staje z maszkaronem w oko w oko, kiedy główna bohaterka dostaje wstrząsu anafilaktycznego. Wizja nadchodzącej śmierci okazuje się być idealnym momentem do retrospekcji i prześledzenia imponującego zbiory niepowodzeń i upokorzeń. Szczęście, według Marianny, tkwi w męskiej akceptacji, pożądaniu, osiągnięciu seksualnego spełnienia. Brzydota jest jednak skutecznym izolatorem, odstręcza mężczyzn, nawet tych zdesperowanych. Sfrustrowana kobieta obiera sobie za obiekt nienawiści i zazdrości, swoje całkowite przeciwieństwo, cielesny rewers - piękną, inteligentną, odważną Alicję Wyczółkowską, doktor filozofii. Alicja to typowy ideał, wzór i uosobienie kanonicznego piękna, niedostępnego jak „strzelista katedra” dla brzyduli. To właśnie koszmarnie boli, ale i fascynuje Mariannę, która próbuje przykładać do siebie matrycę stereotypowego ideału:

„Patrzyłam na jej idealną twarz i myślałam o swojej, szpetnej. Pod moimi gadzimi oczami rysowała się siateczka zmarszczek, drobnych i delikatnych, jakby ktoś zarysował skórę paznokciem, ale jednak widocznych, włosy zawsze miałam marne, mysie, cienkie jak babie lato (…) – nigdy nie zakwitłam, byłam zawsze tylko jak czarny pąk, jak zaciśnięta pięść. Koło ust żłobiły się długie, coraz głębsze bruzdy, przez co wyglądałam jak smutny klaun. Ona nie miała takich problemów, wciąż tak samo idealna, idealnie piękna i udana. Wszystko, czym była, było tym, za czym ja tęskniłam.” (s. 199)

Główna bohaterka raczej wegetuje, całymi dniami przesiadując na portalach społecznościowych lub randkowych. Jej życie kręci się nieustannie wokół ciała, znienawidzonego, definiującego całkowicie człowieka. Nie przeszkadza to jednak bohaterce na ironiczne opisywanie własnej brzydoty, z dystansem, w tonie kpiny ale i kropli czułości (choćby słowa „szpetota zaczyna malować się na twarzy niczym mroźne kwiaty na zimowych szybach”, s. 16). Narratorka swoją brzydotę definiuje w najbardziej wyszukany ale i wyolbrzymiony sposób. Jednak gdybyśmy się pokusili o nakreślenie obrazu Maszkarona, to otrzymalibyśmy portret zmetaforyzowany, karykaturalny, emocjonalny. Marianna to postać, która próbuje umykać schematom, chce być buntowniczką, jednak sama zamyka się w ramach bycia brzydką, samotną, niespełnioną emocjonalnie, cierpiącą chronicznie na brak bliższych relacji. 

Brzydota okazuje się być narzędziem podważającym iluzję uporządkowanego świata. Tytułowy Maszkaron wytyka placem, śmiejąc się z rozpuku z polityki, władzy, operacji plastycznych, kultu młodości i sztuczności, patriarchatu, polskiej rodziny. Na tych obrazach z krzywego zwierciadła wznosi „kościół nienawiści”, wołając jednocześnie o innych wykluczonych:

„My też jesteśmy częścią tego świata – myślałam i rósł we mnie potencjał kamienia. Też nią jesteśmy, tak samo jak brunatne ślepe dżdżownice toczące tunele w jelitach ziemi. Jak ćmy o burych skrzydłach, brzydkie, niezdarne, nie bardzo umiejące latać, ćmy, które wpadają na stare lampy i w nich płoną. Jak psy bez sierści przypominające przedwcześnie urodzone płody.” s. 342.

W wybrzmiewającym manifeście brzydoty Maszkarona obok złości, buntu odczytamy również jednak nawołanie do równości, godności, bycia zauważonym. Wściekłość bycia wykluczonym i odseparowanym od normalności narasta i… rozpływa się w końcowej scenie, przynosząc kolejny zestaw dobrze znanych uczuć rozczarowania i bezradności. Z podobnym dysonansem znów zetkniemy się pod koniec opowieści, kiedy to Olaf, jedyny przyjaciel Marianny proponuje kobiecie śmierć w leśnej scenerii. Autorka pozostawia bohaterkę w przemyśleniach, ignorując rozpoczęty wątek fabularny. I chociaż majstersztykiem językowym są dalsze nawiązania do naturalnej destrukcji życia, rozkładu ciała poprzez udział drzew, roślin, przestrzeni lasu, umyka główna myśl rozpoczętej sceny. Nie znamy jej zakończenia, urywa się ona, a na pierwszy plan znowu wdzierają się czarne kłębki myśli Maszkarona.  

Patrycja Pustkowiak tworzy prawdziwego kobiecego Frankensteina, królową maszkaronów i gargulców. „Maszkaron” to specyficzny styl, bogactwo przemyślanych obrazów i oryginalna, niesztampowa postać samotnej kobiety. Brzydula potrafi śmiać się z samej siebie, z cynizmem z poczuciem nieprzystawalności, patrzeć na współczesność – koślawą, gdzie każdy kogoś udaje, wierząc głównie w siebie i swoje ideologie. I chociaż brzydota jak puszka Pandory niesie za sobą wszystko co koszmarne i bolesne, to daje surowe, nieprzekoloryzowane spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość. Ciało jest obce, jest wrogiem, przeciwnikiem, codzienną udręką. Patrycja Pustkowiak uzbraja „Maszkarona” w językową dosadność, ostrość, nieustanną podejrzliwość i ironiczność. Temat brzydoty odzyskuje głębię i barwę w najnowszej prozie polskiej, dzięki właśnie „Maszkaronowi”.
  Cyt. Patrycja Pustkowiak, Maszkaron, wyd. Znak, Kraków 2018.

 Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.


sobota, 7 lipca 2018

Poskładać siebie

To jest jedna z tych książek, którą trzeba przemyśleć, ułożyć emocje, zrobić dokładny przegląd własnych refleksji. To powieść, która kiełkuje w czytelniku, dojrzewa pod postacią obrazów, czas jest jej sprzymierzeńcem -  historia nie blaknie lecz nabiera jeszcze wyrazistszych kształtów w umyśle odbiorcy. Pisanie o takich książkach i ich polecanie jest największą przyjemnością, ale i wyzwaniem. Poetyckość i miniaturowość powieści „Lucynka, Macoszka i ja” Martina Reinera (wyd. Stara Szkoła)  nie pozwalają oderwać się od lektury. Tak jak główny bohater, Tomasz Mróz, również chciałoby się podążyć śladami emigracyjnego,  czeskiego poety Jerzego Macoszki. Literatura zdaje się odmieniać zwykłe życie listonosza, wsiąka w jego sposób patrzenia, uwrażliwia, przemienia. Macoszka staje się postacią symboliczną, rekonstruowanie jego życia to okazja do zbudowania siebie na nowo, scalenia i wydobycia z cienia tego, co ukryte. W Tomaszu budzi się nowy świat, Macoszka jest zarówno jego pasją jak i obsesją. Dodajmy, że jest to jednak piękne szaleństwo, być uwiedzionym przez literaturę, postać pisarza. I chociaż próżno szukać w kanonie czeskiej literatury nazwiska Macoszki, to jego rysy możemy odnieść do postaci Ivana Blatnego, który stał się pierwowzorem tajemniczego pisarza z opowieści . 

Martin Reiner przenosi swoje literackie fascynacje, doświadczenia badacza biograficznego na postać Tomasza, który podążając tropem Macoszki, odkrywa swoje prawdziwe ja. Pełną czułości i wrażliwości jest więź łącząca narratora z małą dziewczynką, Lucynką. Tomasz wiąże się z Martą, która z dnia a dzień popada w obłęd. Na młodego, wycofanego mężczyznę spada opieka nad córką kochanki. Czas spędzony z Lucynką jest wyjątkowy, przynosi beztroskę, szczerą radość. Tomasz bacznie obserwuje dziewczynkę i na każdym kroku uczy się od niej nowych rzeczy. Jest zdziwiony, że dziecko tak szybko go akceptuje, jest przepełnione ufnością. Mężczyźnie podoba się rutyna, codzienne rytuały Lucynki, jej diametralnie inne spojrzenie na świat, naiwność, brak poczucia, że wszystko przemija. Dla bohatera Lucynka staje się córeczką, wchodzi on w rolę ojca, bierze odpowiedzialność za dziecko. 

Bohater powieści „Lucynka, Macoszka i ja” jest wrażliwym odbiorcą poezji, ma w sobie iskrę ciekawości, chęć poznania ludzkich losów. Zafascynowany tajemniczym listem do nieznanego poety, mieszkającego w Anglii, postanawia rozwikłać zagadkę nieznanego nadawcy i staje się literackim detektywem. Przezwycięża swój wstyd, introwertyzm i z niebywałą pasją oraz poczuciem misji rekonstruuje losy poety, żyjącego w krainie cieni. Tomasz daje się ponieść poszukiwaniom, przepisuje tomik poezji Macoszki, który stał się poetą zakazanym w kraju. Mężczyzna wędruje po Brnie, śladami swojego poety, widzi miasto z perspektywy wierszy. Czyż nie można być bardziej zakręconym pasjonatem literatury? Osobiście tego właśnie zazdrościłam Tomaszowi, całkowitego oddania się słowom, postaciom, literackim mapom i przestrzeniom. W jego narracji drzemie dynamika, żarliwość miłośnika i jednocześnie badacza, odkrywcy. To mechanizm nakręcający jego życie:

„Już półtora roku zajmuję się poszukiwaniem ludzi, których miałem nigdy nie spotkać, rozmawiać z nimi o rzeczach mających sens tylko dla wtajemniczonych, czytam zupełnie inne, nowe książki, a z archiwalnych fotografii chłonę atmosferę czasów od niedawna całkowicie mi obojętnych. Wciąż chodzę po układzie współrzędnych pełnych wzruszeń. (…) Przez większość swojego dorosłego życia jadłem zaledwie okruszki z talerza przeżyć i wrażeń. Z Macoszki czerpię jednak pełnymi garściami, a buzię mam ciągle tak pełną, że pękają mi policzki.” (s. 50-51)

 Kiedy bohater wyjeżdża do Anglii (a jest rok 1989) aby osobiście spotkać się z Macoszką, staje przed kolejnym wyzwaniem jakim jest pobyt w obcym kraju, przytłaczającym, hałaśliwym, ściskającym żebra i odbierającym oddech. Tomasz błądzi, ale „w poplątanych uliczkach swojego niepokoju”, odbiera miasto przez zmysły, trzyma się kurczowo utartych ścieżek, przedmiotów i zapachów, które popychają go do przywoływania retrospektywnych obrazów, choćby zapach truskawkowej gumy do żucia Donald, którą podarowała mu Lucynka. 

Czeski pisarz stworzył postać mężczyzny, który krok po kroku zaczyna poznawać siebie, przełomowym momentem okazuje się być odbicie w lustrze własnego ciała. Widok cielesności uświadamia w głównym bohaterze głęboko drzemiące i ukryte fascynacje. Odkrywanie nagiego ciała poprzez patrzenie na siebie z perspektywy lustrzanej pozwala narratorowi na dogłębną analizę swojej odmienności. Tomasz od zawsze czuł się inny, skryty, schowany za swoją samotnością. Wędrowanie ścieżkami nieznanego poety, skazanego na milczenie w rodzinnym kraju to dla głównego bohatera okazja samopoznania, umiejscowienia siebie na mapie życia. Odkrycie tajemnicy Macoszki jest również punktem zwrotnym w odczytaniu swojego miejsca w świecie, własnej tożsamości i płciowości. 

Reiner w ujmujący sposób pisze o małej dziewczynce i więzi jaka się narodziła między nią a Tomaszem. Lucynka zdaje się być również niezwykle ważną postacią, pełną melancholii, naiwności, a jednocześnie niebywałej dojrzałości. Tomasz staje się dla niej ojcem, wspólnie spędzony czas budzi w nim nowe uczucia, odpowiedzialność i uważność. Jest on zdziwiony, że dziecko przełamuje jego barierę ochronną, pancerz sceptycyzmu i ostrożności:

Lucynka traktowała mnie z rozbrajającą szczerością. Moje linie obronne, które zatrzymywały dorosłych, potrafiła obejść, jakby w ogóle nie istniały. Ona ich nie widziała.” (s. 62)

Oprócz rysów psychologicznych, dodajmy bardzo głębokich i naturalistycznych, odnajdziemy w powieści „Lucynka, Macoszka i ja”  obrazy szaleństwa, samotności. Życie okazuje się przytłaczać zarówno opowiadającego jak i matkę Lucynki, która pewnego dnia zamienia się w „roztrzęsiony worek mięsa i kości”. Także biografia Macoszki kipi od doświadczenia destrukcji, świadomej izolacji. W prozie Reinera pojawia się również obraz rozpadu związku, powolne dojrzewanie do decyzji o rozstaniu. Dwoje ludzi, Marta i Tomasz, zaczynają się o siebie potykać, nie potrafią już dzielić się intymnością, a „wszystko skrzypi jak piasek w łańcuchu rowerowym”. Nawet miłość do Lucynki nie jest w stanie zahamować prujących się więzi porozumienia:

„Marta i ja, oboje przędliśmy swoje nici tylko w jednym kierunku, zawsze w stronę Lucynki, która działała jak magnes na opiłki naszych serc. Z tych nici staraliśmy się upleść jak najmocniejsze sznury; liny, którymi przywiązywaliśmy łodzie naszych dni do tego małego, ale mocnego mola.” (s. 206)

W prozie Martina Reinera drzemie dojrzały kunszt literacki. Każde słowo płynące w opowieści wydaje się być przepuszczone prze tkankę poetyckości, metaforyki, która porusza obrazowością ale i prostotą. „Lucynka, Macoszka i ja” to opowieść o poszukiwaniu siebie, o odbiciach codzienności, która dzięki literaturze, spotkaniom z drugim człowiekiem może być kluczem do zmiany, do spojrzenia horyzontalnego. To po prostu proza, która oplata czytelnika detalami, językiem i niebanalną historią, pozostawiając zachwyt i przeświadczenie, że czytało się coś ambitnego i wartościowego. A właśnie tego szukamy w literaturze.

Cyt. Martin Reiner, Lucynka, Macoszka i ja, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, Wołów 2015. 

 Za egzemplarze książek dziękuję Wydawnictwu STARA SZKOŁA
http://stara-szkola.com/