Złudne poczucie
szczęścia często usypia zmysły, sprawia, że dajemy się zamknąć w bańce
mydlanej, karmimy się zapewnieniami, powierzchownymi iluzjami arkadii. A gdy
wszystko tracimy, brutalnie zderzamy się z szarą codziennością, problemami,
które do tej pory nie były istotne. Wioletta Sawicka w najnowszej powieści
„Wyspy Szczęśliwe” przekazuje ważną lekcję życia. Szczęście bywa kruche i
delikatne jak dmuchawiec, wystarczy silniejszy powiew wiatru aby całkowicie
zburzyć idealny kształt, konstrukcję. Wtedy przychodzi czas aby zmierzyć się z
bólem, dramatami, własnymi słabościami. To lekcja wytrwałości. Każdy upadek tak
naprawdę czyni człowieka silniejszym, weryfikuje przyjaźnie, uczy pokory i
otwiera nowy rozdział naszej osobowości. Wioletta Sawicka jest dziennikarką, na
swoim literackim koncie ma kilka powieści dla kobiet („Wyjdziesz za mnie,
kotku?”; „Będzie dobrze, kotku”; „Jeśli się odnajdziemy, kotku”; „Dzień cudu”).
Nie jestem entuzjastką miłosnych powieści z „happy endem”, ale „Wyspy
szczęśliwe” okazały się miłym lekturowym akcentem, pozwalającym odetchnąć od
codzienności. W życiu każdego czytelnika są takie dni, że potrzebuje lektury,
która umili wieczór czy popołudnie. Wioletta Sawicka dzieli się z czytelnikami pozytywną
energią, ciepłem, które wręcz emanuje z opowieści, która nie jest tak bajkowa i
lukrowa jak może się wydawać.
Wyspami szczęśliwymi
dla Joanny są jej ukochany mąż, córeczka Tosia i piękny dom. Wydaje się, że
wiedzie życie beztroskie, pełne rodzinnej miłości. Poukładane życie Joanny
zamienia się w ruinę dosłownie z dnia na dzień. Musi zmierzyć się z komornikiem
i wierzycielami oraz wizją utraty domu. Mąż Tomasz znika, nie odpowiada na
telefony, pozostawiając małżonkę z ogromnym zadłużeniem. Piękny sen zamienia
się w koszmar, kobieta będzie musiała walczyć o siebie i córkę, znaleźć pracę i
utrzymać się pomimo nękających wierzycieli. Ale to nie koniec życiowych
niespodzianek. Przewrotny los ześle na jej drogę prawdziwego anioła w ludzkiej
skórze, człowieka z blizną oraz szansę powrotu do stabilnego życia, ale za dość
wysoką cenę.
Powieść „Wysypy
szczęśliwe” to tak naprawdę opowieść o wielu ludzkich losach, pogmatwanych,
poranionych przez historię i człowieka. Trudności, z którymi muszą się zmierzyć
bohaterowie kształtują ich osobowości. Joanna z naiwnej i beztroskiej żony
zmienia się w silną, potrafiącą walczyć o swoją przyszłość kobietę. Nie jest
ona jednak, według mnie, najważniejszą postacią. Muszę przyznać, że Joanna jest
irytującą bohaterką, traktującą własne wartości dość wybiórczo, razi jej brak
konsekwencji, całkowite uzależnienie się od męża. Życie zmienia jej nastawienie
do świata, ale nie chroni przed kolejnymi błędami, ukrywaniem się za maską
sztucznej obojętności i oschłości. Na życiowym zakręcie spotyka ona bardzo
silną, barwną, ale i pokaleczoną przez przeszłość bohaterkę. Postać Marty
urzeka od pierwszych chwil. Jej losy wzorowane na prawdziwej historii Marty
Matyszewskiej ukazują niezwykle
dramatyczną opowieść o kobiecie, która straciła bliskich, zamordowanych przez
sowieckich żołnierzy. Raniona, kilka dni leżała na siarczystym mrozie wśród
pomordowanych sąsiadów, sióstr i matki. Straciła obie nogi oraz dłonie. Okrutnie
doświadczona przez życie jako małe dziecko czuła się odrzucona i samotna.
Powieściowa Marta tak jak jej pierwowzór potrafiła uwolnić się od narzekania,
obwiniania, umartwiania się, odnajdując wewnętrzny spokój i optymizm, który stał
się sprzymierzeńcem i antidotum na trujące wspomnienia. Postać Marty, ciepłej,
prostolinijnej i bardzo życzliwej staruszki porównałabym do uzdrowicielki
ludzkich dusz, kobiety – mędrca, od której można się wiele nauczyć. Dom
staruszki to schronienie dla ludzi skrzywdzonych przez życie, będących na
rozstaju dróg. Poznajemy tajemniczego, małomównego Wiktora, Teresę, dawną
śpiewaczkę operową oraz samotnego pułkownika. Ich wszystkich łączy
doświadczenie życiowej burzy i chęć chwilowego zatrzymania się, przystopowania,
ułożenia na nowo samego siebie z rozczłonkowanych fragmentów. Każdy z nich nosi
w sobie tajemnicę i głęboką psychologiczną ranę. Marta okazuje się być osobą,
która nie ocenia, ale rozumie, wspiera i dodaje otuchy. Swoje życie poświęca
innym, pomaga biedniejszym, jest również pomysłodawczynią fundacji. Obok tych
ludzi naznaczonych przeszłością, prostodusznych, życzliwych znajdują się niejako na drugim biegunie osobowości
pozbawione kręgosłupa moralnego, zahamowań, nastawieni wyłącznie na sukces i
chęć kontroli.
Autorka utwierdza nas w przekonaniu, że nie ma czarno-białych
życiorysów, ludzi dobrych i złych – każdy człowiek ma w sobie wiele, różnych
barw, emocji, doświadczeń. I tajemnic. To właśnie za tajemnicami ukrywają się
bohaterowie „Wysp szczęśliwych”, to one kształtują ich osobowość i to kim są
teraz.
Powieść Wioletty
Sawickiej to idealna lektura dla wszystkich wrażliwców, czytelników
spragnionych prawdziwych, przewrotnych historii, pokazujących jak może być kapryśny
los i przeznaczenie, które krzyżuje niespodziewanie ludzkie losy. „Wyspy
szczęśliwe” przepełnia nadzieja, ludzka serdeczność. Kiedy wszystko trzeba
budować od nowa, to dobroć drugiego człowieka, prosty gest sympatii może być
początkiem zmian, fundamentem, na którym odbudujemy zaufanie, wiarę we własne
siły. Historia Joasi, naiwnej romantyczki to dosadny i jaskrawy przykład, że
życie przypomina stąpanie po zamarzniętej, kruchej tafli jeziora, czasami uda
nam się przejść po niej bez uszczerbku, ale i bywa, że lód łamie się w najmniej
oczekiwanym momencie. Autorka podsyca w nas myśl, że dzięki przeciwnościom,
problemom, trudnościom stajemy się silniejsi, mądrzejsi. Każdy cierń wnosi coś
ważnego do naszego życia.
Dziękuję portalowi Sztukater za egzemplarz książki.
Och, cieszę się, że powieść jest tak dobra, bo czeka na czytniku na swoją kolej. :)
OdpowiedzUsuńOkładka tego nie pokazuje, ale ta powieść na pewno wstrząsa. Bardzo chętnie przeczytam.
OdpowiedzUsuńZapisuję tytuł, chętnie poznam zawartość tej książki :)
OdpowiedzUsuń