To jest jedna z tych książek,
którą trzeba przemyśleć, ułożyć emocje, zrobić dokładny przegląd własnych
refleksji. To powieść, która kiełkuje w czytelniku, dojrzewa pod postacią
obrazów, czas jest jej sprzymierzeńcem -
historia nie blaknie lecz nabiera jeszcze wyrazistszych kształtów w umyśle
odbiorcy. Pisanie o takich książkach i ich polecanie jest największą
przyjemnością, ale i wyzwaniem. Poetyckość i miniaturowość powieści „Lucynka,
Macoszka i ja” Martina Reinera (wyd. Stara Szkoła) nie pozwalają oderwać się od lektury. Tak jak
główny bohater, Tomasz Mróz, również chciałoby się podążyć śladami
emigracyjnego, czeskiego poety Jerzego
Macoszki. Literatura zdaje się odmieniać zwykłe życie listonosza, wsiąka w jego
sposób patrzenia, uwrażliwia, przemienia. Macoszka staje się postacią
symboliczną, rekonstruowanie jego życia to okazja do zbudowania siebie na nowo,
scalenia i wydobycia z cienia tego, co ukryte. W Tomaszu budzi się nowy świat,
Macoszka jest zarówno jego pasją jak i obsesją. Dodajmy, że jest to jednak
piękne szaleństwo, być uwiedzionym przez literaturę, postać pisarza. I chociaż próżno szukać w kanonie czeskiej
literatury nazwiska Macoszki, to jego rysy możemy odnieść do postaci Ivana
Blatnego, który stał się pierwowzorem tajemniczego pisarza z opowieści .
Martin Reiner przenosi swoje
literackie fascynacje, doświadczenia badacza biograficznego na postać Tomasza,
który podążając tropem Macoszki, odkrywa swoje prawdziwe ja. Pełną czułości i
wrażliwości jest więź łącząca narratora z małą dziewczynką, Lucynką. Tomasz
wiąże się z Martą, która z dnia a dzień popada w obłęd. Na młodego, wycofanego
mężczyznę spada opieka nad córką kochanki. Czas spędzony z Lucynką jest
wyjątkowy, przynosi beztroskę, szczerą radość. Tomasz bacznie obserwuje
dziewczynkę i na każdym kroku uczy się od niej nowych rzeczy. Jest zdziwiony,
że dziecko tak szybko go akceptuje, jest przepełnione ufnością. Mężczyźnie
podoba się rutyna, codzienne rytuały Lucynki, jej diametralnie inne spojrzenie
na świat, naiwność, brak poczucia, że wszystko przemija. Dla bohatera Lucynka
staje się córeczką, wchodzi on w rolę ojca, bierze odpowiedzialność za dziecko.
Bohater powieści „Lucynka,
Macoszka i ja” jest wrażliwym odbiorcą poezji, ma w sobie iskrę ciekawości,
chęć poznania ludzkich losów. Zafascynowany tajemniczym listem do nieznanego
poety, mieszkającego w Anglii, postanawia rozwikłać zagadkę nieznanego nadawcy
i staje się literackim detektywem. Przezwycięża swój wstyd, introwertyzm i z
niebywałą pasją oraz poczuciem misji rekonstruuje losy poety, żyjącego w
krainie cieni. Tomasz daje się ponieść poszukiwaniom, przepisuje tomik poezji
Macoszki, który stał się poetą zakazanym w kraju. Mężczyzna wędruje po Brnie,
śladami swojego poety, widzi miasto z perspektywy wierszy. Czyż nie można być
bardziej zakręconym pasjonatem literatury? Osobiście tego właśnie zazdrościłam
Tomaszowi, całkowitego oddania się słowom, postaciom, literackim mapom i
przestrzeniom. W jego narracji drzemie dynamika, żarliwość miłośnika i
jednocześnie badacza, odkrywcy. To mechanizm nakręcający jego życie:
„Już półtora roku zajmuję się poszukiwaniem ludzi, których miałem nigdy
nie spotkać, rozmawiać z nimi o rzeczach mających sens tylko dla
wtajemniczonych, czytam zupełnie inne, nowe książki, a z archiwalnych
fotografii chłonę atmosferę czasów od niedawna całkowicie mi obojętnych. Wciąż
chodzę po układzie współrzędnych pełnych wzruszeń. (…) Przez większość swojego
dorosłego życia jadłem zaledwie okruszki z talerza przeżyć i wrażeń. Z Macoszki
czerpię jednak pełnymi garściami, a buzię mam ciągle tak pełną, że pękają mi
policzki.” (s. 50-51)
Kiedy bohater wyjeżdża do Anglii (a jest rok
1989) aby osobiście spotkać się z Macoszką, staje przed kolejnym wyzwaniem
jakim jest pobyt w obcym kraju, przytłaczającym, hałaśliwym, ściskającym żebra
i odbierającym oddech. Tomasz błądzi, ale „w poplątanych uliczkach swojego
niepokoju”, odbiera miasto przez zmysły, trzyma się kurczowo utartych ścieżek,
przedmiotów i zapachów, które popychają go do przywoływania retrospektywnych
obrazów, choćby zapach truskawkowej gumy do żucia Donald, którą podarowała mu
Lucynka.
Czeski pisarz stworzył postać
mężczyzny, który krok po kroku zaczyna poznawać siebie, przełomowym momentem
okazuje się być odbicie w lustrze własnego ciała. Widok cielesności uświadamia
w głównym bohaterze głęboko drzemiące i ukryte fascynacje. Odkrywanie nagiego
ciała poprzez patrzenie na siebie z perspektywy lustrzanej pozwala narratorowi
na dogłębną analizę swojej odmienności. Tomasz od zawsze czuł się inny, skryty,
schowany za swoją samotnością. Wędrowanie ścieżkami nieznanego poety, skazanego
na milczenie w rodzinnym kraju to dla głównego bohatera okazja samopoznania, umiejscowienia siebie na mapie życia.
Odkrycie tajemnicy Macoszki jest również punktem zwrotnym w odczytaniu swojego
miejsca w świecie, własnej tożsamości i płciowości.
Reiner w ujmujący sposób pisze o
małej dziewczynce i więzi jaka się narodziła między nią a Tomaszem. Lucynka
zdaje się być również niezwykle ważną postacią, pełną melancholii, naiwności, a
jednocześnie niebywałej dojrzałości. Tomasz staje się dla niej ojcem, wspólnie
spędzony czas budzi w nim nowe uczucia, odpowiedzialność i uważność. Jest on
zdziwiony, że dziecko przełamuje jego barierę ochronną, pancerz sceptycyzmu i
ostrożności:
„Lucynka traktowała mnie z rozbrajającą szczerością. Moje linie obronne,
które zatrzymywały dorosłych, potrafiła obejść, jakby w ogóle nie istniały. Ona
ich nie widziała.” (s. 62)
Oprócz rysów psychologicznych,
dodajmy bardzo głębokich i naturalistycznych, odnajdziemy w powieści „Lucynka,
Macoszka i ja” obrazy szaleństwa,
samotności. Życie okazuje się przytłaczać zarówno opowiadającego jak i matkę
Lucynki, która pewnego dnia zamienia się w „roztrzęsiony worek mięsa i kości”. Także biografia Macoszki
kipi od doświadczenia destrukcji, świadomej izolacji. W prozie Reinera pojawia
się również obraz rozpadu związku, powolne dojrzewanie do decyzji o rozstaniu.
Dwoje ludzi, Marta i Tomasz, zaczynają się o siebie potykać, nie potrafią już
dzielić się intymnością, a „wszystko skrzypi jak piasek w łańcuchu rowerowym”.
Nawet miłość do Lucynki nie jest w stanie zahamować prujących się więzi
porozumienia:
„Marta i ja, oboje przędliśmy swoje nici tylko w jednym kierunku,
zawsze w stronę Lucynki, która działała jak magnes na opiłki naszych serc. Z
tych nici staraliśmy się upleść jak najmocniejsze sznury; liny, którymi
przywiązywaliśmy łodzie naszych dni do tego małego, ale mocnego mola.” (s.
206)
W prozie Martina Reinera drzemie dojrzały kunszt
literacki. Każde słowo płynące w opowieści wydaje się być przepuszczone prze
tkankę poetyckości, metaforyki, która porusza obrazowością ale i prostotą. „Lucynka,
Macoszka i ja” to opowieść o poszukiwaniu siebie, o odbiciach codzienności,
która dzięki literaturze, spotkaniom z drugim człowiekiem może być kluczem do
zmiany, do spojrzenia horyzontalnego. To po prostu proza, która oplata
czytelnika detalami, językiem i niebanalną historią, pozostawiając zachwyt i
przeświadczenie, że czytało się coś ambitnego i wartościowego. A właśnie tego szukamy w literaturze.
Cyt. Martin Reiner, Lucynka, Macoszka i ja, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, Wołów 2015.
Za egzemplarze książek dziękuję Wydawnictwu STARA SZKOŁA
O, a o tym wydawnictwie to pierwsze słyszę, ale książkę jak widać wydali udaną, pozdrawiam !
OdpowiedzUsuń