poniedziałek, 2 listopada 2015

Z archiwum PRL-u – galeria ubeków według Marka Świerczka

Jak wiele niewyjaśnionych historii drzemie w archiwach, utajnionych dokumentach? Tajemnic, których nikt do tej pory nie odkrył, nie zbadał? Jak dużo jest białych plam okresu PRL-u, przemilczanych, zepchniętych w ślepą uliczkę polskiego sumienia?

 Można pisać o historii z dokładnością, precyzyjnie operując datami, postaciami czy faktami. Można też opowiedzieć o przeszłości w sposób niekonwencjonalny, fabularny, wplatając nutę sensacji, kryminalnego zacięcia, mrocznej i gęstej atmosfery spowijającej czytelnika jak mgła, w której czai się bestia. Tak pisze Marek Świerczek, historyk, który próbuje przybliżyć czytelnikom przeszłość, trudną, zapomnianą, taką, o której nie chce się myśleć, a tym bardziej odkrywać. Po książkach „Bestia” i „Dybuk”  autor wydał powieść „Skowyt”, której akcja rozgrywa się w 1989 roku. PRL dogorywa, krwawi, aby przerodzić się w nowe państwo, nowy świat.

Akcja prowadzi czytelnika do jaskini bestii jaką jest Służba Bezpieczeństwa. Jeden z pracowników, Robert Karski otrzymuje zlecenie wytropienia jednego z oficerów, pracujących w Wydziale IV –Artura Hellera. Zajmował się on inwigilacją duchownych, a jego nagłe zniknięcie zdaje się być nie na rękę ówczesnej władzy. Karski szuka dokumentów, dociera do żony Hellera, a także do młodej kochanki, znajduje dziennik poszukiwanego, a kolejne tropy i rozmowy prowadzą go coraz w mroczniejsze rejony. Kim tak naprawdę jest Heller? Dlaczego uciekł i co ukrywa?

Pamiętniki ubeka czy bestii?
Obok perspektywy głównego bohatera czytelnik zapoznaje się z zapiskami Artura Hellera, który skrywa pewną brutalną tajemnicę. Jego inność i wyobcowanie nie przysparza mu sympatii otoczenia. Ukojenie znajduje podczas samotnych, leśnych eskapad. Nad ranem budzi się nagi, zazwyczaj splamiony krwią. Instynkt przejmuje nad nim kontrolę, staje się bardziej wyczulony na dźwięki, zapachy, ruch. Dziennik, intymny zapis myśli, przybliża jego postać, jednocześnie pokazując jego fizyczność, separację, zezwierzęcenie. Tak też go odbierają inni, opisując go jak zwierzę, bestię, gotową zawsze do ataku:

miał cienie pod oczami, plamy na skórze. Zrobił się bardzo chudy, ale ruszał się jak… no, nie wiem, jak zwierzę. Tak sprężyście i szybko, I cicho, Potrafił pojawić się za tobą tak, że nic nie słyszałeś. Ale miał coś chorego w oczach. Jak zdychający pies” (s.196).

Zapiski są pełne retrospekcji, nieuporządkowane, chaotyczne, pełne niedopowiedzeń. Heller pisze dla siebie, próbuje stworzyć wiwisekcję swojej metamorfozy, zrozumieć to, w co się zamienił. Opisy przestrzeni są bardzo drobiazgowe, wręcz namacalne. Las zamienia się w labirynt wyzwolenia, schronienie, rodzi poczucie jedności z naturą:

 „Las nocą daje wolność. Ciemność między drzewami jest gęsta. Niemal czuje się, jak napiera na rozpalone policzki. Chłodzi. Kryje. Pozwala przeżyć. (…) Gdy leżę na ostrej, jakby nawoskowanej trawie, las ożywa. Słychać stąpnięcia kopyt, trzaśnięcia gałązek pod łapkami jeży, popiskiwanie gryzoni” (s.167).

Świadomość Artura zlewa się z instynktem bestii, zwierzęcia, które jednocześnie jest łowcą i zwierzyną. Warto bliżej przyjrzeć się fragmentom, przewijającego się dziennika byłego ubeka. Jest w nich porażający psychologizm, emocjonalizm jednostki osaczonej, noszącej piętno inności. Każde słowo wydaje się  układać w skomplikowaną układankę poszukiwania tożsamości. W zapiskach Hellera przebija się gorzka diagnoza naszego świata, kondycji człowieka we współczesnym świecie:

Trzeba zagłuszyć głosy skomlące w nas. Dlatego ludzie stale mówią, słuchają radia lub oglądają telewizję. Piją wódkę, dorabiają się, kurwią. Wszystko, byle nie musieć wsłuchiwać się w siebie i patrzeć w mrok dookoła. Ale gdy ani w nas, ani wokół nie ma niczego, wtedy słyszymy. Wdziera się w nas prawda, jak nóż w ciało. Pali wnętrzności, kaleczy. Oślepia. Wtedy już nie ma odwrotu. Dokonuje się przemiana. Samotność już nie boli, bowiem wszyscy są samotni. Biegniemy po rozświetlonych księżycem, ośnieżonych lasach, napędzani jak mechaniczne zabawki instynktami starszymi niż nasz gatunek…”(s. 190-191).

Człowiek staje się zwierzęciem czy może już nim jest?

Rozpadająca się jaskinia zła, czyli brudny PRL
„Skowyt” pachnie brudnymi ulicami, szarością kamienic, ludźmi pozbawionymi nadziei i perspektyw, tkwiących w marazmie. Karski, wędrując ulicami, spotyka prostytutki i pijaków, ludzi nieufnych, przestraszonych obecnością ubeka, studentów wtapiających się w nijaką rzeczywistość. Rok 1989. Czas nadchodzących zmian, ale dla większości ludzi okres obaw, strachu, niepewności. Służby Bezpieczeństwa zacierają ślady, rozpadają się, gniją od środka. Ubecy gryzą się wzajemnie, nie ufają nikomu, pogardzani przez otoczenie, sami czują się jak żywe trupy. Próbują alkoholem czy innymi używkami uciszyć wątpliwości i skowyt bólu. Oni już dawno stali się bestiami w ludzkich skórze.
Główny bohater, czytający wiersze Baudelaire`a, przeczuwa upadek złowieszczej, komunistycznej machiny, w której był tylko trybem. Budzi się  w nim sumienie, moralność, lecz z drugiej strony ciągle jest zniewolony przez swoją funkcję, pracę, ministerstwo. Karski to bohater pełen sprzeczności, smutku i brutalnej melancholii, obecnej u bohaterów Marka Hłaski.
Rzeczywistość PRL jest mroczna, dominuje kolorystyka ciemna, przestrzenie zamknięte, puste i opuszczone mieszkania, budynki. Ludzie rozmawiają brutalnie, używają ostrego języka, wulgarnego. Spoglądają na bohatera ze wstrętem, strachem, jednak jego legitymacja ubeka przełamuje wszelkie mury milczenia. Postać Karskiego wyróżnia się spośród galerii bohaterów „Skowytu”, im bardziej poznaje on Hellera tym bardziej upodabnia się do niego. Śledztwo ujawnia wiele brudów, poukrywanych głęboko w strukturach Służb Bezpieczeństwa, dotyczących zniknięcia i śmierci wielu księży. Karski jest inteligentny, łączy fakty, przeszukuje dokumenty, uparcie tropi Hellera, będąc jednak ciągle krok za nim.
Bezradność zdaje się rodzić zło, które przemyka uliczkami, sączy się w uszy przechodniów, sąsiadów. Złowieszcze przestrzenie przyprawiają czytelnika o dreszcz, który tylko podsyca naszą ciekawość.
Karski w rozmowie z zielarką słyszy z jej ust: 

Zło to zło – (…) To krew przelewana z żądzy, kruki krążące nad padliną w lesie i szloch w ciemności.”( s. 65).

Zła nie można niczym usprawiedliwiać, przypudrować, zakamuflować, złagodzić lub przemilczeć. Trzeba je nazywać po imieniu, wydobywając najmroczniejszą przeszłość i przypominać, odbudowywać to, co ludzie chcieliby już pogrzebać.

Powieść „Skowyt” Marka Świerczka pokazuje fragment zakurzonej przeszłości, przemilczanej, o której młodsi nie mają pojęcia, nie interesują się. Klimat PRL-u na długo pozostaje w pamięci, a fabuła z konstrukcją powieści sensacyjnej i kryminalnej dostarcza wiele emocji i napięcia. Kunsztowne rysy bohaterów, ich psychologiczne portrety porywają drapieżnością i brutalnością. Swoista ambiwalencja ludzkiej natury znajduje pełne odzwierciedlenie w postaci Karskiego czy  Hellera. Przeplatające się losy głównych bohaterów, ich walka z codziennością, z samym sobą, relacje z innymi ludźmi  - to metafora społeczeństwa PRL.  Autor z niezwykłą starannością i pietyzmem łączy prawdziwą historię z fabularnością, tworząc swój oryginalny styl, świadczący o erudycji i lekkości snucia opowieści. Odnajduję pewną drogę dla czytania „Skowytu” - można go odnieść zarówno do przeszłości jak i współczesności. Zwierzęcy skowyt jest wpisany w ludzką dwoistość. Czy jednak damy mu się opanować?  


Cytaty pochodzą z książki M. Śwerczka, Skowyt, Novae Res, Gdynia 2015.

Składam serdeczne podziękowania autorowi za egzemplarz książki, która okazała się być niezwykłą lekturą, przenoszącą w mroczny świat PRL-u.

czwartek, 15 października 2015

Magiczny Kortez w Polskim Radiu Rzeszów

Jeżeli miałabym wybrać  płytę jesieni byłby to debiutancki album „Bumerang” Korteza.  Kim jest Kortez? Skromny, nieznany chłopak, a dla mnie architekt emocji. Uwiodły mnie słowa, opowieści Korteza, które z jednej strony są nostalgiczne, pełne tęsknoty, a z drugiej pobudzają wspomnienia, pasują do wielu, codziennych sytuacji. Przy „Bumerangu” myśli płyną swobodnie, emocje z całego dnia rozpływają się w gitarowych brzmieniach. Taką muzyką można sobie aplikować i po trudnym dniu w pracy, jak i o mglistym poranku.
 Wsłuchiwanie się w muzykę Korteza było początkowo bardzo nieśmiałe, ograniczone do kilku utworów. Później, było to słuchanie całej płyty, smakowanie tekstów, które wiele mówią o nas samych. Od tej muzyki nie chcemy się uwolnić, chociaż szepcze do nas gorzko, smutno, z pełnym bagażem życiowych doświadczeń.

W Polskim Radiu Rzeszów odbywają się często świetne koncerty, o czym przekonałam się będąc na Łagodnej Piance. Jakie było moje zdziwienie gdy usłyszałam, że to właśnie Kortez zagości w Rzeszowie i na antenie radia. Takiego koncertu nie można było przegapić…
Scena Radia Rzeszów była wypełniona sympatykami muzyki Korteza.  A sam artysta? Zwyczajny, prostolinijny, prawdziwy, szczery i taką gra muzykę. Tylko gitara i fortepian. Bardzo nastrojowo. Kortez to bardzo tajemnicza osobowość, autentyczna, bez lukru i gwiazdorskiego dystansu.
Co takiego jest w muzyce Korteza, że przyciąga i tak łatwo uzależnia? Prawdziwe teksty i brzmienia pochodzące prosto z serca. Teksty Korteza ocierają się o poetycką codzienność, dotyczą relacji, intymnych zwierzeń czy nawet perspektywy dziecka (piosenka „Bumerang”). Są sentymentalne, gorzkie, mówią o tym, co dotyka każdego z nas. Brzmienia momentami przypominają Dżem, ale są jak najbardziej oryginalne.  

  
Kortez kołysze wieczorami, koi nerwy i buduje nastrój swoim łagodnym, ale i zadziornym momentami głosem, pozbawionym manieryzmu .
Z całego albumu trudno wybrać ulubione kawałki. Jednak najcieplej myślę o utworach: „Bumerang”, „Z imbirem” i bardzo kosmicznej piosence (kojarzącej się z książką i filmem  „Marsjanin” ) – „Pocztówka z kosmosu”.

teraz ze mną pragniesz słodko spać
każdy twój sen chłonę, prócz
imbirowych przyszłości
o smaku kabli
o smaku gniewu
jak umknęła nam ta
mała różnica
przeciwny biegun
i jak umknęło nam, że
kogoś innego
ci już potrzeba

kto pachnie
imbirem
imbirem…
/z imbirem/


"Wyjdź po cichu,
Nie pal światła
We śnie dotknij mojej skroni
Jeśli kiedyś
Zechcesz wrócić
Wiedz, że tutaj
Nic nie zmieni się

Te stare płyty weź,
lubiłaś je
I tak na pamięć znam ich każdy dźwięk
Dzieciom mów, że tyram gdzieś na chleb
I kłam, i kłam, że wciąż kochasz mnie, że chcesz"
/Od dawna już wiem/

Koncert w Polskim Radiu Rzeszów odbył się  w ramach audycji „Dźwiękosfera” prowadzonej przez Andrzeja Srokę, który ma wrażliwe ucho do świetnych kawałków. Kortez, o którym nie powiedziałabym miesiąc temu, że zawładnie moim muzycznym serduchem, stał się dla mnie muzycznym odkryciem jesieni. Sam koncert był pełen emocjonalnych dreszczy. Szczerze podziwiam  mężczyznę, który śpiewa bez wstydu o emocjach i trudnych uczuciach.

Przez cały dzień nucę pod nosem fragmenty tej magicznej płyty. A wracając z pracy łapię się na tym, że z niecierpliwością chciałabym posłuchać Korteza jeszcze raz i jeszcze…  
Chyba bardziej nie muszę Was zachęcać, bo ta muzyka wraca do nas jak bumerang, wzruszając intymnością i autentycznością.


Pozostawiam Was z utworem "Pocztówka z kosmosu"  

niedziela, 11 października 2015

Nie temat, a człowiek jest najważniejszy - czyli spotkanie z Mariuszem Szczygłem

Prawie biegniemy z koleżanką ulicami Rzeszowa. Zastanawiamy się, czy znajdziemy wolne miejsca w Teatrze Maska. Za klika minut rozpocznie się spotkanie autorskie z niezwykłym człowiekiem – Mariuszem Szczygłem. Dzięki niemu tak naprawdę poznałam Czechy, zakochałam się w polskim reportażu i zainteresowałam się literaturą faktu. Cóż, musiałam tam być. Czy Mariusz Szczygieł potrafi uwieść  rozmową, tak jak pisaniem?
(zdjęcie wykonane telefonem, dlatego tak słaba jakość)
 Spotkania autorskie bywają różne – od schematycznych kiedy wszystko wydaje się być takie jak równanie matematyczne, po takie, które siedzą w uczestnikach wiele dni, miesięcy, nawet lat. Mariusz Szczygieł jest charyzmatyczną osobowością, inteligentnym dyskutantem, który porywa publiczność swoimi opowieściami. Może bierze się to z tego, że jest świetnym dziennikarzem, reportażystą? A może ma opanowane do perfekcji techniki komunikacyjne? A może też dlatego, że swoich rozmówców traktuje na równi, po partnersku?

Rozmowę poprowadził dziennikarz radiowy – Adam Głaczyński, który trafnie dobierał pytania, zachęcając także publiczność do dyskusji. Oczywiście pojawił się wątek tegorocznej nagrody Nobla, której laureatką została Swietłana  Aleksijewicz. Ta nagroda otworzyła reportażowi drogę do świata literatury. Jak słusznie zauważył Szczygieł, reportaż jest traktowany jako gatunek gorszy, omijany przez teoretyków literatury dalekim łukiem. Tak naprawdę dziennikarz musi włożyć wiele pracy w zbieranie materiałów i stworzenie dobrego reportażu. Na szczęście, obecnie przeżywamy rozkwit publikacji reportażowych, które zyskują wielu czytelników i sympatyków. Dlaczego? Ludzie pragną wiedzieć więcej, dotrzeć do prawdy, do szczegółu.

Szczygieł opowiadał o swoich mentorach, dzięki którym uczył się pisania reportaży. To pod czujnym okiem Hanny Krall, królowej polskiego reportażu, szlifował swój warsztat i to ona strofowała go, aby „zdania były szybsze”, czyli krótsze, konkretniejsze. W pisaniu najważniejszy jest człowiek, rozmówca, który obdarza dziennikarza zaufaniem.

Podczas rozmowy pojawił się również wątek prawdy, etyki dziennikarskiej i subiektywizmu. Współczesne media szybko oceniają, prezentują wyimki rzeczywistości, skupiając się na tym, aby szokować swoich odbiorców. Natomiast reportażysta może wykorzystywać swój subiektywizm, ale nigdy nie powinien znacząco fałszować  rzeczywistości, którą opisuje.

Autor „Gottlandu” nie mógł pominąć tematów Czech i Czechów, stereotypów narodowych. Czesi są swobodni, „nie spinają się”, jak to określił Szczygieł i są dumni ze swojej kultury. Dla nich literatura ma ogromne znaczenie. Książka „Gottland” zyskała tak ogromną popularność, ponieważ prezentowała spojrzenie kogoś z zewnątrz, spoza czeskiej „kuli”  na czeską historię i ludzi.

Zasłuchana w opowieści i anegdoty Szczygła, dostrzegłam w nim pasjonata, kolekcjonera ludzkich opowieści, podsłuchiwacza pociągowych czy samolotowych rozmów, czy inicjatora dialogów z przypadkowymi osobami. Autor uwielbia rozmawiać, z lekkością kreśli sytuacje i obrazy, przywołuje skojarzenia i sytuacje z życia codziennego.

Mariusz Szczygieł wspomniał także o książce, nad którą obecnie pracuje. I nie będzie to książka o Czechach, ale o naszych rodakach.  Ma ona dotyczyć porwania samolotu, którego dokonali Polacy w 1982 roku (więcej w audycji Polskiego Radia Wrocław:Nowa książka Szczygła ). Zapowiada się arcyciekawa historia, na którą trzeba nam będzie jeszcze chwilę poczekać.

Autor to jedna z takich osobowości, które inspirują innych, zaszczepiają w człowieku jakiś niebywały entuzjazm, chęć poznawania, odkrywania. Mam wrażenie, że ze spotkania wychodziłam o wiele lżejsza, pełniejsza, dumna z polskich reportażystów.  
Lubię spotkania autorskie także ze względu na bycie z ludźmi, których pasjonuje czytanie, którym nie jest obojętna literatura…. To poczucie solidarności, daje motywację do dzielenia się z innymi swoimi lekturami, literackimi podróżami. Dyskusyjne Kluby Książki czy spotkania autorskie to świetne inicjatywy, przyciągające coraz więcej ludzi.

Spotkanie autorskie zorganizowała Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Rzeszowie w ramach Dyskusyjnych Klubów Książki. 
Szczygieł popełnił felieton o Rzeszowie – z przymrużeniem oka : Azobe bongossi w Rzeszowie
Fotorelacja ze spotkania:  Fotorelacja

środa, 7 października 2015

A gdyby tak spotkać Małego Księcia…

Mały książę” uczy każdego z nas patrzeć na świat oczami dziecka. Przypomina o prostych wartościach, poszukiwaniu własnej drogi  i celu w życiu. 
Poeta, Alejandro  Guillermo Roemmers wykorzystał postać Małego Księcia do snucia własnych refleksji na temat życia. „Powrót Młodego Księcia  nawiązuje do oryginału. Narrator, podróżujący spotyka chłopca – jest to Mały Książę, ale o kilka lat starszy. Zadaje on wiele trudnych pytań, zdawałoby się, że zbyt dziecinnych, ale zmuszających rozmówcę do myślenia. Narrator odkrywa, że nie ma prostych odpowiedzi, nie zbywa on swojego pasażera, ale z cierpliwością tłumaczy zawiłości ludzkiej natury. Młody Książę opowiada o poszukiwaniach swojego przyjaciela pilota, o rozczarowaniach, róży, z którą nie znajduje porozumienia.

Aby znaleźć zadowolenia, musimy mieć odwagę, by się rozwijać i zmieniać. Musimy byś gotowi porzucić miejsce, w którym jest nam wygodnie, i zmierzyć się z problemem tyle razy, ile będzie trzeba, póki nie rozwiążemy go w zadowalający sposób” (s.22)

Książka Roemmersa jest bardzo poetycka, refleksyjna. Podczas drogi, Młody Książę próbuje znowu zaufać człowiekowi, odnajduje wiele odpowiedzi. Z jednej strony przypomina Małego Księcia Antoine'a de Saint-Exupéry'ego, a z drugiej strony jest to postać, będąca jednym z możliwych wariantów dorastającego chłopca, mieszkańca asteroidy. Najbardziej jednak urzeka, jego wrażliwość, naiwność, ale i ciekawość świata, ludzi, miejsc. Roemmers  kontynuuje opowieść Małego księcia, ale brakuje tu elementu zaskoczenia. Młody Książę pojawia się, aby zaraz zniknąć . Autor nie wyjaśnia jego decyzji, dalszych losów, tak naprawdę ten chłopiec to ciągle Mały Książę.

„Powrót Młodego Księcia” przypomina zbiór mądrych cytatów o życiu. Czytelnicy, którzy spodziewają się nawiązania do dalszych losów głównego bohatera oraz wyjaśnienia tajemnic, mogą być lekko rozczarowani. Możemy jednak wybrać się w refleksyjną, eteryczną podróż z dorastającym Małym Księciem, starając się popatrzeć na świat jego oczami, z dystansem i lekkością. 

Ostatnio słucham Korteza :) i do czytania i do snu...

czwartek, 24 września 2015

Album rodzinnych przedmiotów

Przedmioty zamieszkują szuflady, szafy, strychy i zakurzone, drewniane kufry. Dla obcego są zwykłym rupieciem, a dla rodziny szkatułką wspomnień, rodzinnych anegdot, zaklęciem przywołującym przeszłość. Mikołaj Łoziński potrafi połączyć swoje zamiłowania do pisania i fotografii, kadrując portrety rodzinne przy użyciu przedmiotów. Jego powieść, o wydawałoby się banalnym tytule „Książka”, zaskakuje swoją głębią opisu. Autor nie snuje historii, on ją pokazuje we fragmentach, zmuszając czytelnika do podążania za słownymi tropami.  
Powieść rozpoczyna się od spotkania z drugą żoną dziadka, nestora rodu, który pewnego dnia postanowił opuścić swoją rodzinę i pójść za głosem serca:

Dzwonię jeszcze wiele razy, lecę samolotem, jadę pociągiem, tramwajem i windą na trzecie piętro. Spotkać kobietę, dla której dziadek sześćdziesiąt lat temu zostawił babcię”. (s.5)

Narrator nie ocenia swoich bliskich, przez pryzmat rzeczy próbuje opisać ich losy, fragmenty rozmów, ważnych decyzji. Jednym z takich przedmiotów jest telefon, przez który rodzina ze sobą rozmawia, kontaktuje się, składa sobie życzenia, próbując przełamać nieobecność tej drugiej osoby.  Są też inne przedmioty naszej codzienności – klucze, obrączka, okulary czy ekspres do kawy, przywołujące wiele anegdot, rozmów, przybliżających opisywaną rodzinę. Autor nie używa imion, nie wiemy jak nazywa się babcia czy ojciec, zabieg ten jeszcze bardziej pokazuje jak intymny jest to tekst, pisany do szuflady – nie dla czytelnika. Rodzina narratora zdaje sobie sprawę, że są opisywani, więc przestrzegają piszącego przed całkowitym uzewnętrznieniem. Są tematu tabu, o których się nie mówi i nie pisze. Pozostają na zawsze w kręgu rodzinnym. Narrator oddaje głos swoim bohaterom, pozwala im dyskutować, oceniać, nie ingerując w ich osobowości.
Odpryski rodzinnych historii przerywają czarne stronice, na których pojawiają się rozmowy narratora z bliskimi: mamą, starszym bratem, tatą. To ojciec w końcu oświadcza: „Synku, stałeś się niebezpieczny. Trzeba przy tonie uważać na każde słowo, każde zdanie, każdą rozmowę, każdą rodzinną historię” (177).  Czytelnik stawia sobie pytanie ile w „Książce” jest prawdy, a ile fikcji literackiej, co autor kamufluje, a co ubarwia.
„Książka” to nie jest typowa rodzinna historia, to kolekcja mikropowieści o skomplikowanych ludzkich losach. Znaczące miejsce zajmują przedmioty, które zdają się wydobywać przeszłość. Są kluczem otwierającym wspomnienia, pozwalają wydobyć koloryt dawnych lat, szarość PRL-u, dziecięce obrazy domu, przestrzeń mieszkania. Autor nie skąpi dialogów, to na nich głównie buduje swoje spostrzeżenia, przez nie opowiada o innych. Często zatrzymuje się na jakiejś rzeczy, wspomnieniu – pokazując go z cała przestrzenną wyobraźnią. 
Mikołaj Łoziński, według mnie, należy do obiecujących młodych pisarzy, którzy są wrażliwi na słowo, perspektywę, rozmowę, wydobywając piękno z codzienności. „Książka” to album codziennych chwil – tych radosnych i smutnych, i chociaż nie ma w nim fotografii, to znajdziemy proste obrazy obudowane na osobistych skojarzeniach. Wysmakowana literatura…

Fotografia:  http://www.instytutksiazki.pl/autorzy-detal,literatura-polska,1818,lozinski-mikolaj.html
Źródło cytatów: M. Łoziński, Książka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011.

poniedziałek, 7 września 2015

Gra vs. rzeczywistość

Pierwszym obrazem w książce „5 sekund do Io” jest uczeń, który z bronią w ręku, przemierza szkolne korytarze, oddając strzały do niewinnych ludzi. Przypomina to kadry filmu „Słoń” Gusa Van Santa, nawiązującego do wydarzeń z 1999 r. w Columbine, gdzie dwójka uczniów zabija swoich szkolnych rówieśników. Jednak historia opisywana przez Małgorzatę Wardę rozgrywa się w Polsce, w bliżej nieokreślonej przyszłości. Zarówno powieść jak i dzieło filmowe poruszają bardzo ważne problemy dotyczące młodzieży  - ucieczki od rzeczywistości, braku akceptacji oraz nieumiejętności radzenia sobie z emocjami i dorastaniem.
„5 sekund do Io” opowiada o nastolatce o imieniu Mika, która jest jedynym świadkiem strzelaniny w warszawskiej szkole. Zabójca, jej rówieśnik, morduje z zimną krwią niewinną bibliotekarkę oraz kilka innych osób. Pozwala jednak niespodziewanie odejść dziewczynie, rozpoznając w niej uczestniczkę turnieju gier komputerowych. Mika tłumi w sobie emocje, doświadczona przez życie, nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości. Po śmierci ojca, policjanta, trafia wraz z siostrą do pogotowia opiekuńczego. Tam poznaje Bartka, który zaraża ją światem gier komputerowych. Dziewczyna gra aby uciec od samotności, kolejnych nieudanych adopcji i dorosłości, która zdaje się być jeszcze bardziej przerażająca i niewiadoma.
Uczeń, który zabijał w szkole,  grał w nowoczesną grę, więc policja proponuje nastolatce współpracę, znając jej zamiłowanie do wirtualnego świata.  Jej zadaniem będzie zdobycie zaufania graczy „Bitwy o Io”, a następnie zgromadzenie informacji kim są. Akcja gry rozgrywa się na jednym z księżyców Jowisza i polega na jego  kolonizacji i rozbudowywaniu awatara gracza. Nie jest to jednak zwykła gra, ponieważ dzięki nowoczesnej technologii człowiek może odczuwać temperaturę, zapachy, smak i ból. Gra wydaje się bardzo realna, angażująca zmysły i umysł gracza. Na Io nie ma tak naprawdę żadnych granic, reguł i praw. Świat Io całkowicie pochłonie Mikę, spotka tam przyjaciół i wrogów, doświadczy różnych emocji, ale wszystko ma swoją cenę. Logowanie do gry oznacza wylogowanie się z prawdziwego życia. Rzeczywistość nie jest atrakcyjna, nie ma w niej adrenaliny, są za to ograniczenia i samotność…
Powieść Wardy to ostre spojrzenie na współczesność, w której rzeczywistość przenika świat wirtualny. Co jednak sprawia, że młodzi ludzie wybierają ten drugi, oparty na iluzji świat?  Autorka przygląda się swoim bohaterom, pozwala im podejmować własne decyzje, których być może nie zaaprobujemy. Warda nakreśla rysy psychologiczne, ale pozostawia wiele białych plam, lekko zarysowanych historii, dając czytelnikowi pole do popisu. Pomimo, że Mika jest świetnym graczem i odnajduje się w grach, nawet dość brutalnych, ma wrażliwą osobowość, pokaleczoną przez odejście matki, śmierć ojca, brak oparcia w bliskich, rodzinie. Pogotowie opiekuńcze nie daje nadziei na lepsze życie. Autorka w jednym z wywiadów ("Bezlitośni bywają ludzie - nie internet” - wywiad z Małgorzatą Wardą ) twierdzi, że tak może wyglądać nasza przyszłość, w której wystarczy chwila aby znaleźć się w innym świecie. Natomiast to nie gra czy Internet wydają się być zagrożeniem, ale my sami: 

Internet jest fantastycznym narzędziem, dzięki któremu świat stał się globalną wioską. Nie on bywa bezlitosny, tylko ludzie, którzy z niego korzystają. W sieci jesteśmy anonimowi a przede wszystkim nie patrzymy w oczy rozmówcom. To ostatnie ułatwia wygłaszanie opinii, do których często nie bylibyśmy zdolni, stojąc z kimś twarzą w twarz. Komentujemy sprawy, na których się nie znamy, na zasadzie „nie znam się, to się wypowiem”, ponieważ sieć daje nam taką możliwość. Łatwo o hejtowanie. Łatwo o tworzenie fałszywych tożsamości. W mojej powieści Internet daje szansę ludziom, którzy są nieśmiali i zagubieni w życiu. Jednocześnie jest też miejscem, w którym dochodzi do nadużyć.”

„5 sekund do Io” to przestroga, jedna z opcji, którą może pójść ludzkość. Gra, która wygląda jak drugie życie, w którym nie ma przełożenia na problemy codzienności, toczy się walka na śmierć i życie. Powieść pokazuje jak bardzo młodzi ludzie mogą być zagubieni, jak bardzo potrzebują bliskości i rozmowy, o którą sami nigdy nie poproszą, nie upomną się. Wirtualny świat daje iluzję bezpieczeństwa, akceptacji, przynależności do grupy, odwagi. Kiedy jednak brutalna i pełna przemocy gra przenika do rzeczywistości, uzależniony gracz przestaje dostrzegać granice i przekłada to, co wyobrażone na to, co realne. Śmierć wydaje się fikcją, a człowiek awatarem.
We wspominanym wywiadzie pada też zdanie, że:

 Gry zostały stworzone dla rozrywki, nikt nie planował, że staną się przyczyną dramatów w realnym świecie.”

Tak naprawdę wszystko, co robimy, czytamy, czym się interesujemy wpływa na to kim jesteśmy. A gry komputerowe, brutalne, coraz bardziej realistyczne wdzierają się do naszej głowy, pobudzają negatywne emocje, które przenikają do „realu”. 
Książka Małgorzaty Wardy pomimo, że pokazuje przyszłość, wiarygodnie oddaje problemy, z którymi borykają się młodzi ludzie. Jej bohaterowie to zamknięci w sobie nastolatkowie, pogubieni, bez pomysłu na przyszłość. Autorka opisuje świat Io, tak aby oddać napięcie, uzależniające odkrywanie nowych obszarów i czyhający strach. Nie wiemy co nas spotka, ale z chciwością przewracamy kolejne strony. Podobnie jak gracze tracimy z horyzontu rzeczywistość, znajdujemy się w podobnym stanie podekscytowania.


Warda skutecznie kusi nas Io, pokazując też mroczną stronę manipulacji ludzkim umysłem. Ta historia ma ogromny potencjał i mogłaby trafić do czytelników na całym świecie. Niby jest to Polska, ale mógłby to być także inny kraj, ponieważ autorka nie skupia się na polskiej rzeczywistości. Ta książka porusza bardzo chwytliwy temat, przyszłości i nowoczesnych technologii, ma więc szanse, że będzie o niej głośno, nie tylko w Polsce. Tym bardziej, że to nie koniec opowieści o Mice. Autorka deklaruje, że jest to dopiero pierwsza część . Tym lepiej, bo zakończenie  (ale i rozemocjonowany czytelnik) aż prosi o kontynuację. Ja na pewno kupię kolejny literacki bilet na podróż do Io, jednego z księżyców Jowisza  :) A Wy?

* Cytaty pochodzą z  wywiadu, który przeprowadził M. Witkowski, "Bezlitośni bywają ludzie - nie Internet" - wywiad z Małgorzatą Wardą (http://ksiazki.wp.pl/tytul,Bezlitosni-bywaja-ludzie-nie-internet-wywiad-z-Malgorzata-Warda,wid,21347,wywiad.html?ticaid=1158b0)

czwartek, 3 września 2015

Granica wstydu

Wstydzimy się różnych rzeczy. Nasz poziom wrażliwości jest też bardzo indywidualny. Wstyd to uczucie wiążące się z negatywnymi uczuciami. W Słowniku języka polskiego czytamy, że jest to : „upokarzające uczucie spowodowane świadomością niewłaściwego, złego, hańbiącego postępowania (…) zwykle połączone z lękiem przed opinią (SJP, Warszawa 1981,s. 773). Wstydzimy się tego, co oburza innych, odbiega od kanonów, utartych norm zachowań. W mikropowieści Santiago Roncagliolo „Wstyd” pojawia się wiele jego odcieni. Wstyd jednak nie hamuje bohaterów przed dalszym działaniem, jego przełamanie pobudza w nich uśpione żądze, emocje, uczucia, dość kontrowersyjne.
Kiedy umiera babcia, domownicy próbują przyzwyczaić się do pustki i nieobecności bliskiej osoby. Sergio, najmłodszy w rodzinie zaczyna widzieć duchy. Jego matka Lucy poświęca się całkowicie rodzinie aż pewnego dnia znajduje w torebce perwersyjny liścik. Początkowo ignoruje go, ale później mimowolnie wdaje się w dziwną grę. Z kolei jej mąż – Alfredo dowiaduje się, że pozostało mu niecałe sześć miesięcy życia. Nie potrafi powiedzieć o tym swoim bliskim, tak jakby wstydził się, że zwrócą na niego uwagę, burząc ich codzienność. Nastoletnia Marianna wkracza w okres dojrzewania, przeżywa pierwsze fascynacje i przyjaźnie, które również okazują się być przełamaniem pewnej bariery, granicy. Jest jeszcze Dziadzio, który nie może wybaczyć żonie, że umarła i go opuściła. Zakochuje się w dawnej sąsiadce, walcząc o swoją męskość i niezależność. Postanawia wyprowadzić się do Alfreda i Lucy do domu spokojnej starości. Wszystkim tym perypetiom przygląda się kot, który nagle zaczyna odczuwać  zew kociej natury. Nie daje mu spokoju pewien zapach, który każe mu robić straszne rzeczy, których się później wstydzi. Dokąd doprowadzi bohaterów wstyd?

Autor obnaża swoich bohaterów, wyciąga na światło dzienne ich najskrytsze myśli, marzenia, wspomnienia. Wydaje się, że cała rodzina przełamuje tabu, wychodzi z codzienności i utartych schematów. Bohaterowie duszą się w oparach wstydu, ale przekroczenie pewnych granic wiąże się z chaosem, rozerwaniem rodzinnych więzi. Marianna, dorastająca dziewczyna nieustannie porównuje się ze swoją koleżanką Katy, przy której odczuwa wstyd z powodu swojego dziecięcego wyglądu. Alfredo nie potrafi rozmawiać o swojej chorobie, pragnie zrozumienia, towarzystwa. Niespodziewanie zaczyna zwracać większą uwagę na sekretarkę, nieatrakcyjną, starszą kobietę, ale nawet jej nie potrafi wyznać, że niedługo umrze. Lucy również ucieka od domu, realizując swoje pragnienia. W świecie „Wstydu” pełno jest gorzkich prawd, podsycanych pikantną ironią. Każda z tych postaci próbuje zmierzyć się z samym sobą, ale tą stroną ciemniejszą, ukrywaną przed bliskimi.
W tej rodzinie niby każdy ma przypisane miejsce, ale jest to tylko postronne wrażenie. Dziadzio czuje się uprzedmiotowiony, bezwolny: „Najpierw przestał nadawać się do pracy. Potem przestał nadawać się do tego, by mieć własny dom. W końcu przestał nadawać się do miłości. Teraz nawet do pamiętania się nie nadawał. Tylko do patrzenia” (s.28-29).

Autor zastosował bardzo ciekawy zabieg, opisując perspektywę kota:

„Ten zapach. Gdzieś już spotkał ten zapach. I zrobił się nerwowy. To nie był zapach jedzenia ani pastowanych podłóg. (…) Dla niego wszechświat zaczynał się i kończył w tym mieszkaniu, tak że nic nie mogło pochodzić z zewnątrz. Sprawdził to. Kiedy wskakiwał na jakieś okno, przekonywał się, że na zewnątrz wszystko jest małe i oddalone. (…) Czasami w domu pojawiał się ktoś nowy, ale bez wątpienia wytwarzał go próg. Wszyscy mieszkańcy domu znikali rano w progu i pojawiali się wieczorem, żeby się nim zajmować. „ (s. 31)

Opisy dotyczące zwierzaka są bardzo humorystyczne, a z drugiej strony odwołują się do zupełnie innych zmysłów – węchu, słuchu. Kot również poczuje ciasnotę domowego schronienia i podąży za tajemniczym zapachem wolności.
Powieść Santaigo Roncagliolo w przekładzie Tomasza Pindela (ukłony w stronę tłumacza) zderza czytelnika z bohaterami wstydzącymi się samych siebie, zmierzających donikąd, samotnych. Wstyd dotyka każdego z nich, chociaż wstydzą się czegoś innego, ale w każdym wypadku dotyczy to cielesności. Roncagliolo potrafi uchwycić drobne rzeczy, budując na nich opowieść o człowieku. Nie każdy z czytelników doceni ten świat, bo jest on bardzo specyficzny, senny, ale i pełen ślepych zaułków, historii prowadzących donikąd. Pozornie znamy taką rzeczywistość, jej powierzchowność. „Wstyd” szokuje, intryguje słowami, pragniemy podążać za bohaterami i ich wyborami, które okazują się być destrukcyjne. Nie przeczytamy tej książki jednym tchem, czego zresztą nie polecam. Zasmakujemy, damy się uwieść peruwiańskiemu pisarzowi albo odrzucimy, zdziwieni, że ktoś nam polecił tę książkę…  

Cytaty pochodzą z książki "Wstyd" S. Roncagliolo, Kraków 2007, Wyd. Znak.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Bolesne skazy w rodzinnym portrecie

Miasto stając się bohaterem powieści, odsłania przed czytelnikiem zarówno portrety mieszkańców, społeczności ale i jednostek. Ten mikroświat wpływa na bohaterów powieści, stając się ich domem lub miejscem wspomnień, zakątkiem przeszłości. Jest też historią rodzin, albumem ze starymi zdjęciami, szeptami pradziadków, zmarłych przodków.
 „Skazy” Izabeli Żukowskiej to nie tylko losy niemieckiej rodziny Hollenbach, ale i Gdańska przełomu XIX/XX wieku. Gdańsk, którego losy diametralnie zmieniały się po I wojnie światowej, stał się miastem, w którym gwałtownie narastał konflikt Niemców, Polaków i Żydów.

Historię rodziny poznajemy z perspektywy Kati, która po wielu latach przyjeżdża do Polski, na pogrzeb matki. Ich relacje urwały się kiedy dziewczyna postanowiła wyjechać do Niemiec w latach 80. Tuż po śmierci babki postanowiła odnaleźć jej siostrę bliźniaczkę, której postać widniała na zapomnianej fotografii. Odnaleziona Henrietta zaproponowała Kati wspólne mieszkanie zagranicą. Dziewczyna oprócz własnych aspiracji pragnęła poznać nieznane losy swojej rodziny, tym bardziej, że zmarła babka nigdy nie wspominała o swoim niemieckim pochodzeniu. Ciotka Henrietta również nie wyjawiła Kati całej prawdy o rodzinie Hollenbach. Dopiero po kilkudziesięciu latach, po pogrzebie matki, Kati znajduje list babki i staje przed obliczem dramatycznej prawdy, która wydaje się być niewiarygodna, wręcz straszna.

Równocześnie poznajemy losy dwóch bliźniaczek - Johanny i Henrietty, które dorastają w przedwojennym Gdańsku. Ich rodzice wpajają im konserwatywne zasady, podkreślając ogromną wartość rodziny i majątku, pomnażanego od pokoleń. Kiedy Johanna zaczyna spotykać się z Polakiem, Antonim, biednym synem wdowy, rodzice aby zapobiec mezaliansowi, postanawiają wysłać córki na studia do Berlina. Drogi życiowe bliźniaczek rozchodzą się, Johanna postanawia pozostać w Berlinie i zacząć karierę dziennikarską, a Johanna powraca do Gdańska i wychodzi za mąż za Freda, miłośnika motocykli. Każda z nich będzie musiała zrewidować wartości wpojone przez surowych rodziców, poznać smak kłamstwa i zdrady. Ich Gdańsk zacznie przeistaczać się w miasto przesiąknięte nazistowskim fanatyzmem. Ale to nie wojna rozłączy na zawsze rodzinę gdańskiego kupca, ale zło, płynące przez pokolenia i kiełkujące w zdradach, kłamstwach, skrywanych w czterech ścianach domu Hollenbach.  

„Skazy” to powieść  zbudowana z wielu wątków, z różnych perspektyw, łącząca teraźniejszość i przeszłość. Jedna z głównych bohaterek – Kati dowiaduje się, że jej dotychczasowe życie było zbudowane na kłamstwie, krzywdzie a na jej rodzinie ciąży zbrodnia sprzed lat. Tytułowych skaz w niemieckiej rodzinie Hollenbach jest o wiele więcej. W pewnym momencie Kati zdaje sobie sprawę, że nigdy nie chciałaby poznać prawdy o swojej rodzinie, nad którą ciąży wiele makabrycznych tajemnic. Izabela Żukowska nie szczędzi nam opisów, zaglądamy do gdańskim kamienic, zaułków, szynków, odwiedzamy wyzwolony Berlin i budującą się Gdynię. Tło międzywojnia jest oddane w sposób bardzo wiarygodny. O Danzig walczą Niemcy i Polacy, to tu najbardziej odczuwalna jest nietolerancja względem polskich mieszkańców. Autorka pokazuje również, że historia nigdy nie zapomina, tłamsząc dorobek i bogactwa Hollenbach. Pokazuje też jak wielkie moralne zepsucie może kryć się pod płaszczem konserwatyzmu i tradycjonalizmu. Są jednak i promyki, przebijające się przez pochmurną przeszłość Johanny i Henrietty – czy to pierwsza miłość czy poszukiwanie własnej drogi jak w przypadku Johanny.

Książka „Skazy” pozwala mówić przeszłości, ożywia świat, który dawno przestał istnieć. Rodzina Hollenbach przypomina możliwe losy wielu Niemców w Wolnym Mieście. Władza i majątek stają się głównym celem ojca bliźniaczek – Ernsta, który szuka miłości i zrozumienia poza domem. Każdy z bohaterów powieści Iwony Żukowskiej pragnie szczęścia, ale w różnej postaci. Dla jednych będzie to rodzinna firma, polityka, praca w zawodzie, realizowanie aspiracji rodziców, a dla drugich miłość ponad podziałami narodowymi czy klasowymi.  

Lekturę polecam wszystkim wielbicielom Trójmiasta, okresu międzywojennego i rodzinnych sekretów. Uwierzcie, skazy przeszłości posiadają wszystkie rodziny, ukryte gdzieś głęboko, o których najlepiej nie pamiętać. ..

czwartek, 27 sierpnia 2015

Kryminalny wehikuł czasu

Kryminał retro przeżywa prawdziwy renesans. Lecz istotną ideą różniącą go od zwykłego, współczesnego kryminału jest właśnie tło historyczne, logika, zamysł akcji ,a nie epatowanie makabrą czy postacią psychopata-mordercy.

Kryminał z tłem historycznym, jest dużym wyzwaniem dla pisarza. Trzeba dokładnie przygotować warsztat, ugruntować wiedzę, sięgnąć do archiwów, poszperać w książkach i porozmawiać z ludźmi, pasjonatami tematu. Wydaje się, że kryminał to lekka lektura i tym łatwiej jest ją stworzyć. Tak naprawdę aby napisać oryginalny kryminał, który wciągnie całkowicie czytelnika, trzeba włożyć zarówno wiele serca jak i czasu. „Furia rodzi się w Sławie” Krzysztofa Koziołka to przykład wysmakowanej powieści, osadzonej w czasach wojennej zawieruchy. A w roli detektywa występuje bardzo niejednoznaczna postać – hitlerowiec, inspektor kryminalny – Anton Habicht.
W niewielkim miasteczku, w Sławie dochodzi do morderstwa. Aby wykryć zbrodniarza, do miejscowości przybywa Habicht, spragniony awansu za wszelką cenę pragnie odnaleźć sprawcę jak i wypocząć . Z racji swojego stanowiska, może korzystać z najlepszego hotelu, restauracji. Habicht oprócz ciągłego podjadania i rozkazywania podwładnym, poznaje mieszkańców oraz tajemniczego bibliotekarza i naukowca Sturmbannführera  SS Carla Düchtera, który chce wiedzieć wszystko na temat prowadzonego śledztwa. Habicht dowiaduje się, że w pałacu w Sławie, SS prowadzi jakieś tajne badania, które mają przysłużyć się państwu niemieckiemu. Pałacem zdaje się również interesować piękna hrabina – Franziska von Häften. Kobieta uwielbia szybkie samochody, inteligentnych rozmówców, stając się obiektem zainteresowania niemieckich żołnierzy. 
Kiedy ginie kolejna kobieta, a na miejscu zbrodni śledczy odnajdują znowu ślady mąki, sytuacja zdaje się komplikować, ale Habicht wpada na pewne poszlaki. Niestety nie mogę więcej zdradzić , bo autor naprawdę zaskakuje czytelnika, a bohaterowie jego powieści nie mają lekko…

Krzysztof Koziołek wprowadza czytelnika do jaskini lwa. Z niewiarygodną realnością pokazuje stosunki polsko-niemieckie w 1944 roku, nazistowską propagandę oraz samych Niemców, zanurzonych w faszyzmie, gotowych wiele poświęcić dla sławy, uznania, władzy. Habicht całkowicie poddany zwierzchnikom okazuje się być wnikliwym obserwatorem, ale i pionkiem w dużo ważniejszej grze. Tu nie chodzi już o wykrycie zbrodniarza, ale zdemaskowanie prawdziwego zła. Autor tworzy bohaterów oryginalnych, krwistych, którzy budzą wiele sprzecznych emocji – od pogardy po szacunek. Pisarz miejscami ironizuje, wprowadza elementy czarnego humoru, co jeszcze bardziej zaskakuje czytelnika. Zazwyczaj powieść kryminalna jest ukazywana z perspektywy głównego bohatera, z którym czytelnik się utożsamia.  Postać posiada wysokie wartości moralne i bezsprzecznie stoi po stronie prawa. Krzysztof Koziołek, mający już sporo powieści na swoim koncie, odwraca schematy, szokuje, zmusza czytelnika do trudnych ćwiczeń umysłowych, pokazując Sławę z perspektywy kilku bohaterów, różnych charakterów.


Kryminał „Furia rodzi się w Sławie” ma kilka wątków, które logicznie się zazębiają. Mimowolnie przychodzi skojarzenie filmowej postaci Hansa Klossa z uwodzicielską Franziską, która jest silną, niezależną kobietą, tajemniczą, chociaż jak się okazuje nie dla wszystkich…  Jest ona jedną z ciekawszych postaci, o rysach buntowniczki, feministki, zapalczywej indywidualistki. Podobnie Düchter jest dość kontrowersyjną postacią, miłośnik książek i szef tajnej grupy „G”, pod maską mola książkowego skrywa wiele twarzy, lecz nie można odmówić mu błyskotliwości i diabelskiej inteligencji.

Krzysztof Koziołek dba o detale, opisy miejsc, a historyczne-obyczajowe tło jest jedną z zalet tej opowieści. Miejsca mają swoje historie, autor skrupulatnie nam je przybliża. I na tym właśnie polega idea kryminału retro – zbrodnia to pretekst do pokazania przeszłości. Pomocna jest również mapka Sławy z niemieckimi odpowiednikami nazw miejsc.

Motto Nietzschego „Ziemia ma skórę , a ta skóra ma choroby. Jedną z nich jest człowiek” , które przyświeca powieści realizuje się w wielu momentach literackiej historii, znajdując odbicie w postaciach, ich zachowaniu, nawet w słowach, pełnych nienawiści i nieufności.  Każdy z bohaterów zdaje się być otoczony mrokiem, igrając ze złem. Można obarczyć wojenną rzeczywistość za taki stan rzeczy, ale to człowiek stworzył diabelską machinę wojny.

„Furia rodzi się w Sławie”  to prawdziwy wehikuł czasu, który przenosi czytelnika w świat, w którym roi się od niebezpieczeństw, tropów, ludzi, którym nie można ufać oraz szpiegów. Zakończenie każe utrzymywać czytelnika w ogromnej niepewności, ale może dzięki temu ta  historia zapada tak bardzo w naszej pamięci,  rodząc tak wiele pytań, scenariuszy dalszych losów bohaterów.  Powieść Krzysztofa Koziołka to rewelacyjna umysłowa przygoda, wypełniona smakowitymi opisami miejsc  i różnymi odcieniami roku 1944.

PS. O fenomenie kryminału retro pojawiła się świetna audycja  w radiowej dwójce : „Kryminały retro.Czytelnik na równi z detektywem”.  Koniecznie do posłuchania !

Dziękuję serdecznie autorowi za egzemplarz książki :)

sobota, 22 sierpnia 2015

KĄCIK MAŁEGO MOLIKA - "B@jki" Marcin Pałasz

Dzieci uwielbiają bajki i znają wszystkich baśniowych bohaterów. A gdyby tak przenieść Czerwonego Kapturka, księżniczki, królów i złotą rybkę w XXI wiek? Marcin Pałasz, pisarz, który potrafi rozśmieszyć dzieciaki do łez (dorosłych też to dotyczy), wykorzystał motywy znanych baśni aby stworzyć coś nowoczesnego, zabawnego i pouczającego. "B@jki" rozganiają wszelkie smuteczki, to ogromna dawka śmiechu i pozytywnej energii. 

W książce znajduje się 5 bajek : "Złota rybka"; Królewna Śmieszka"; "Zielony kapturek"; "Smok (pod)wawelski" i "Baba Dżaga". Już same tytuły wskazują, że te bajki będą zupełnie inne. Poznacie legendarnego smoka, który budzi się we współczesnym Krakowie, królewnę, która uwielbia psocić oraz robaka, który jest wyjątkowym gadułą. Jednak nie zabraknie też magii i chociaż wróżka ma szklane oko i drewnianą nogę, a Baba Jaga postanawia zostać gwiazdą rapu, każda z opowieści niesie jakiś morał, bardzo uniwersalny, mówiący, że warto być empatycznym człowiekiem, pomagającym innym.

 I chociaż trudno wybrać ulubioną bajkę ze wspomnianego zbioru, mi najbardziej spodobał się "Zielony kapturek". Historia rozpoczyna się podobnie, mama prosi córkę aby zaniosła babci w koszyku różne smakołyki (mama bardzo dba o babcię, więc ładuje do koszyka ile tylko się da). Dziewczynka zakłada zielony kapturek i rezolutnym krokiem wyrusza przez las, do domku babci. W lesie żyje bardzo stary wilk, któremu leśniczy każe ćwiczyć aby zwierzak zachował zdrowie i dobrą kondycję, bo jest już w bardzo podeszłym wieku. Niestety cierpi on na sklerozę, bo jest wilkiem emerytowanym i ciągle zapomina o swoich okularach, obowiązkach. Pod wpływem przeczytanej baśni o "Czerwonym Kapturku" postanawia zrobić to samo co jego ulubiony bohater, czyli zjeść Czerwonego Kapturka. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że Zielony kapturek nie jest uległą dziewczynką i potrafi się bronić. Co z tego wyniknie? Koniecznie przeczytajcie :) 

 (sklerotyczny wilk przykładnie ćwiczy pod okiem Gajowego :))

Całości dopełniają piękne ilustracje Elżbiety Kidackiej, które wspaniale obrazują i podkreślają humor nowoczesnych bajek. Kolorowe, oryginalne, urzekną zarówno małych czytelników jak i rodziców. "B@jki" to idealna lektura, bez granicy wiekowej. Autor wspaniale bawi się motywami i baśniowymi bohaterami i widać, że sprawia mu tu wielką frajdę. Pokochacie te historie :), które urzekną smakoszy baśni jak i fanów współczesnych opowieści.

"Słowa niosą uśmiech" - w "B@jkach" Marcina Pałasza to motto działa  podwójnie :)

piątek, 21 sierpnia 2015

Papierowe gwiazdy, czyli o dwóch powieściach Johna Greena

Naprawdę długo wzbraniałam się przed książką „Gwiazd naszych wina”. Nie oglądałam filmu i nie mogłam zrozumieć całego szaleństwa na punkcie filmu i później książki. Ot, ckliwa historyjka dla nastolatków...Póki sama nie przeczytałam i zachłysnęłam się historia, słowami… stronice przelatywały między moimi palcami i odpłynęłam.  Byłam, żyłam, słuchałam głównych bohaterów „Gwiazd naszych wina”. Hazel i Augustus to wyjątkowi bohaterowie, których pokochałam za słowa. A to, co mówią  jest gorzkie, prawdziwe ale i ludzkie. Nie mam zamiaru opisywać ich historii, tak samo nie postąpię z powieścią „Papierowe miasta”. Napiszę dlaczego warto przeczytać te książki. Dlaczego John Green, o którego książkach rok temu nie słyszałam, tak bardzo zawładnął moimi emocjami...

Obie powieści dotyczą nastolatków, pierwszych miłości, przyjaźni – są skierowane do młodych ludzi. Autor stawia jednak przed swoimi czytelnikami trudne pytania, zmusza ich do myślenia, refleksji. Poruszająca historia Hazel uruchamia niewiarygodnie wiele uczuć – od smutku, współczucia po uśmiech, motyle w brzuchu. „Papierowe miasta” wydają się nieść łagodniejszy ładunek emocjonalny, a narratorem jest Quentin, beznadziejnie zakochany, od najmłodszych lat w „papierowej dziewczynie” – Margo.  Czym są papierowe miasta?  Oczywiście do Was należy odpowiedź, bo po poznaniu tej historii każdy będzie miał własne refleksje i przemyślenia. Ale oprócz otoczki fabularnej, barwnych postaci jest coś dla mnie wyjątkowego w tych powieściach  -
 L I T E R A T U R A, od której aż kipi w tych powieściach. John Green kocha literaturę i to widać, skoro jest  ona ciągle obecna w życiu bohaterów „Gwiazd naszych wina” czy „Papierowe miasta”. Hazel nieustannie czyta książkę „Cios udręki”  a Q, chłopak z „Papierowych miast” odczytuje poemat Whitmana „Źdźbła trawy”, dzięki któremu próbuje zrozumieć kim tak naprawdę była Margot.  Postacie wykreowane przez Greena mówią cytatami, przytaczają wiersze, ulubione fragmenty powieści. Szczególnie Augustus, który wydaje się być  bardzo dorosły jak na swój wiek.  Natomiast Margot, nierozstająca się ze swoim czarnym notesem, pisze powieść, próbuje kreować swoją rzeczywistość.
Kiedy Quentin zachłannie wczytuje się w poezję Whitmana nie potrafi jej zrozumieć, dopiero kolejne podejście uświadamia go, co drzemie w tych słowach. Pięknie mówi o tym jedna z nauczycielek, doktor Holden :

 Ten poemat jest o naszych więziach – o tym, że wszyscy mamy ten sam system korzeni, jak to jest w przypadku źdźbeł trawy”(J. Green, Papierowe Miasta, wyd. Bukowy Las, Wrocław 2013, s.210)
 
Bohaterowie to zwykli, amerykańscy nastolatkowie – jedni muszą zmierzyć się z nieuleczalną, śmiertelną chorobą, a drudzy z własnymi ideałami, przeszłością. Z drugiej jednak strony, są pełni tajemnic, sekretów i mądrych przemyśleń o życiu. Może się wydawać, że Margot to właśnie taka „papierowa dziewczyna”, fałszywe wyobrażenie Q, ale jej monologi są przepełnione emocjami, mnożą w czytelniku pytania, gnębią, wzbudzają zaciekawienie.
Powieści Johna Greena mogą śmiało czytać dorośli, nie dajmy się zaszufladkować z powodu wieku, bo te książki są dla każdego. I być może młodzi ludzie odbierają to o wiele bardziej entuzjastycznie i emocjonalnie. Może o nich mówią, polecają sobie, oglądają filmy na ich podstawie. I chwała im za to! John Green przyciąga, pisze mądrze, empatycznie –  zna swoich bohaterów, rozumie co przeżywają. Nie czuć w tych historiach fałszu, niepotrzebnych ozdobników. Oczywiście każdy mógłby się do czegoś przyczepić, znaleźć coś co można poprawić, ale według mnie dobrze się dzieje, że takie książki trafiają na duże ekrany.

„Gwiazd naszych wina” o wiele bardziej mną wstrząsnęła, doprowadzając do kilkugodzinnej melancholii. „Papierowe miasta” natomiast okazały się pogonią za złudzeniami, marzeniami dzieciństwa i porzuceniem pewnej dziecięcej naiwności. Obie pochłonęłam, dziwiąc się, że mogą być aż tak dobre, tak bardzo działające na wyobraźnię. Przyznaje, że poczułam jakąś magię tych książek – kryjącą się w codzienności, w sposobie patrzenia na świat, na innych ludzi. Hazel i Quentin przeżywają historię swojego życia, o której będą kiedyś opowiadać. Ale czytelnik ma wrażenie, że to jeszcze nie koniec opowieści…
To dopiero początek dorosłości...

wtorek, 18 sierpnia 2015

W kręgu macierzyństwa

Gdy kobieta staje się matką wkracza w inny świat, budzi się w niej instynkt macierzyński. Liczy się dla niej tylko dobro dziecka, które jest jej częścią. Uczucia matki jest trudno zdefiniować, zamknąć w jednowymiarowych klasyfikacjach, a tym bardziej opisywać je w kategoriach czarne i białe, dobro i zło. Powieść Pavla Rankova, laureata Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”, „Matki” to historia wielopłaszczyznowa, o szerokiej i barwnej palecie kobiecych portretów. Słowacki pisarz pokazuje motyw matki na tle historycznej zawieruchy, obozowej rzeczywistości. Zestawia ze sobą wiele obrazów macierzyństwa, które jawi się jako nieustanna walka z przeciwieństwami, naznaczona bólem i trudnymi wyborami.


Zuzana Laukova opowiada swoją historię młodej studentce, Luci piszącej pracę magisterką o macierzyństwie w sytuacjach granicznych. Kobieta wspomina swoją młodzieńczą miłość do radzieckiego partyzanta, Aleksieja, która stała się dla niej początkiem obozowej katorgi. Mieszka wraz z matką w niewielkiej czechosłowackiej wiosce – w Zalesnej Porubie. Kiedy jej kochanek ginie, zamordowany przez Niemców, Zuzana zostaje oskarżona o zdradę i kolaborację z wrogiem. Po niejasnym przesłuchaniu i procesie, sąd jednoznacznie skazuje ją na zesłanie do Gułagu. Laukova spodziewa się dziecka, co czyni jej podróż i pobyt w obozie, jeszcze trudniejszymi.   Kiedy przybywa do obozu nie może uwierzyć, że widzi kobiety:
Kiedy maszerowałyśmy obok parterowego baraku (…), postać na drabinie odwróciła się w naszą stronę i uśmiechnęła smutno. Dopiero wtedy zauważyłam, że ten zgarbiony starzec, jak mi się wydawało, to kobieta. (…) To były kobiety. Bez kobiecych ciał, bez włosów, bez życia. (s.72)
Zuzana przechodząc przez kolejne etapy kontroli sanitarnej zostaje całkowicie pozbawiona swojej kobiecości, godności, wstydu – staje się więźniarką, przedmiotem, narzędziem w rękach bezwzględnych komunistów. Kobieta poznaje reguły rządzące zoną oraz hierarchię, w której najwyżej stoją suki – kryminalistki i zabójczynie. Codziennie musi walczyć o przetrwanie, ciężko pracując przy wyrębie drzew. Za wszelką cenę pragnie urodzić dziecko. Kobietą zajmuje się Niemka – Anna, która staje się  „matką obozową” Zuzanny. Kiedy rodzi się syn, bohaterka postanawia wychować dziecko w Gułagu i podejmuje ogromny wysiłek w walce o życie Aleksieja. Aby go uratować będzie musiała podjąć wiele trudnych decyzji, a jej macierzyństwo i system wartości zostaną wielokrotnie wystawione na próbę…

Postać Zuzany to wielowymiarowy obraz matki, której przyszło żyć i wychowywać syna w niebezpiecznych warunkach. Jej obraz zostaje zestawiony z postacią wilczycy. Człowieka i zwierzę zdaje się łączyć silny instynkt macierzyński –

 Teraz spoglądali sobie w oczy. Wilczyca zrozumiała, że naprzeciw niej stoi samica człowieka. Już zdała sobie sprawę, że się przeliczyła. To nie była łatwa zdobycz, która po pierwszym ataku zwali się na ziemię i będzie pokornie czekać na śmiertelne ugryzienie w szyję. Ta ludzka samica była zdecydowana, by bez wahania walczyć o swój brzuch” (s. 146).

Ta przywołana więź zdaje się być jednym z silniejszych praw natury. Młoda Zuzana tłumaczy sobie świat przez wiarę, nie rozstaje się z modlitewnikiem, który jest jedyną rzeczą, kojarzącą się z domem i bezpieczeństwem. Doświadcza jednak niewiarygodnego zła, niesprawiedliwości, ale to przede wszystkim syn trzyma ją przy życiu, on daje jej ogromną siłę do przystosowania się. W pewnym momencie stwierdza, że kocha syna bardziej niż Boga, w którego tak wierzy. Tym bardziej cierpi gdy zmuszona jest patrzeć jak jej syn dorasta w atmosferze propagandy komunistycznej:

 Patrzyłam na swojego syna, małą chłopięcą postać na tle olbrzymiego czerwonego sukna, bezsilne dziecko topiące się w komunistycznym morzu. (…) To ja nauczyłam Aleksieja tych wierszy, ja wszczepiam w niego ziarenko przyszłego rozłamu między synem a matką” (s.250-251).

Zuzana nie może wychować syna według swoich wartości i ideologii, jej walka o dziecko, staje się  walka z reżimem komunistycznym. Kobieta nie chce aby Aleksiej zapomniał kim jest i kto jest jego prawdziwą matką…
Autor opisuje szczegółowo życie kobiet w Gułagu, wnikając w ich psychikę, motywację. Nie jest łatwo odzwierciedlić uczucia matek, ale Rankov poprzez zestawienie różnych portretów, charakterów pokazuje jedną, silnie zaakcentowaną więź, łączącą te kobiety – bezkresną miłość do dziecka.
Matką jest Anna, Irina – dowódczyni łagpunktu, młoda studentka i na pewno wiele więźniarek. Świat „Matek” jest pozbawiony portretów ojców, mężczyzn. To kobieca rzeczywistość, w której mężczyzna jest tylko postacią drugoplanową, chociaż to on najczęściej reprezentuje władzę i siłę. Reprezentujący męski, wręcz szowinistyczny punkt widzenia – docent Voknar (promotor młodej studentki) nie potrafi zrozumieć czym jest macierzyństwo. Próbuje on zamknąć istotę matki w naukowych schematach, klasyfikacjach.

Powieść „Matki” ukazuje też konflikt między matką, a córką. Historia zdaje się powtarzać, zataczając krąg. Czy jest okres powojenny czy czasy współczesne, pokolenia kobiet stają przed archetypem matki, strażniczki, wilczycy broniącej swoich dzieci.
Autor przywołuje obrazy w każdym z rozdziałów przez odpowiednie tytuły, zaczerpnięte z żargonu obozowego. Przeplatające się opowieści Zuzany i narracja dotycząca młodej studentki, stanowią pełną całość historii o macierzyństwie, o jej barwach, cieniach, obawach i nadziejach. Pavol Rankov stawia swoje bohaterki przed wyzwaniem jakim jest bycie matką i wydaje się, że pisząc o życiu w Gułagu, w piekle obozowej rzeczywistości, pokazuje też matczyną solidarność, więź.

„Matki” poruszają wiele problemów, tematów dotyczących macierzyństwa. Są szczerą, księgą o kobietach i matkach opisanych z perspektywy mężczyzny, który rozumie ich świat, odczuwa ich istotę, nie przenikając całkowicie do ich psychiki, ale potrafiąc sięgnąć głębiej, do samych instynktów. 

Cytaty pochodzą  z książki P. Rankova "Matki", wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2015.

Dziękuję wydawnictwu "Książkowe Klimaty" za egzemplarz książki