„Korona w mroku”
rozpoczyna się od kolejnego zlecenia, które realizuje Królewska Zabójczyni. Tym razem Celaena likwiduje wrogów króla, trafiając
na ślad buntowników, chcących usunąć go z tronu. Dziewczyna nie ufa swojemu
zwierzchnikowi i podejmuje się dość ryzykownej gry. Po odrzuceniu zalotów
Doriana, rzuca się w ramiona Chaola. Kapitan próbuje ukryć swoje uczucia,
walczy sam ze sobą, ale tak naprawdę dobrze wie, że przed miłością nie ma ucieczki.
Ich romans osłabia czujność zabójczyni, co doprowadzi do wielu dramatycznych
sytuacji. Dawna, mroczna magia również
nie śpi i ujawnia się w najmniej oczekiwanym momencie.
Celaena znów będzie musiała stawić czoła
przeszłości, magii i własnym słabościom. Od jej wyborów zależy życie jej
najbliższych przyjaciół...
Po lekturze „Szklanego tronu” postawiłam wysoko poprzeczkę
drugiej części. I okazało się, że „Korona w mroku” to słaba podróbka. Owszem nie brakuje niezwykłych
zwrotów akcji i zaskoczenia. Celaena kocha czytać książki i to w nich zagłębia
się na długie noce, szukając odpowiedzi na wiele pytań. Niestety jej rozterki miłosne przysłaniają
całą historię. W tym tomie zyskuje w moich oczach Dorian, który z
rozpieszczonego książątka staje się dojrzałym i szlachetnym mężczyzną. Chaol nie
wydaje mi się interesującą postacią, jest nudy i nijaki w porównaniu z innymi. Cechuje
go ogromna odwaga, tego nie można mu odmówić, ale jest zamknięty w sobie,
wiecznie zatroskany i pochmurny. Jego romans z zabójczynią to jeden z
najsłabszych momentów w powieści. Nie wspomnę o samej Celaenie, której postać
zmieniła się diametralnie. Nie brakuje jej odwagi aby pozbawiać innych ludzi
życia, ale blednie na sama myśl o odpowiedzialności. Podświadomie wie kim
naprawdę jest, ale próbuje za wszelką cenę okłamywać siebie i innych. Obwinia
Chaola za własne błędy, zrzucając na jego barki winę. Jej nastoletnie rozterki irytują.
Autorka zafundowała głównej bohaterce rozdwojenie jaźni, bo inaczej nie
potrafię wytłumaczyć sobie takiej zmiany. Pani Maas pokusiła się też na
uśmiercenie kilku ciekawych postaci, niszcząc intrygujące wątki. No cóż nie
każdy może być Georgem Martinem…
Taka wersja „Korony w mroku” jest dla mnie ogromnym rozczarowaniem.
Zabrakło tej magii i rozmachu, dzięki którym „Szklany tron” podbił moje serce. Może i Celaena jest bardziej ludzka, kiedy
targają nią sprzeczne emocje – dla mnie to marionetka, której los jest mi
obojętny.
Pozostaje mi tylko nadzieja, że trzeci tom osuszy łzy i
spotkam znowu prawdziwą Celaenę…
Ciekawa jestem opinii innych czytelników, czy podzielają moje wrażenia czy wręcz przeciwnie - "Korona w mroku" okazała się o wiele lepsza od pierwszego tomu?
Zapraszam do pozostawienia swojej opinii w komentarzach :)
nie spotkałam się z tą serią i mam wrażenie, że w przyszłości też się to nie wydarzy, z uwagi na moją niechęć do tego gatunku.
OdpowiedzUsuńCzasami warto się skusić na coś innego - może akurat nie na ten cykl, ale warto spróbować sięgnąć po inne książki z gatunku fantasy.
Usuń