„Pamiętaj (…) – czasem
trzeba wszystko spalić do gołej ziemi, żeby móc zacząć od nowa. Ale po pożarze
gleba staje się żyźniejsza i mogą na niej wyrosnąć nowe rośliny. Ludzie też
tacy są. Potrafią zacząć od początku. Znaleźć wyjście”. (s.403)
Życie składa się z dużych
pożarów, z których pozostają zgliszcza, wypalone przyjaźnie, spopielone
marzenia, naderwane wizje rzeczywistości. Każdy problem czy troska to ognisko,
które spala nasze wnętrze. Jednak istnieje coś w człowieku, czego nie można
zamienić w popiół – to właśnie nadzieja. To ona pcha każdego z nas dalej, na
przód, aby po każdej katastrofie podnieść się i zacząć od nowa. W najnowszej
powieści Celeste Ng „Małe ogniska” (wyd. Papierowy Księżyc) przebija jednak coś
więcej niż pozorne pocieszenie, że wszystko można zacząć od nowa. Autorka
prezentuje dwa światy – uporządkowany, zaplanowany, dostatni, przewidywalny i
drugi – kontrastowy, nomadyczny, żywiołowy, spontaniczny. Zetknięcie tych dwóch
rzeczywistości roznieci pożar w spokojnym amerykańskim miasteczku Shaker
Heights. Celeste Ng wskrzesza lata 90. ubiegłego wieku, próbując pokazać jak
wiele problemów amerykańskiej społeczności jest nieustannie aktualnych i
współcześnie.
Matka i córka to podróżniczki, ceniące
wolność i nomadyczny styl życia. Mia Warren zajmuje się fotografowaniem, nie
przywiązuje się do miejsc, ludzi, problemów, społeczności i tego samego uczy
córkę. Nastoletnia Pearl marzy o stabilizacji, własnym domu i przyjaciołach.
Shaker Heights wydaje się być najlepszym miejscem na rozpoczęcie nowego życia i
być może zakorzenienia się. Pearl szybko zaprzyjaźnia się z dziećmi Richardsonów,
którzy wynajmują dom dla Mii. Dziewczynie podoba się bezproblemowe życie w
luksusie, za wszelką cenę chce wpasować się w świat monotonnego miasteczka
Shaker Heights. Jej matka nie podziela entuzjazmu i zachwytu nowymi znajomymi.
Obecność Mii i jej tajemniczość, nieszablonowość staną się szczególnie
niepokojące dla Eleny Richardson, kobiety budującej swój świat na prostych,
jasnych zasadach. Kobiety poróżni sprawa adopcji chińskiego niemowlaka. Elena,
ceniąca sobie przede wszystkim szczęście rodzinne i kontakty towarzyskie,
będzie chciała zdemaskować Mię, odkryć kim naprawdę jest. Wykorzysta swoje
dziennikarskie zdolności i wyruszy po śladach przeszłości Mii i Pearl.
Powieść opiera się na dobrze
znanym schemacie – w zamkniętej społeczności pojawiają się nowi, Inni, którzy
wzbudzają niepokój, zainteresowanie. Swoim zachowaniem, poglądami i sposobem
życia nie pasują, odstają od wzorcowych życiorysów mieszkańców idealistycznego
świata. Tę konstrukcję odnajdziemy choćby w powieści „Czekolada” Joanne Harris.
Wydawać by się mogło, że Amerykanie nie powinni mieć problemu z otwartością i
akceptacją. Autorka „Małych ognisk” nie ma zamiaru wnikać w amerykańskie,
społeczne podłoże, ale wychodzi ku uniwersalizacji. Opisywane tematy możemy
potraktować jako odniesienie do zachowań i lęków większości narodów, strach
przed innością jest nieustannie aktualny. Pojawienie się Mii i Pearl to koniec,
ale i początek pozornie szczęśliwego życia mieszkańców Shaker Heights, którzy
przejęli i przesiąkli ideą utopii perfekcjonizmu i porządku od – szejkerów:
„Szejkerzy wierzyli, że jeśli zaplanują każdy szczegół, mogą stworzyć
na ziemi kawałek nieba, niewielkie schronienie od trosk tego świata” (s.
34)
Utopię łatwo zniszczyć jeżeli
pojawią ludzie, którzy żyją diametralnie inaczej, wyłamując się ze schematów i
modelów postępowania. „Małe ogniska” to nieustanna konfrontacja dwóch portretów
kobiet – wolnej i buntowniczej Mii oraz znudzonej życiem perfekcjonistki Eleny.
Ich macierzyństwo opiera się na różnych doświadczeniach i poglądach. Mia,
utalentowana artystka nie miała lekkiego życia, walczyła o swoją przyszłość,
podejmowała trudne decyzje, próbując odciąć się od przeszłości. Dla mnie, Mia
była urzekającą postacią, marzycielką, żyjącą fotografowaniem, sztuką. Autorka
pięknie i dozą wrażliwości opisuje dzieciństwo Mii, odkrywanie tajników
fotografii, mozolne odkładanie zaoszczędzonych pieniędzy na lepszy aparat, a z
drugiej strony całkowity brak zrozumienia i wsparcia rodziców, wierzących w praktycyzm
i oszczędność czasu. Dla fotografowania Mia chciała poświęcić coś bardzo
cennego, ostatecznie wybrała zupełnie inne życie, bycie samotną matką.
Elena również miała wielkie
aspiracje aby zostać sławną dziennikarką. Jednak życie rodzinne, narodziny
dzieci a szczególnie problemy zdrowotne najmłodszej córki Izzy, pochłonęły jej
marzenia. Nadopiekuńczość względem Izzy, nieustanne doszukiwanie się w córce
wad, wytykanie błędów, strach przed niepełnosprawnością – to wszystko oddalało
od siebie matkę i córkę oraz zaostrzało konflikt. Pani Richardson bardzo dbała
o wizerunek swojej rodziny w oczach sąsiadów, starała się być dobroduszna,
pomagała – jednak jej działania miały jeden cel, bycie poważaną osobą w
miasteczku. Elena to postać, która interpretowała rzeczywistość w kategoriach
białe lub czarne. Mia natomiast widziała wiele odcieni, bo sama dostała mocną i
dosadną lekcję życia.
„Małe ogniska” kruszą wizję
świata opartego na idealnych filarach. Skrupulatne wypełnianie planu na życie, podporządkowanie
się zasadom, kompromisy, spartańska rutynowość nie gwarantują szczęścia, a
przede wszystkim spełnienia. Taki sposób bycia ogranicza, buduje klatkę, w
której spontaniczność szybko zostaje zduszona. Ta filozofia porządku, którą
upodobała sobie Elena i pozostali mieszkańcy Shaker Heights pozwoliła na
pozorne, spokojne życie, które nic nie miało wspólnego z prawdziwym
przeżywaniem, budowaniem szczerych i silnych relacji.
„W ciągu całego swojego życia nauczyła się, że namiętność jest
niebezpieczna jak ogień. Tak łatwo wyrywa się spod kontroli. Zdolna wdrapać się
na najwyższą ścianę i przeskoczyć przez najgłębsze okopy. Iskry skakały niczym
pchły i równie szybko jak one rozprzestrzeniały się dookoła. (…) Lepiej trzymać
tę iskrę w ryzach (…). Pod staranną kontrolą. Udomowione. Szczęśliwe w niewoli.
Kluczem, pomyślała, było unikanie pożogi” (s. 204-205)
Autorka w swojej powieści próbuje
uchwycić spektrum macierzyństwa. Poznamy kobiety, które nie mogą zostać
matkami, ale i te, które pozostają same i muszą podejmować trudne decyzje.
Aborcja, adopcja, poronienia, matki surogatki – rozpiętość tematyczna roli
matki jest w powieści dość duża. Błędy są wpisane w macierzyństwo, bo bycia
matką nie można się nauczyć, rodzicielstwa nie można zaplanować, tak jak
charakteru dzieci. Taki wydźwięk rodzą „Małe ogniska”.
„Dla rodziców dziecko jest czymś więcej niż osobą, jest miejscem,
rodzajem Narni, rozległą i wieczną krainą, gdzie teraźniejszość, w której żyją,
przeszłość, którą pamiętają, i przyszłość, której pragną, istnieją w tym samym
czasie.” (s. 156)
Celeste Ng nie poświęca zbyt
wiele uwagi męskim bohaterom, którzy zaznaczają swoją obecność i na tym głównie
ich rola się kończy. Plusem jest dla mnie osadzenie akcji w latach 90., pełnych
nostalgii ale i diametralnie różniących się od polskiej rzeczywistości. Przeglądamy
migawki życia amerykańskiej młodzieży i dochodzimy do wniosku, że młodym
ludziom brakuje autorytetu, pomysłu na przyszłość, akceptacji. Czyli tak
naprawdę nic się nie zmieniło przez te 30 lat. Warto dodać, że „Małe ogniska”
to również historia jednostek, tych, którzy wyłamali się z uporządkowanej
idylli. Taka jest Izzy, Mia czy Pearl. Podsumowując, „Małe ogniska” to
interesująca historia, burzliwa, aktualna, ale niewnosząca zbyt wiele nowych
głosów do tematyki macierzyństwa i kobiecości.
Za egzemplarz książki dziękuję wyd. "Papierowy Księżyc"