sobota, 7 lipca 2018

Poskładać siebie

To jest jedna z tych książek, którą trzeba przemyśleć, ułożyć emocje, zrobić dokładny przegląd własnych refleksji. To powieść, która kiełkuje w czytelniku, dojrzewa pod postacią obrazów, czas jest jej sprzymierzeńcem -  historia nie blaknie lecz nabiera jeszcze wyrazistszych kształtów w umyśle odbiorcy. Pisanie o takich książkach i ich polecanie jest największą przyjemnością, ale i wyzwaniem. Poetyckość i miniaturowość powieści „Lucynka, Macoszka i ja” Martina Reinera (wyd. Stara Szkoła)  nie pozwalają oderwać się od lektury. Tak jak główny bohater, Tomasz Mróz, również chciałoby się podążyć śladami emigracyjnego,  czeskiego poety Jerzego Macoszki. Literatura zdaje się odmieniać zwykłe życie listonosza, wsiąka w jego sposób patrzenia, uwrażliwia, przemienia. Macoszka staje się postacią symboliczną, rekonstruowanie jego życia to okazja do zbudowania siebie na nowo, scalenia i wydobycia z cienia tego, co ukryte. W Tomaszu budzi się nowy świat, Macoszka jest zarówno jego pasją jak i obsesją. Dodajmy, że jest to jednak piękne szaleństwo, być uwiedzionym przez literaturę, postać pisarza. I chociaż próżno szukać w kanonie czeskiej literatury nazwiska Macoszki, to jego rysy możemy odnieść do postaci Ivana Blatnego, który stał się pierwowzorem tajemniczego pisarza z opowieści . 

Martin Reiner przenosi swoje literackie fascynacje, doświadczenia badacza biograficznego na postać Tomasza, który podążając tropem Macoszki, odkrywa swoje prawdziwe ja. Pełną czułości i wrażliwości jest więź łącząca narratora z małą dziewczynką, Lucynką. Tomasz wiąże się z Martą, która z dnia a dzień popada w obłęd. Na młodego, wycofanego mężczyznę spada opieka nad córką kochanki. Czas spędzony z Lucynką jest wyjątkowy, przynosi beztroskę, szczerą radość. Tomasz bacznie obserwuje dziewczynkę i na każdym kroku uczy się od niej nowych rzeczy. Jest zdziwiony, że dziecko tak szybko go akceptuje, jest przepełnione ufnością. Mężczyźnie podoba się rutyna, codzienne rytuały Lucynki, jej diametralnie inne spojrzenie na świat, naiwność, brak poczucia, że wszystko przemija. Dla bohatera Lucynka staje się córeczką, wchodzi on w rolę ojca, bierze odpowiedzialność za dziecko. 

Bohater powieści „Lucynka, Macoszka i ja” jest wrażliwym odbiorcą poezji, ma w sobie iskrę ciekawości, chęć poznania ludzkich losów. Zafascynowany tajemniczym listem do nieznanego poety, mieszkającego w Anglii, postanawia rozwikłać zagadkę nieznanego nadawcy i staje się literackim detektywem. Przezwycięża swój wstyd, introwertyzm i z niebywałą pasją oraz poczuciem misji rekonstruuje losy poety, żyjącego w krainie cieni. Tomasz daje się ponieść poszukiwaniom, przepisuje tomik poezji Macoszki, który stał się poetą zakazanym w kraju. Mężczyzna wędruje po Brnie, śladami swojego poety, widzi miasto z perspektywy wierszy. Czyż nie można być bardziej zakręconym pasjonatem literatury? Osobiście tego właśnie zazdrościłam Tomaszowi, całkowitego oddania się słowom, postaciom, literackim mapom i przestrzeniom. W jego narracji drzemie dynamika, żarliwość miłośnika i jednocześnie badacza, odkrywcy. To mechanizm nakręcający jego życie:

„Już półtora roku zajmuję się poszukiwaniem ludzi, których miałem nigdy nie spotkać, rozmawiać z nimi o rzeczach mających sens tylko dla wtajemniczonych, czytam zupełnie inne, nowe książki, a z archiwalnych fotografii chłonę atmosferę czasów od niedawna całkowicie mi obojętnych. Wciąż chodzę po układzie współrzędnych pełnych wzruszeń. (…) Przez większość swojego dorosłego życia jadłem zaledwie okruszki z talerza przeżyć i wrażeń. Z Macoszki czerpię jednak pełnymi garściami, a buzię mam ciągle tak pełną, że pękają mi policzki.” (s. 50-51)

 Kiedy bohater wyjeżdża do Anglii (a jest rok 1989) aby osobiście spotkać się z Macoszką, staje przed kolejnym wyzwaniem jakim jest pobyt w obcym kraju, przytłaczającym, hałaśliwym, ściskającym żebra i odbierającym oddech. Tomasz błądzi, ale „w poplątanych uliczkach swojego niepokoju”, odbiera miasto przez zmysły, trzyma się kurczowo utartych ścieżek, przedmiotów i zapachów, które popychają go do przywoływania retrospektywnych obrazów, choćby zapach truskawkowej gumy do żucia Donald, którą podarowała mu Lucynka. 

Czeski pisarz stworzył postać mężczyzny, który krok po kroku zaczyna poznawać siebie, przełomowym momentem okazuje się być odbicie w lustrze własnego ciała. Widok cielesności uświadamia w głównym bohaterze głęboko drzemiące i ukryte fascynacje. Odkrywanie nagiego ciała poprzez patrzenie na siebie z perspektywy lustrzanej pozwala narratorowi na dogłębną analizę swojej odmienności. Tomasz od zawsze czuł się inny, skryty, schowany za swoją samotnością. Wędrowanie ścieżkami nieznanego poety, skazanego na milczenie w rodzinnym kraju to dla głównego bohatera okazja samopoznania, umiejscowienia siebie na mapie życia. Odkrycie tajemnicy Macoszki jest również punktem zwrotnym w odczytaniu swojego miejsca w świecie, własnej tożsamości i płciowości. 

Reiner w ujmujący sposób pisze o małej dziewczynce i więzi jaka się narodziła między nią a Tomaszem. Lucynka zdaje się być również niezwykle ważną postacią, pełną melancholii, naiwności, a jednocześnie niebywałej dojrzałości. Tomasz staje się dla niej ojcem, wspólnie spędzony czas budzi w nim nowe uczucia, odpowiedzialność i uważność. Jest on zdziwiony, że dziecko przełamuje jego barierę ochronną, pancerz sceptycyzmu i ostrożności:

Lucynka traktowała mnie z rozbrajającą szczerością. Moje linie obronne, które zatrzymywały dorosłych, potrafiła obejść, jakby w ogóle nie istniały. Ona ich nie widziała.” (s. 62)

Oprócz rysów psychologicznych, dodajmy bardzo głębokich i naturalistycznych, odnajdziemy w powieści „Lucynka, Macoszka i ja”  obrazy szaleństwa, samotności. Życie okazuje się przytłaczać zarówno opowiadającego jak i matkę Lucynki, która pewnego dnia zamienia się w „roztrzęsiony worek mięsa i kości”. Także biografia Macoszki kipi od doświadczenia destrukcji, świadomej izolacji. W prozie Reinera pojawia się również obraz rozpadu związku, powolne dojrzewanie do decyzji o rozstaniu. Dwoje ludzi, Marta i Tomasz, zaczynają się o siebie potykać, nie potrafią już dzielić się intymnością, a „wszystko skrzypi jak piasek w łańcuchu rowerowym”. Nawet miłość do Lucynki nie jest w stanie zahamować prujących się więzi porozumienia:

„Marta i ja, oboje przędliśmy swoje nici tylko w jednym kierunku, zawsze w stronę Lucynki, która działała jak magnes na opiłki naszych serc. Z tych nici staraliśmy się upleść jak najmocniejsze sznury; liny, którymi przywiązywaliśmy łodzie naszych dni do tego małego, ale mocnego mola.” (s. 206)

W prozie Martina Reinera drzemie dojrzały kunszt literacki. Każde słowo płynące w opowieści wydaje się być przepuszczone prze tkankę poetyckości, metaforyki, która porusza obrazowością ale i prostotą. „Lucynka, Macoszka i ja” to opowieść o poszukiwaniu siebie, o odbiciach codzienności, która dzięki literaturze, spotkaniom z drugim człowiekiem może być kluczem do zmiany, do spojrzenia horyzontalnego. To po prostu proza, która oplata czytelnika detalami, językiem i niebanalną historią, pozostawiając zachwyt i przeświadczenie, że czytało się coś ambitnego i wartościowego. A właśnie tego szukamy w literaturze.

Cyt. Martin Reiner, Lucynka, Macoszka i ja, przeł. Mirosław Śmigielski, wyd. Stara Szkoła, Wołów 2015. 

 Za egzemplarze książek dziękuję Wydawnictwu STARA SZKOŁA
http://stara-szkola.com/

1 komentarz:

  1. O, a o tym wydawnictwie to pierwsze słyszę, ale książkę jak widać wydali udaną, pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń