Myśląc o wsi, widzę zieleń lasu, babciny ogródek pełen kwiatów, warzyw i ogromny sad. W moich wspomnieniach wieś zajmuje szczególne miejsce, ponieważ to był mój mały świat, mikrokosmos dziecięcych lat. Pięknym powrotem do tego klimatu była książka Kazimierza Orłosia - "Dom pod Lutnią".
Dawno nie spotkałam się z książką, która odda uczucia i emocje dobrze mi znane, kojarzące się z domem wśród łąk i lasów. Pomimo, że autor umiejscawia swoją powieść w czasach powojennych, na Mazurach, w pewien sposób odnajduję w niej swój mały świat.
Głównymi bohaterami historii są wnuczek - Tomek i jego dziadek Bronowicz. Chłopiec zostaje pozostawiony pod opieką mężczyzny z powodów grożącego mu niebezpieczeństwa. Jego ojciec zostaje aresztowany, a matka śledzona przez służby bezpieczeństwa. Czasy powojenne, komunizm, walka z obywatelami stają się tłem opowieści. Narrator nakreśla świat przedstawiony z perspektywy dziecka, który doświadcza uroków wsi, niezależności i swobody. Poznajemy też historię Bronowicza, który pozostawił rodzinę w Warszawie i osiedlił się na wsi - w Lipowie. Odnajduje tu prawdziwą miłość, spokój i spełnienie. Pomimo wielu problemów z ówczesną władzą stara się żyć według własnych moralnych zasad. Natomiast Tomek oswaja się z nową rzeczywistością, poznaje wiejskie zwyczaje i zwierzęta: konia Benedykta, wiernego psa Kajtka i wilczura Atamana. Losy mieszkańców domu pod Lutnią zostają ukazane w poszczególnych porach roku: tak jakby one dyktowały o życiu na wsi, jej klimacie i tajemniczej nostalgii. Kazimierz Orłoś opisuje szczerze, słowami oddaje uczucia, niewiarygodnie prawdziwie krajobrazy, które wywołują dreszcze i wzruszenie. Wystarczy zamknąć oczy aby wraz z Tomkiem wyruszyć nad rzekę, pozbierać do kobiałki aromatyczne poziomki, a w zimie przebrnąć przez ogromne zaspy. Wieś jednak nie jest odseparowana od problemów politycznych, komunistycznych utarczek, ducha wojennej historii. Zaskakujące zakończenie mówi czytelnikowi o ulotności świata, chwil i wyborach ludzkich, które najczęściej podyktowane są niezrozumieniem, żalem czy zawiścią.
Warto zanurzyć się w historii Orłosia, który zabiera czytelników w przeszłość, w świat beztroskiego, wiejskiego dzieciństwa.
Mam tę książkę w planach i wiem, że wcześniej czy później uda mi się ją przeczytać. Pozdrowienia :))
OdpowiedzUsuńPS. Piękną okładkę ma ten "Dom pod Lutnią"!
Ja nie dałam rady...nie podobało mi się
OdpowiedzUsuńLubię takie klimatyczne, lekko sentymentalne opowieści, 'Domek pod Lutnią' taki mi się właśnie wydaje :) Spotkałam się już z podobnym przypadkiem, w którym losy mieszkańców toczą się w zgodzie z porami roku, czytałam o tym w 'Siedlisku' Majewskiego.
OdpowiedzUsuń'Domek pod Lutnią' również mam zamiar przeczytać, ładnie go opisałaś :)
Mam do tej książki stosunek niejednoznaczny - raz mnie przyciąga, kolejnym razem odpycha. Ciągle jednak o niej pamiętam i z listy książkowych zakupów nie skreślam:)
OdpowiedzUsuńJa ostatnio przeczytałam bardzo mało znaną powieść "Tratwa", sanockiego autora, Artura Olechniewicza i jest to jakby druga strona medalu - w bardzo nostalgiczny i melancholijny sposób autor opisuje dzieciństwo dalekie od ideału... Język jest jednak tak interesujący, że zamiast gorzkiej, demityzującej lektury, otrzymujemy coś pomiędzy Schulzem a "Lalą" Dehnela. Naprawdę, bardzo polecam, w celu uzupełnienia wrażeń. Widzę też, że czytasz "Dziewczyny wojenne" - już nie mogę się doczekać zapisu wrażeń na blogu!
OdpowiedzUsuńCo do książki mam do niej osobisty stosunek, bardzo emocjonalny, może dlatego jest ona mi tak bliska i zdobyła moje serce. "Tratwę" oraz "Siedlisko" chętnie przeczytam i bardzo dziękuję za polecenie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie