wtorek, 28 marca 2023

Krajobrazy poranków – wiersz jak mgła, czyli o poezji Małgorzaty Szepelak


Zamykam oczy

zapuszczam się w sobie korzeniami

(Bieszczaderka, s. 31)

 


Małgorzata Szepelak, poetka pochodząca z Roztocza, a mieszkająca w Rzeszowie, dobiera słowa tak, aby wiersz mógł oddychać w odbiorcy, dając mu poczucie schronienia przed pędem, kołowrotkiem nawarstwiających się zadań i umykających dni. I chociaż tytuł drugiej książki poetyckiej Małgorzaty Szepelak „Kołowrotek” może nasuwać skojarzenia dynamicznego przeżywania codzienności, zlepiającej się w jedną masę, strukturę identycznych dni, to lektura tytułowego wiersza prowadzi nas zupełnie inną ścieżką.

 

Kołowrotek poetki to metafora snucia opowieści, otulenia przędzą słów, wejścia w świat ciszy, melancholii, wrażliwego i czujnego rejestrowania impulsów świata, „promieni wschodu”, życia tętniącego „między miedzami” na Roztoczu.

 

Odnajduję w tych wierszach bardzo plastyczne, sensualne obrazy natury, światłocieni, budzącego się poranka, dobroć i otwartość na świat poprzez portretowanie małych rzeczy, mruczenie kota, delikatność wiatru, metamorfozy drzew. Przestrzenią wyobraźni, ostoją słów staje się dla bohaterki wierszy - ranek, moment przekraczania nocy, rozmywania się ostatnich sennych obrazów. Świt przeciąga się niczym kot, staje się milczącym towarzyszem, powraca po nocy, wyczula na promienie światła. Ta mglistość poranka,  utkana z  „pajęczych koronek” wyostrza zmysły, pozwala na całkowitą kontemplację natury, jej wyraziste piękno. Każdy początek dnia, który „delikatnie zachodzi za skórę”/ rozpromienia rozprasza” to nadzieja przetykana wdzięcznością. Gorzki smak nocy, moment przebudzenia, przenika światło.

 


Oprócz światła i mroku, wersy przechowują zapachy letnich wspomnień, stają się „spiżarnią dzieciństwa”. Minimalistyczne frazy delikatnie otacza melancholia. Łagodność i eteryczność tych obrazów przenika prawie niedostrzegalne drżenie smutku, niepokoju. Choćby w czterowersowej odzie Do samotności  lub utworze Do niedzieli wybrzmiewa mocna świadomość własnego człowieczeństwa, ułomności, poczucia samotności. Bohaterka wierszy przyjmuje każdy dzień i uczucia ze spokojem, akceptacją i świadomością kruchości. Detale, powidoki, minimalistyczne sceny zmieniającej się przyrody, to wszystko może zostać utrwalone w słowie, to wszystko zasługuje na uważność.

 

Niesamowicie wręcz wybrzmiewają słowa jak zaklęcia „zaplatam warkocz nadziei/złudzeniom podcinam skrzydła”. To tło, podkład, fundament każdego wiersza w „Kołowrotku”. Przędzą „Kołowrotka” jest właśnie nadzieja, mała radość, nieustanne odkrywanie świata. Nawet zwyczajny bieg, fizyczne zmęczenie można opowiedzieć w sposób malarski, eteryczny, subtelny. Podmiot liryczny w swojej opowieści jest jakby przezroczysty, najważniejsze jest to, co dostrzega, to, czego doświadcza. Migawki dynamicznej, zmiennej natury, jej niezwykłość okazuje się najpiękniejszą materią poetyckiego świata. Małe codzienności, drobne rytuały, ptaki przecinające niebo, kot zazdrosny o książki, dziecięca ciekawość i prostota obserwacji, wszystkie te elementy poetka otula wrażliwością i troską. Mam wrażenie, że każdy wiersz sprawia iż „niepokój zastyga w pół kroku”, powoduje, że odbiorca spowalnia, daje sobie przestrzeń na refleksje.

 

Poezja codzienności, którą tworzy Małgorzata Szepelak pokazuje również upływ czasu, odmierzany przez zegar natury. Zmieniające się pory roku, widok porannego nieba, obserwowanie zwierząt – to staranne kolekcjonowanie chwil, emocji jakie wywołuje stykanie się podmiotu z naturą. Bliskimi miejscami, które wyłaniają się w lirycznych portretach, są Roztocze i Bieszczady, które pozwalają spojrzeć głębiej, pobudzając więź człowieka z mikroświatem.

 

W tomie „Kołowrotek” nie brakuje motywów religijnych, duchowych rozważań i poszukiwania oddechu od przyśpieszającego wciąż tempu życia. Poezja okazuje się być przystankiem, formułą uczącą uważności. To nieustanna nauka harmonijnego „zawierania przymierza z kolejnym dniem”, porządkowania wewnętrznego chaosu w przebodźcowanej codzienności. Bardzo mocno odczuwa się emocje podmiotu, które towarzyszą pisaniu. W wierszu „W walce zatrzymuje się świat” pojawia się wręcz „dzikość w sercu na myśl o pisaniu”, a w jednym z utworów wyznanie, że tak wiele jest do napisania, więc bohaterka odwleka sen.

 

„Kołowrotek”(wyd. Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu) to druga książka poetycka Małgorzaty Szepelak. Poetce bliska jest sztuka, co bardzo mocno akcentuje obraz, który znalazł się na okładce „Kołowrotka”. Akwarela Wioletty Cieleckiej  utrwala dość prozaiczny obraz zwyczajności, prostoty, ale i upływającego czasu, pewnej nostalgii za przeszłością. Poetka operuje słowem bardzo plastycznie, jej wiersze poruszają prostotą emocji, ale i barwami, które komponuje sama natura. „Kołowrotek” to łagodząca poezja uważności, skoncentrowana na chwili, na tle, które okazuje się być esencją życia. Poetka używa lirycznych zaklęć, aby zwrócić uwagę czytelnika na to, co wydaje się prozą życia, stałym elementem naszej przestrzeni. Wiersze w „Kołowrotku” to małe zachwyty nad nadzieją budzącą się wraz z kolejnym porankiem, zakorzenianie się w ufności. Czarne dziury, które tworzy chaos codzienności, pochłania błękit nieba, który wciąż zachwyca bohaterkę wierszy. Poetka staje się tkaczką nadziei, a jej poetycki kołowrotek porusza się w takt dni i nocy, kolejnych pór roku. Z tej przędzy wyobraźni czytelnik może utkać własne miejsce, własne schronienie.  


Cyt. Małgorzata Szepelak, Kołowrotek, Wyd. Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, Rzeszów 2022. 

poniedziałek, 2 stycznia 2023

Z kolekcji płatków pamięci

Przygotowałem szkatułkę, tak jak prosiłaś. Może uda się jeszcze wszystko uporządkować, ułożyć, zebrać w jedno” (Powrót, s. 7)

Ostatnie zimy Andrzeja Błażewicza (wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi) już w pierwszym zdaniu nakreślają przestrzeń snu. To w niej przychodzą wspomnienia, wypełniają bohatera lirycznego, skrzą się i otulają jak wirujące gdzieś w tle płatki śniegu. Właśnie ten element – krótkotrwały, eteryczny, niepowtarzalny płatek śniegu staje się metaforą uruchamiającą wyobraźnię – to swoisty klucz do szkatułki, w której można kolekcjonować pamięć, powiązać i posklejać, a najważniejsze wypowiedzieć i utrwalić - ulotne fragmenty, wycinki, pocztówki z okresu dzieciństwa. Powroty do wspomnień, odciśnięte rodzinne anegdoty, historie, przedmioty, fotografie - przypominają odwijanie delikatnych nitek ze szpulki pamięci, aby utkać z nich własną, osobistą opowieść.

Poetyckie miniatury to szybko przesuwające się obrazy, sekwencje pamięci, utkwione i zakotwiczone głęboko w bohaterze. Wyłaniają się w sposób nieprzewidywalny, mozaikowy, połączony detalem czułości, zapamiętanych słów, bliskości, gestów. Podczas lektury towarzyszyło mi poczucie baśniowości, wplecionej delikatnie w narrację o przeszłości. Czy to w wierszu Ballada, gdzie otyły brzuch ojca w wyobraźni dziecka zajmuje cały dom, wypełnia kąty, przygniata i osacza właściciela ale i domowników. Czy to w utworze Rano wieczór, w którym ponownie dziecięca pamięć przekształca prozę życia w moment magiczny, zwykłe mleko z miodem zapamiętane zostaje jako mikstura „całkiem czarodziejska” chroniąca przed nocnymi strachami i upiorną Buką, „która pozostawała w chłodzie swojej samotności”.

 Liryczny narrator używa symboli, słów, które wywołują w czytelniku nostalgię, tworzy się wspólna przestrzeń pokoleniowa – to język dzieciństwa lat 90., słów-kluczy otwierających szuflady wspomnień, w których roi się od „bajek puszczanych z magnetowidu’, gier karcianych, babcinych wypieków, wydeptywania swoich, tajemniczych i zakodowanych szlaków w topografii rodzinnego miasta.   

Do szkatułki poetyckiej podmiot liryczny wkłada kolejne miniaturowe rytuały dzieciństwa: spacer z psem, gra w garybaldkę z babcią, smak ubitej piany  z białek z cukrem pudrem, rozmowy babcino-wnuczkowe, wypady na basen, gorąca czekolada z automatu, zapach domowej pościeli, wakacje nad morzem, woń miodu sprzedawanego w garażu, kształt liska z Harrachova, przestrzeń zakładu krawieckiego mieszczącego się w piwniczce.

W Ostatnich zimach, oprócz korowodu ludzi, mieszkańców rodzinnej Świdnicy, sąsiadów, mamy czule i finezyjnie, z poczuciem humoru, sportretowaną babcię podmiotu lirycznego – to ona staje się bohaterką poetyckich nostalgii, potrafiącą „umiejętnie zakrzywiać czasoprzestrzeń” i wnikać do snów, stając się w nich główną bohaterką, przewodniczką po surrealistycznych wizjach i wyobrażeniach śniącego wnuka.

W poetyckiej książce Andrzeja Błażewicza, w której przeplata się poetyckość z mikroprozą, oprócz barwnych, intensywnych obrazów pojawiają się sensualne nostalgie. W tekstach Ostatnich zim unoszą się zapachy tęsknot za przeszłością, domowymi rytuałami, do których powraca nieustannie bohater, ale i szuka jako już dorosły człowiek. Odnajduję się w tych tęsknotach, również czule wspominam zapachy domowych przestrzeni, fakturę poduszki, delikatność babcinego ciasta. To obrazy, które zakorzeniają się w nas, ugładzają, nabierają delikatności i łagodności, zaczynają przypominać jakieś fantazyjne miejsca, niedostępne już i bezpowrotnie utracone.

Wspominający bohater często zakotwicza się w przestrzeni snów, które dość mocno splatają się z dziecięcą pamięcią. Poruszające jest to, że ten nostalgiczny oniryzm przetykany jest dziecięcą naiwnością, wyobraźnią lekko surrealistyczno-baśniową. Lektura Ostatnich zim wywołuje we mnie melancholię, ale i poczucie wspólnotowości, przedziwnej euforii, że odczytuję podobne i tożsame drżenie snów zlepionych z dziecięcych emocji, wyobrażeń. Odkrywam, że ten bohater jest mi bardzo bliski, nadajemy na tych samych falach, a to sprawia, że nie chcę tak łatwo i szybko przewracać stron, zamykać własnymi ramami kolejnych obrazów-wierszy.

Warto zauważyć, że mikroprozy Ostatnich zim często przypominają stylistyką i językiem zapis snów, intymny sennik, z którego wyłaniają się mgliste obrazy:

Jest zima, brodzę przez śnieg, a poranny śnieg głaszcze moje policzki. Wychodzę na małą polanę i widzę stado dzików, które kopią w zaspach w poszukiwaniu jedzenia. Stoję i patrzę na te dziki, kiedy nagle tuż obok mnie z lasu wychodzą dwa żubry.” (Sny z puszczy, s. 37)

Uderzające są wkradające się obrazy dorosłości, upływającego czasu, nakładania się obrazów przeszłości i teraźniejszości (jak w wierszu Ogłoszenie). Podmiot staje się kimś obcym, nie potrafi porozumieć się z dawnymi sąsiadami, nie odnajduje dawnych śladów w przestrzeni rodzinnego miasta. Czarodziejska mikstura przestaje działać, staje się zimnym i gorzkim posmakiem braku, pożegnania przeszłości, która w oczach dziecka była mocno podkoloryzowana, a może po prostu świat kiedyś chłonęło się bardziej, intensywniej, z ufnością i nadzieją.

Dość znaczący tytuł książki – Ostatnie zimy – przywołuje również poczucie jakieś granicy, przejścia. Ostatnie zimy to przeplatanka wspomnień z dzieciństwa i młodości, ale i motyw kresu, śmierci, odejścia zarówno przeszłości, własnych dziecięcych wyobrażeń jak i ludzi. Temat śmierci jest jednak jakby obok, bohater ociera się o niego, styka się z pustką. Wiersze „Trumna”, „Puste” , „Puste przebiegi”  to dotykanie, mijanie się z cieniem ostateczności, kruchością życia, to posmak tego , co „ostatnie”, końcowe. Podmiot jest towarzyszącym obserwatorem przemijania kolejnych zim, swojego mikroświata i ludzkich istnień. Gorzkie są to przemyślenia, spuentowane w słowach:

 „być może nie ma nic więcej, że wszystko to tylko puste przebiegi. Z pomieszczeń do pomieszczeń. Tam i z powrotem. Puste przebiegi.”

 (Puste przebiegi, s. 45)

 Ostatnie to wiersz klamra, klucz zamykający i wiążący całą opowieść, wybrzmiewa w nim obawa o ulotność wspomnień, ich zlewanie się, przekształcanie, zanikanie. Płatki śniegu, które stają się tłem wielu wierszy Andrzeja Błażewicza, to pamięć – krucha, niepowtarzalna, chwilowa, z upływem czasu topniejąca i blednąca, zmieniająca strukturę z tej bardzo sensualnej, fizycznej na płynną, jednolitą, rozpływającą się w ciepłych dłoniach czasu.  

Książka poetycka Andrzeja Błażewicza, dostępna również w Polskim Języku Migowym (wystarczy zeskanować kod QR) to wehikuł czasu i emocji. Ostatnie zimy to próba zarejestrowania przepływających obrazów, snów, rozmów, spotkań, przedmiotów i zapachów, składających się na indywidualną, jednostkową krainę pamięci. W tych poetyckich kadrach z lekkością przenikają się sny, dziecięce zachwyty, przestrzenie domu, sylwetki ludzi, intensywny i wyrazisty portret babci. W tych wyłaniających się obrazach zarysowuje się nostalgia i tęsknota za dzieciństwem, ale to przede wszystkim kolekcja osobistych pamiątek, powyciąganych z różnych szuflad pamięci. Aby ich nie zgubić, nie stracić, bohater liryczny otwiera kilka z nich, być może najważniejszych, i porządkuje przebłyski pamięci w jedną kolekcję. Ostatnie zimy to piękna przechowalnia wspomnień, drobinek jednostkowej tożsamości w szkatułkowej przestrzeni słowa. To obietnica pamiętania i pielęgnowania przeszłości, a zwłaszcza osób, które ją dla nas tkają.

Andrzej Błażewicz, Ostatnie zimy, Łódź 2022, wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi.