Czarcisław. Małe miasteczko, a raczej
wioska, ulokowana gdzieś na Podkarpaciu. Już etymologia nazwy miejscowości nasuwa
skojarzenia diaboliczne. Dziwacznej i mrocznej nazwie dziwi się również główna
bohaterka, Alicja, która musi zamienić warszawskie życie na małomiasteczkową
wegetację. Do swojskiego, ale i mrocznego Czarcisławia zaprasza czytelników
Karina Bonowicz w najnowszym cyklu– „Gdzie diabeł mówi dobranoc” (wyd. Initium).
Autorka jest zarówno dziennikarką, jak i scenarzystką. Jej specyficzny humor i
lekkość opowiadania odnajdziemy również w książkach „Pierwsze koty robaczywki”,
„I tu jest bies pogrzebany”. Warto wspomnieć również o publikacji „Józefa
Czechowicza teatr widziadeł i snów” (wyd. Universitas), w której autorka
przygląda się poezji Czechowicza przy użyciu narzędzi psychoanalizy.
Tom pierwszy „Księżyc jest pierwszym
umarłym” to literacka mikstura, w której głównymi składnikami są humor,
sarkazm, ironia, komizm sytuacyjny, groteska, ale i napięcie oraz groza.
Fantastyka dla młodzieży jest przeładowana od bohaterów wampirycznych,
wszelkich wilkołaków, wróżek, elfów i innych charakterów wyposażonych w siły
nadprzyrodzone. Czas więc na mitologię słowiańską, na ożywienie i przypomnienie postaci z ludowych legend, przypowieści, dawnych podań. Pierwszy tom serii „Gdzie
diabeł mówi dobranoc” to niewątpliwie udany prolog do historii losów
mieszkańców Czarcisławia. To odsłonięcie zaledwie fragmentu tajemnicy i więzi
łączących ludzi, którzy zawarli pakt z diabłem. Opowieść nas wabi, trzyma w
napięciu, jest enigmatyczna, skrywa wiele sekretów i mnoży pytania. Okazuje
się, że nie tak łatwo opuścić Czarcisław…
Życie jest przewrotne, czego
doświadcza Alicja, siedemnastoletnia warszawianka, która po śmierci rodziców
jest zmuszona przeprowadzić się do nieznanej ciotki -Tatiany. Dziewczyna będzie musiała
odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości, w małym miasteczku, w którym nie
dość, że wszyscy wszystko wiedzą, ale i zachowują się dziwacznie. Na pierwszy
rzut oka miasteczko wygląda groteskowo jak baśniowo-folklorystyczna makieta:
„Wszystkie budynki były takie… niskie. Miała wrażenie, że znajduje się w
samym środku jakiejś inżynierskiej makiety. Albo miasteczka z klocków Lego.
Domy wyglądały – i to dosłownie! – jak chatki z piernika. Niektóre miały
drewniane okiennice. Nawet te najstarsze, które pamiętały chyba ubiegłe
stulecie, pomalowane były na cukierkowe kolory, przez co Alicji wydawało się,
że za chwilę usłyszy krzyk Jasia i Małgosi wsuwanych właśnie do pieca. Do tego
wszystko było w wersji mini. Maleńkie uliczki, chodniczki, skwerki z maleńkimi,
a jakże! ławeczkami! (…). Co jakiś czas pojawiali się też ludzie, których
Alicja spodziewała się prędzej zobaczyć w skansenie niż na ulicy. Jak ta
kobieta w kwiecistych chustkach na głowie, z naręczem jakichś badyli albo
najprawdziwszym chrustem. Wyglądała tak, jakby miała sobie za moment zrobić z
niego miotłę do latania. Albo ten facet niosący jak gdyby nigdy nic siekierę na
ramieniu. Mógł przed chwilą rąbać drewno, ale równie dobrze obcinać palce
przyłapanym na gorącym uczynku złodziejom.” (s. 13-14).
Nie dziwi mnie sarkazm głównej
bohaterki, no bo jak dziewczyna z miasta, wychowana wśród blokowisk i wieżowców
ma zachwycać się ludową architekturą. Dla niej, przeprowadzka, to prawdziwa
katastrofa. Miasteczko nie jest jednak skansenem ani bajkową idyllą. Klimatem
przypomina świat z Grimmowskich baśni, co subtelnie przeczuwa dziewczyna. Czarcisław
nie ma w sobie nic z urokliwych, spokojnych wiosek, gdzie ludzie żyją
spokojnie, a czas płynie leniwie i błogo. To miasteczko rodem z horrorów Stephana
Kinga, to miejsce zapomniane, przeklęte, siedlisko demonów i
zmiennokształtnych. Alicja przejdzie tu inicjację, dowie się kim naprawdę jest
i na czym polega pokoleniowa klątwa, łącząca kilka rodzin.
Powieść Kariny Bonowicz to
przemyślana intryga, oddająca klimat zarówno dawnych, ludowych legend, jak i
współczesnego świata nastolatków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz