sobota, 13 maja 2017

Życie jest najlepszym scenarzystą

Złudne poczucie szczęścia często usypia zmysły, sprawia, że dajemy się zamknąć w bańce mydlanej, karmimy się zapewnieniami, powierzchownymi iluzjami arkadii. A gdy wszystko tracimy, brutalnie zderzamy się z szarą codziennością, problemami, które do tej pory nie były istotne. Wioletta Sawicka w najnowszej powieści „Wyspy Szczęśliwe” przekazuje ważną lekcję życia. Szczęście bywa kruche i delikatne jak dmuchawiec, wystarczy silniejszy powiew wiatru aby całkowicie zburzyć idealny kształt, konstrukcję. Wtedy przychodzi czas aby zmierzyć się z bólem, dramatami, własnymi słabościami. To lekcja wytrwałości. Każdy upadek tak naprawdę czyni człowieka silniejszym, weryfikuje przyjaźnie, uczy pokory i otwiera nowy rozdział naszej osobowości. Wioletta Sawicka jest dziennikarką, na swoim literackim koncie ma kilka powieści dla kobiet („Wyjdziesz za mnie, kotku?”; „Będzie dobrze, kotku”; „Jeśli się odnajdziemy, kotku”; „Dzień cudu”). Nie jestem entuzjastką miłosnych powieści z „happy endem”, ale „Wyspy szczęśliwe” okazały się miłym lekturowym akcentem, pozwalającym odetchnąć od codzienności. W życiu każdego czytelnika są takie dni, że potrzebuje lektury, która umili wieczór czy popołudnie. Wioletta Sawicka dzieli się z czytelnikami pozytywną energią, ciepłem, które wręcz emanuje z opowieści, która nie jest tak bajkowa i lukrowa jak może się wydawać.
Wyspami szczęśliwymi dla Joanny są jej ukochany mąż, córeczka Tosia i piękny dom. Wydaje się, że wiedzie życie beztroskie, pełne rodzinnej miłości. Poukładane życie Joanny zamienia się w ruinę dosłownie z dnia na dzień. Musi zmierzyć się z komornikiem i wierzycielami oraz wizją utraty domu. Mąż Tomasz znika, nie odpowiada na telefony, pozostawiając małżonkę z ogromnym zadłużeniem. Piękny sen zamienia się w koszmar, kobieta będzie musiała walczyć o siebie i córkę, znaleźć pracę i utrzymać się pomimo nękających wierzycieli. Ale to nie koniec życiowych niespodzianek. Przewrotny los ześle na jej drogę prawdziwego anioła w ludzkiej skórze, człowieka z blizną oraz szansę powrotu do stabilnego życia, ale za dość wysoką cenę.
Powieść „Wysypy szczęśliwe” to tak naprawdę opowieść o wielu ludzkich losach, pogmatwanych, poranionych przez historię i człowieka. Trudności, z którymi muszą się zmierzyć bohaterowie kształtują ich osobowości. Joanna z naiwnej i beztroskiej żony zmienia się w silną, potrafiącą walczyć o swoją przyszłość kobietę. Nie jest ona jednak, według mnie, najważniejszą postacią. Muszę przyznać, że Joanna jest irytującą bohaterką, traktującą własne wartości dość wybiórczo, razi jej brak konsekwencji, całkowite uzależnienie się od męża. Życie zmienia jej nastawienie do świata, ale nie chroni przed kolejnymi błędami, ukrywaniem się za maską sztucznej obojętności i oschłości. Na życiowym zakręcie spotyka ona bardzo silną, barwną, ale i pokaleczoną przez przeszłość bohaterkę. Postać Marty urzeka od pierwszych chwil. Jej losy wzorowane na prawdziwej historii Marty Matyszewskiej  ukazują niezwykle dramatyczną opowieść o kobiecie, która straciła bliskich, zamordowanych przez sowieckich żołnierzy. Raniona, kilka dni leżała na siarczystym mrozie wśród pomordowanych sąsiadów, sióstr i matki. Straciła obie nogi oraz dłonie. Okrutnie doświadczona przez życie jako małe dziecko czuła się odrzucona i samotna. Powieściowa Marta tak jak jej pierwowzór potrafiła uwolnić się od narzekania, obwiniania, umartwiania się, odnajdując wewnętrzny spokój i optymizm, który stał się sprzymierzeńcem i antidotum na trujące wspomnienia. Postać Marty, ciepłej, prostolinijnej i bardzo życzliwej staruszki porównałabym do uzdrowicielki ludzkich dusz, kobiety – mędrca, od której można się wiele nauczyć. Dom staruszki to schronienie dla ludzi skrzywdzonych przez życie, będących na rozstaju dróg. Poznajemy tajemniczego, małomównego Wiktora, Teresę, dawną śpiewaczkę operową oraz samotnego pułkownika. Ich wszystkich łączy doświadczenie życiowej burzy i chęć chwilowego zatrzymania się, przystopowania, ułożenia na nowo samego siebie z rozczłonkowanych fragmentów. Każdy z nich nosi w sobie tajemnicę i głęboką psychologiczną ranę. Marta okazuje się być osobą, która nie ocenia, ale rozumie, wspiera i dodaje otuchy. Swoje życie poświęca innym, pomaga biedniejszym, jest również pomysłodawczynią fundacji. Obok tych ludzi naznaczonych przeszłością, prostodusznych, życzliwych znajdują się  niejako na drugim biegunie osobowości pozbawione kręgosłupa moralnego, zahamowań, nastawieni wyłącznie na sukces i chęć kontroli. 

Autorka utwierdza nas w przekonaniu, że nie ma czarno-białych życiorysów, ludzi dobrych i złych – każdy człowiek ma w sobie wiele, różnych barw, emocji, doświadczeń. I tajemnic. To właśnie za tajemnicami ukrywają się bohaterowie „Wysp szczęśliwych”, to one kształtują ich osobowość i to kim są teraz. 

Powieść Wioletty Sawickiej to idealna lektura dla wszystkich wrażliwców, czytelników spragnionych prawdziwych, przewrotnych historii, pokazujących jak może być kapryśny los i przeznaczenie, które krzyżuje niespodziewanie ludzkie losy. „Wyspy szczęśliwe” przepełnia nadzieja, ludzka serdeczność. Kiedy wszystko trzeba budować od nowa, to dobroć drugiego człowieka, prosty gest sympatii może być początkiem zmian, fundamentem, na którym odbudujemy zaufanie, wiarę we własne siły. Historia Joasi, naiwnej romantyczki to dosadny i jaskrawy przykład, że życie przypomina stąpanie po zamarzniętej, kruchej tafli jeziora, czasami uda nam się przejść po niej bez uszczerbku, ale i bywa, że lód łamie się w najmniej oczekiwanym momencie. Autorka podsyca w nas myśl, że dzięki przeciwnościom, problemom, trudnościom stajemy się silniejsi, mądrzejsi. Każdy cierń wnosi coś ważnego do naszego życia.  


 Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.
 

3 komentarze:

  1. Och, cieszę się, że powieść jest tak dobra, bo czeka na czytniku na swoją kolej. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Okładka tego nie pokazuje, ale ta powieść na pewno wstrząsa. Bardzo chętnie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapisuję tytuł, chętnie poznam zawartość tej książki :)

    OdpowiedzUsuń