poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Bolesne skazy w rodzinnym portrecie

Miasto stając się bohaterem powieści, odsłania przed czytelnikiem zarówno portrety mieszkańców, społeczności ale i jednostek. Ten mikroświat wpływa na bohaterów powieści, stając się ich domem lub miejscem wspomnień, zakątkiem przeszłości. Jest też historią rodzin, albumem ze starymi zdjęciami, szeptami pradziadków, zmarłych przodków.
 „Skazy” Izabeli Żukowskiej to nie tylko losy niemieckiej rodziny Hollenbach, ale i Gdańska przełomu XIX/XX wieku. Gdańsk, którego losy diametralnie zmieniały się po I wojnie światowej, stał się miastem, w którym gwałtownie narastał konflikt Niemców, Polaków i Żydów.

Historię rodziny poznajemy z perspektywy Kati, która po wielu latach przyjeżdża do Polski, na pogrzeb matki. Ich relacje urwały się kiedy dziewczyna postanowiła wyjechać do Niemiec w latach 80. Tuż po śmierci babki postanowiła odnaleźć jej siostrę bliźniaczkę, której postać widniała na zapomnianej fotografii. Odnaleziona Henrietta zaproponowała Kati wspólne mieszkanie zagranicą. Dziewczyna oprócz własnych aspiracji pragnęła poznać nieznane losy swojej rodziny, tym bardziej, że zmarła babka nigdy nie wspominała o swoim niemieckim pochodzeniu. Ciotka Henrietta również nie wyjawiła Kati całej prawdy o rodzinie Hollenbach. Dopiero po kilkudziesięciu latach, po pogrzebie matki, Kati znajduje list babki i staje przed obliczem dramatycznej prawdy, która wydaje się być niewiarygodna, wręcz straszna.

Równocześnie poznajemy losy dwóch bliźniaczek - Johanny i Henrietty, które dorastają w przedwojennym Gdańsku. Ich rodzice wpajają im konserwatywne zasady, podkreślając ogromną wartość rodziny i majątku, pomnażanego od pokoleń. Kiedy Johanna zaczyna spotykać się z Polakiem, Antonim, biednym synem wdowy, rodzice aby zapobiec mezaliansowi, postanawiają wysłać córki na studia do Berlina. Drogi życiowe bliźniaczek rozchodzą się, Johanna postanawia pozostać w Berlinie i zacząć karierę dziennikarską, a Johanna powraca do Gdańska i wychodzi za mąż za Freda, miłośnika motocykli. Każda z nich będzie musiała zrewidować wartości wpojone przez surowych rodziców, poznać smak kłamstwa i zdrady. Ich Gdańsk zacznie przeistaczać się w miasto przesiąknięte nazistowskim fanatyzmem. Ale to nie wojna rozłączy na zawsze rodzinę gdańskiego kupca, ale zło, płynące przez pokolenia i kiełkujące w zdradach, kłamstwach, skrywanych w czterech ścianach domu Hollenbach.  

„Skazy” to powieść  zbudowana z wielu wątków, z różnych perspektyw, łącząca teraźniejszość i przeszłość. Jedna z głównych bohaterek – Kati dowiaduje się, że jej dotychczasowe życie było zbudowane na kłamstwie, krzywdzie a na jej rodzinie ciąży zbrodnia sprzed lat. Tytułowych skaz w niemieckiej rodzinie Hollenbach jest o wiele więcej. W pewnym momencie Kati zdaje sobie sprawę, że nigdy nie chciałaby poznać prawdy o swojej rodzinie, nad którą ciąży wiele makabrycznych tajemnic. Izabela Żukowska nie szczędzi nam opisów, zaglądamy do gdańskim kamienic, zaułków, szynków, odwiedzamy wyzwolony Berlin i budującą się Gdynię. Tło międzywojnia jest oddane w sposób bardzo wiarygodny. O Danzig walczą Niemcy i Polacy, to tu najbardziej odczuwalna jest nietolerancja względem polskich mieszkańców. Autorka pokazuje również, że historia nigdy nie zapomina, tłamsząc dorobek i bogactwa Hollenbach. Pokazuje też jak wielkie moralne zepsucie może kryć się pod płaszczem konserwatyzmu i tradycjonalizmu. Są jednak i promyki, przebijające się przez pochmurną przeszłość Johanny i Henrietty – czy to pierwsza miłość czy poszukiwanie własnej drogi jak w przypadku Johanny.

Książka „Skazy” pozwala mówić przeszłości, ożywia świat, który dawno przestał istnieć. Rodzina Hollenbach przypomina możliwe losy wielu Niemców w Wolnym Mieście. Władza i majątek stają się głównym celem ojca bliźniaczek – Ernsta, który szuka miłości i zrozumienia poza domem. Każdy z bohaterów powieści Iwony Żukowskiej pragnie szczęścia, ale w różnej postaci. Dla jednych będzie to rodzinna firma, polityka, praca w zawodzie, realizowanie aspiracji rodziców, a dla drugich miłość ponad podziałami narodowymi czy klasowymi.  

Lekturę polecam wszystkim wielbicielom Trójmiasta, okresu międzywojennego i rodzinnych sekretów. Uwierzcie, skazy przeszłości posiadają wszystkie rodziny, ukryte gdzieś głęboko, o których najlepiej nie pamiętać. ..

czwartek, 27 sierpnia 2015

Kryminalny wehikuł czasu

Kryminał retro przeżywa prawdziwy renesans. Lecz istotną ideą różniącą go od zwykłego, współczesnego kryminału jest właśnie tło historyczne, logika, zamysł akcji ,a nie epatowanie makabrą czy postacią psychopata-mordercy.

Kryminał z tłem historycznym, jest dużym wyzwaniem dla pisarza. Trzeba dokładnie przygotować warsztat, ugruntować wiedzę, sięgnąć do archiwów, poszperać w książkach i porozmawiać z ludźmi, pasjonatami tematu. Wydaje się, że kryminał to lekka lektura i tym łatwiej jest ją stworzyć. Tak naprawdę aby napisać oryginalny kryminał, który wciągnie całkowicie czytelnika, trzeba włożyć zarówno wiele serca jak i czasu. „Furia rodzi się w Sławie” Krzysztofa Koziołka to przykład wysmakowanej powieści, osadzonej w czasach wojennej zawieruchy. A w roli detektywa występuje bardzo niejednoznaczna postać – hitlerowiec, inspektor kryminalny – Anton Habicht.
W niewielkim miasteczku, w Sławie dochodzi do morderstwa. Aby wykryć zbrodniarza, do miejscowości przybywa Habicht, spragniony awansu za wszelką cenę pragnie odnaleźć sprawcę jak i wypocząć . Z racji swojego stanowiska, może korzystać z najlepszego hotelu, restauracji. Habicht oprócz ciągłego podjadania i rozkazywania podwładnym, poznaje mieszkańców oraz tajemniczego bibliotekarza i naukowca Sturmbannführera  SS Carla Düchtera, który chce wiedzieć wszystko na temat prowadzonego śledztwa. Habicht dowiaduje się, że w pałacu w Sławie, SS prowadzi jakieś tajne badania, które mają przysłużyć się państwu niemieckiemu. Pałacem zdaje się również interesować piękna hrabina – Franziska von Häften. Kobieta uwielbia szybkie samochody, inteligentnych rozmówców, stając się obiektem zainteresowania niemieckich żołnierzy. 
Kiedy ginie kolejna kobieta, a na miejscu zbrodni śledczy odnajdują znowu ślady mąki, sytuacja zdaje się komplikować, ale Habicht wpada na pewne poszlaki. Niestety nie mogę więcej zdradzić , bo autor naprawdę zaskakuje czytelnika, a bohaterowie jego powieści nie mają lekko…

Krzysztof Koziołek wprowadza czytelnika do jaskini lwa. Z niewiarygodną realnością pokazuje stosunki polsko-niemieckie w 1944 roku, nazistowską propagandę oraz samych Niemców, zanurzonych w faszyzmie, gotowych wiele poświęcić dla sławy, uznania, władzy. Habicht całkowicie poddany zwierzchnikom okazuje się być wnikliwym obserwatorem, ale i pionkiem w dużo ważniejszej grze. Tu nie chodzi już o wykrycie zbrodniarza, ale zdemaskowanie prawdziwego zła. Autor tworzy bohaterów oryginalnych, krwistych, którzy budzą wiele sprzecznych emocji – od pogardy po szacunek. Pisarz miejscami ironizuje, wprowadza elementy czarnego humoru, co jeszcze bardziej zaskakuje czytelnika. Zazwyczaj powieść kryminalna jest ukazywana z perspektywy głównego bohatera, z którym czytelnik się utożsamia.  Postać posiada wysokie wartości moralne i bezsprzecznie stoi po stronie prawa. Krzysztof Koziołek, mający już sporo powieści na swoim koncie, odwraca schematy, szokuje, zmusza czytelnika do trudnych ćwiczeń umysłowych, pokazując Sławę z perspektywy kilku bohaterów, różnych charakterów.


Kryminał „Furia rodzi się w Sławie” ma kilka wątków, które logicznie się zazębiają. Mimowolnie przychodzi skojarzenie filmowej postaci Hansa Klossa z uwodzicielską Franziską, która jest silną, niezależną kobietą, tajemniczą, chociaż jak się okazuje nie dla wszystkich…  Jest ona jedną z ciekawszych postaci, o rysach buntowniczki, feministki, zapalczywej indywidualistki. Podobnie Düchter jest dość kontrowersyjną postacią, miłośnik książek i szef tajnej grupy „G”, pod maską mola książkowego skrywa wiele twarzy, lecz nie można odmówić mu błyskotliwości i diabelskiej inteligencji.

Krzysztof Koziołek dba o detale, opisy miejsc, a historyczne-obyczajowe tło jest jedną z zalet tej opowieści. Miejsca mają swoje historie, autor skrupulatnie nam je przybliża. I na tym właśnie polega idea kryminału retro – zbrodnia to pretekst do pokazania przeszłości. Pomocna jest również mapka Sławy z niemieckimi odpowiednikami nazw miejsc.

Motto Nietzschego „Ziemia ma skórę , a ta skóra ma choroby. Jedną z nich jest człowiek” , które przyświeca powieści realizuje się w wielu momentach literackiej historii, znajdując odbicie w postaciach, ich zachowaniu, nawet w słowach, pełnych nienawiści i nieufności.  Każdy z bohaterów zdaje się być otoczony mrokiem, igrając ze złem. Można obarczyć wojenną rzeczywistość za taki stan rzeczy, ale to człowiek stworzył diabelską machinę wojny.

„Furia rodzi się w Sławie”  to prawdziwy wehikuł czasu, który przenosi czytelnika w świat, w którym roi się od niebezpieczeństw, tropów, ludzi, którym nie można ufać oraz szpiegów. Zakończenie każe utrzymywać czytelnika w ogromnej niepewności, ale może dzięki temu ta  historia zapada tak bardzo w naszej pamięci,  rodząc tak wiele pytań, scenariuszy dalszych losów bohaterów.  Powieść Krzysztofa Koziołka to rewelacyjna umysłowa przygoda, wypełniona smakowitymi opisami miejsc  i różnymi odcieniami roku 1944.

PS. O fenomenie kryminału retro pojawiła się świetna audycja  w radiowej dwójce : „Kryminały retro.Czytelnik na równi z detektywem”.  Koniecznie do posłuchania !

Dziękuję serdecznie autorowi za egzemplarz książki :)

sobota, 22 sierpnia 2015

KĄCIK MAŁEGO MOLIKA - "B@jki" Marcin Pałasz

Dzieci uwielbiają bajki i znają wszystkich baśniowych bohaterów. A gdyby tak przenieść Czerwonego Kapturka, księżniczki, królów i złotą rybkę w XXI wiek? Marcin Pałasz, pisarz, który potrafi rozśmieszyć dzieciaki do łez (dorosłych też to dotyczy), wykorzystał motywy znanych baśni aby stworzyć coś nowoczesnego, zabawnego i pouczającego. "B@jki" rozganiają wszelkie smuteczki, to ogromna dawka śmiechu i pozytywnej energii. 

W książce znajduje się 5 bajek : "Złota rybka"; Królewna Śmieszka"; "Zielony kapturek"; "Smok (pod)wawelski" i "Baba Dżaga". Już same tytuły wskazują, że te bajki będą zupełnie inne. Poznacie legendarnego smoka, który budzi się we współczesnym Krakowie, królewnę, która uwielbia psocić oraz robaka, który jest wyjątkowym gadułą. Jednak nie zabraknie też magii i chociaż wróżka ma szklane oko i drewnianą nogę, a Baba Jaga postanawia zostać gwiazdą rapu, każda z opowieści niesie jakiś morał, bardzo uniwersalny, mówiący, że warto być empatycznym człowiekiem, pomagającym innym.

 I chociaż trudno wybrać ulubioną bajkę ze wspomnianego zbioru, mi najbardziej spodobał się "Zielony kapturek". Historia rozpoczyna się podobnie, mama prosi córkę aby zaniosła babci w koszyku różne smakołyki (mama bardzo dba o babcię, więc ładuje do koszyka ile tylko się da). Dziewczynka zakłada zielony kapturek i rezolutnym krokiem wyrusza przez las, do domku babci. W lesie żyje bardzo stary wilk, któremu leśniczy każe ćwiczyć aby zwierzak zachował zdrowie i dobrą kondycję, bo jest już w bardzo podeszłym wieku. Niestety cierpi on na sklerozę, bo jest wilkiem emerytowanym i ciągle zapomina o swoich okularach, obowiązkach. Pod wpływem przeczytanej baśni o "Czerwonym Kapturku" postanawia zrobić to samo co jego ulubiony bohater, czyli zjeść Czerwonego Kapturka. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że Zielony kapturek nie jest uległą dziewczynką i potrafi się bronić. Co z tego wyniknie? Koniecznie przeczytajcie :) 

 (sklerotyczny wilk przykładnie ćwiczy pod okiem Gajowego :))

Całości dopełniają piękne ilustracje Elżbiety Kidackiej, które wspaniale obrazują i podkreślają humor nowoczesnych bajek. Kolorowe, oryginalne, urzekną zarówno małych czytelników jak i rodziców. "B@jki" to idealna lektura, bez granicy wiekowej. Autor wspaniale bawi się motywami i baśniowymi bohaterami i widać, że sprawia mu tu wielką frajdę. Pokochacie te historie :), które urzekną smakoszy baśni jak i fanów współczesnych opowieści.

"Słowa niosą uśmiech" - w "B@jkach" Marcina Pałasza to motto działa  podwójnie :)

piątek, 21 sierpnia 2015

Papierowe gwiazdy, czyli o dwóch powieściach Johna Greena

Naprawdę długo wzbraniałam się przed książką „Gwiazd naszych wina”. Nie oglądałam filmu i nie mogłam zrozumieć całego szaleństwa na punkcie filmu i później książki. Ot, ckliwa historyjka dla nastolatków...Póki sama nie przeczytałam i zachłysnęłam się historia, słowami… stronice przelatywały między moimi palcami i odpłynęłam.  Byłam, żyłam, słuchałam głównych bohaterów „Gwiazd naszych wina”. Hazel i Augustus to wyjątkowi bohaterowie, których pokochałam za słowa. A to, co mówią  jest gorzkie, prawdziwe ale i ludzkie. Nie mam zamiaru opisywać ich historii, tak samo nie postąpię z powieścią „Papierowe miasta”. Napiszę dlaczego warto przeczytać te książki. Dlaczego John Green, o którego książkach rok temu nie słyszałam, tak bardzo zawładnął moimi emocjami...

Obie powieści dotyczą nastolatków, pierwszych miłości, przyjaźni – są skierowane do młodych ludzi. Autor stawia jednak przed swoimi czytelnikami trudne pytania, zmusza ich do myślenia, refleksji. Poruszająca historia Hazel uruchamia niewiarygodnie wiele uczuć – od smutku, współczucia po uśmiech, motyle w brzuchu. „Papierowe miasta” wydają się nieść łagodniejszy ładunek emocjonalny, a narratorem jest Quentin, beznadziejnie zakochany, od najmłodszych lat w „papierowej dziewczynie” – Margo.  Czym są papierowe miasta?  Oczywiście do Was należy odpowiedź, bo po poznaniu tej historii każdy będzie miał własne refleksje i przemyślenia. Ale oprócz otoczki fabularnej, barwnych postaci jest coś dla mnie wyjątkowego w tych powieściach  -
 L I T E R A T U R A, od której aż kipi w tych powieściach. John Green kocha literaturę i to widać, skoro jest  ona ciągle obecna w życiu bohaterów „Gwiazd naszych wina” czy „Papierowe miasta”. Hazel nieustannie czyta książkę „Cios udręki”  a Q, chłopak z „Papierowych miast” odczytuje poemat Whitmana „Źdźbła trawy”, dzięki któremu próbuje zrozumieć kim tak naprawdę była Margot.  Postacie wykreowane przez Greena mówią cytatami, przytaczają wiersze, ulubione fragmenty powieści. Szczególnie Augustus, który wydaje się być  bardzo dorosły jak na swój wiek.  Natomiast Margot, nierozstająca się ze swoim czarnym notesem, pisze powieść, próbuje kreować swoją rzeczywistość.
Kiedy Quentin zachłannie wczytuje się w poezję Whitmana nie potrafi jej zrozumieć, dopiero kolejne podejście uświadamia go, co drzemie w tych słowach. Pięknie mówi o tym jedna z nauczycielek, doktor Holden :

 Ten poemat jest o naszych więziach – o tym, że wszyscy mamy ten sam system korzeni, jak to jest w przypadku źdźbeł trawy”(J. Green, Papierowe Miasta, wyd. Bukowy Las, Wrocław 2013, s.210)
 
Bohaterowie to zwykli, amerykańscy nastolatkowie – jedni muszą zmierzyć się z nieuleczalną, śmiertelną chorobą, a drudzy z własnymi ideałami, przeszłością. Z drugiej jednak strony, są pełni tajemnic, sekretów i mądrych przemyśleń o życiu. Może się wydawać, że Margot to właśnie taka „papierowa dziewczyna”, fałszywe wyobrażenie Q, ale jej monologi są przepełnione emocjami, mnożą w czytelniku pytania, gnębią, wzbudzają zaciekawienie.
Powieści Johna Greena mogą śmiało czytać dorośli, nie dajmy się zaszufladkować z powodu wieku, bo te książki są dla każdego. I być może młodzi ludzie odbierają to o wiele bardziej entuzjastycznie i emocjonalnie. Może o nich mówią, polecają sobie, oglądają filmy na ich podstawie. I chwała im za to! John Green przyciąga, pisze mądrze, empatycznie –  zna swoich bohaterów, rozumie co przeżywają. Nie czuć w tych historiach fałszu, niepotrzebnych ozdobników. Oczywiście każdy mógłby się do czegoś przyczepić, znaleźć coś co można poprawić, ale według mnie dobrze się dzieje, że takie książki trafiają na duże ekrany.

„Gwiazd naszych wina” o wiele bardziej mną wstrząsnęła, doprowadzając do kilkugodzinnej melancholii. „Papierowe miasta” natomiast okazały się pogonią za złudzeniami, marzeniami dzieciństwa i porzuceniem pewnej dziecięcej naiwności. Obie pochłonęłam, dziwiąc się, że mogą być aż tak dobre, tak bardzo działające na wyobraźnię. Przyznaje, że poczułam jakąś magię tych książek – kryjącą się w codzienności, w sposobie patrzenia na świat, na innych ludzi. Hazel i Quentin przeżywają historię swojego życia, o której będą kiedyś opowiadać. Ale czytelnik ma wrażenie, że to jeszcze nie koniec opowieści…
To dopiero początek dorosłości...

wtorek, 18 sierpnia 2015

W kręgu macierzyństwa

Gdy kobieta staje się matką wkracza w inny świat, budzi się w niej instynkt macierzyński. Liczy się dla niej tylko dobro dziecka, które jest jej częścią. Uczucia matki jest trudno zdefiniować, zamknąć w jednowymiarowych klasyfikacjach, a tym bardziej opisywać je w kategoriach czarne i białe, dobro i zło. Powieść Pavla Rankova, laureata Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus”, „Matki” to historia wielopłaszczyznowa, o szerokiej i barwnej palecie kobiecych portretów. Słowacki pisarz pokazuje motyw matki na tle historycznej zawieruchy, obozowej rzeczywistości. Zestawia ze sobą wiele obrazów macierzyństwa, które jawi się jako nieustanna walka z przeciwieństwami, naznaczona bólem i trudnymi wyborami.


Zuzana Laukova opowiada swoją historię młodej studentce, Luci piszącej pracę magisterką o macierzyństwie w sytuacjach granicznych. Kobieta wspomina swoją młodzieńczą miłość do radzieckiego partyzanta, Aleksieja, która stała się dla niej początkiem obozowej katorgi. Mieszka wraz z matką w niewielkiej czechosłowackiej wiosce – w Zalesnej Porubie. Kiedy jej kochanek ginie, zamordowany przez Niemców, Zuzana zostaje oskarżona o zdradę i kolaborację z wrogiem. Po niejasnym przesłuchaniu i procesie, sąd jednoznacznie skazuje ją na zesłanie do Gułagu. Laukova spodziewa się dziecka, co czyni jej podróż i pobyt w obozie, jeszcze trudniejszymi.   Kiedy przybywa do obozu nie może uwierzyć, że widzi kobiety:
Kiedy maszerowałyśmy obok parterowego baraku (…), postać na drabinie odwróciła się w naszą stronę i uśmiechnęła smutno. Dopiero wtedy zauważyłam, że ten zgarbiony starzec, jak mi się wydawało, to kobieta. (…) To były kobiety. Bez kobiecych ciał, bez włosów, bez życia. (s.72)
Zuzana przechodząc przez kolejne etapy kontroli sanitarnej zostaje całkowicie pozbawiona swojej kobiecości, godności, wstydu – staje się więźniarką, przedmiotem, narzędziem w rękach bezwzględnych komunistów. Kobieta poznaje reguły rządzące zoną oraz hierarchię, w której najwyżej stoją suki – kryminalistki i zabójczynie. Codziennie musi walczyć o przetrwanie, ciężko pracując przy wyrębie drzew. Za wszelką cenę pragnie urodzić dziecko. Kobietą zajmuje się Niemka – Anna, która staje się  „matką obozową” Zuzanny. Kiedy rodzi się syn, bohaterka postanawia wychować dziecko w Gułagu i podejmuje ogromny wysiłek w walce o życie Aleksieja. Aby go uratować będzie musiała podjąć wiele trudnych decyzji, a jej macierzyństwo i system wartości zostaną wielokrotnie wystawione na próbę…

Postać Zuzany to wielowymiarowy obraz matki, której przyszło żyć i wychowywać syna w niebezpiecznych warunkach. Jej obraz zostaje zestawiony z postacią wilczycy. Człowieka i zwierzę zdaje się łączyć silny instynkt macierzyński –

 Teraz spoglądali sobie w oczy. Wilczyca zrozumiała, że naprzeciw niej stoi samica człowieka. Już zdała sobie sprawę, że się przeliczyła. To nie była łatwa zdobycz, która po pierwszym ataku zwali się na ziemię i będzie pokornie czekać na śmiertelne ugryzienie w szyję. Ta ludzka samica była zdecydowana, by bez wahania walczyć o swój brzuch” (s. 146).

Ta przywołana więź zdaje się być jednym z silniejszych praw natury. Młoda Zuzana tłumaczy sobie świat przez wiarę, nie rozstaje się z modlitewnikiem, który jest jedyną rzeczą, kojarzącą się z domem i bezpieczeństwem. Doświadcza jednak niewiarygodnego zła, niesprawiedliwości, ale to przede wszystkim syn trzyma ją przy życiu, on daje jej ogromną siłę do przystosowania się. W pewnym momencie stwierdza, że kocha syna bardziej niż Boga, w którego tak wierzy. Tym bardziej cierpi gdy zmuszona jest patrzeć jak jej syn dorasta w atmosferze propagandy komunistycznej:

 Patrzyłam na swojego syna, małą chłopięcą postać na tle olbrzymiego czerwonego sukna, bezsilne dziecko topiące się w komunistycznym morzu. (…) To ja nauczyłam Aleksieja tych wierszy, ja wszczepiam w niego ziarenko przyszłego rozłamu między synem a matką” (s.250-251).

Zuzana nie może wychować syna według swoich wartości i ideologii, jej walka o dziecko, staje się  walka z reżimem komunistycznym. Kobieta nie chce aby Aleksiej zapomniał kim jest i kto jest jego prawdziwą matką…
Autor opisuje szczegółowo życie kobiet w Gułagu, wnikając w ich psychikę, motywację. Nie jest łatwo odzwierciedlić uczucia matek, ale Rankov poprzez zestawienie różnych portretów, charakterów pokazuje jedną, silnie zaakcentowaną więź, łączącą te kobiety – bezkresną miłość do dziecka.
Matką jest Anna, Irina – dowódczyni łagpunktu, młoda studentka i na pewno wiele więźniarek. Świat „Matek” jest pozbawiony portretów ojców, mężczyzn. To kobieca rzeczywistość, w której mężczyzna jest tylko postacią drugoplanową, chociaż to on najczęściej reprezentuje władzę i siłę. Reprezentujący męski, wręcz szowinistyczny punkt widzenia – docent Voknar (promotor młodej studentki) nie potrafi zrozumieć czym jest macierzyństwo. Próbuje on zamknąć istotę matki w naukowych schematach, klasyfikacjach.

Powieść „Matki” ukazuje też konflikt między matką, a córką. Historia zdaje się powtarzać, zataczając krąg. Czy jest okres powojenny czy czasy współczesne, pokolenia kobiet stają przed archetypem matki, strażniczki, wilczycy broniącej swoich dzieci.
Autor przywołuje obrazy w każdym z rozdziałów przez odpowiednie tytuły, zaczerpnięte z żargonu obozowego. Przeplatające się opowieści Zuzany i narracja dotycząca młodej studentki, stanowią pełną całość historii o macierzyństwie, o jej barwach, cieniach, obawach i nadziejach. Pavol Rankov stawia swoje bohaterki przed wyzwaniem jakim jest bycie matką i wydaje się, że pisząc o życiu w Gułagu, w piekle obozowej rzeczywistości, pokazuje też matczyną solidarność, więź.

„Matki” poruszają wiele problemów, tematów dotyczących macierzyństwa. Są szczerą, księgą o kobietach i matkach opisanych z perspektywy mężczyzny, który rozumie ich świat, odczuwa ich istotę, nie przenikając całkowicie do ich psychiki, ale potrafiąc sięgnąć głębiej, do samych instynktów. 

Cytaty pochodzą  z książki P. Rankova "Matki", wyd. Książkowe Klimaty, Wrocław 2015.

Dziękuję wydawnictwu "Książkowe Klimaty" za egzemplarz książki 

sobota, 15 sierpnia 2015

Tajemnica niebieskich drzwi



Czy znacie powieści Marcina Szczygielskiego? Jeżeli kręcicie głowami to musicie sięgnąć po jego książki skierowane dla młodszego odbiorcy. Zachwycona powieścią „Czarownica piętro niżej” pochłonęłam inną książkę Szczygielskiego - „Za niebieskimi drzwiami”, która już została zekranizowana w reżyserii Mariusza Paleja. Niniejsza opowieść zawiera wszystko to, co uwielbiam w powieściach dla dzieci, które podczytują też dorośli. Jest baśniowość, tajemnica, sekrety, odrobinę mrocznej atmosfery i barwni bohaterowie, który porywają czytelnika swoimi dialogami i nietuzinkowym charakterem.
Jest to historia Łukasza, który mieszka wraz z zapracowaną mamą. Kiedy udaje się im wspólnie wyjechać na wymarzone wakacje, ich samochód ulega wypadkowi. Dwunastolatek budzi się w szpitalu i czeka go bardzo długa rekonwalescencja nogi. Jego mama nie miała tyle szczęścia i zapada w śpiączkę. Chłopcem opiekuje się sąsiadka, nazwana przez niego Cebulką, ale i ona nie może zapewnić  Łukaszowi opieki, co oznacza dla niego przeniesienie do domu dziecka. Jeden wypadek całkowicie zmienia życie dziecka, ale gdy pewnego dnia pojawia się tajemnicza ciotka Agata i zabiera go do swojego pensjonatu, wszystko okazuje się być jeszcze bardziej skomplikowane. Chłopiec dowiaduje się, że ciocia jest siostrą mamy, o której nigdy nie słyszał. Agata prowadzi samotnie wielki, nadmorski pensjonat, który nie jest w zbyt dobrym stanie. Łukaszowi trudno przyzwyczaić się do nowej sytuacji, obcego miejsca i domu. Agata opowiada mu historię jego  mamy, która skrywała przed nim wiele sekretów rodzinnych. Łukasz z wielkim zainteresowaniem słucha też o swoim ojcu, który zniknął przed samym ślubem, zostawiając  swoje rzeczy i skórzaną kurtkę. Dla chłopca jest to wielkie odkrycie, bo mama nigdy nie opowiadała mu o jego ojcu. Główny bohater bardzo kocha swoją mamę, codziennie więc dzwoni do szpitala z pytaniem czy już się wybudziła ze śpiączki. Nie potrafi zrozumieć, że można tak długo spać, wierzy jednak, że jego mama na pewno się obudzi i zabierze go do domu.
Jego pobyt w „Wysokim Klifie” jest bardzo trudny, chłopiec nie potrafi znaleźć przyjaciół, nie ufa ciotce Agacie i doskwiera mu ból nogi, który zmusza go do używania kul. Kiedy po kolejnej kłótni z ciotką, zamyka się w swoim pokoju z niebieskim drzwiami, pomalowanymi jeszcze przez jego mamę, na złość puka w nie wiele minut. Ku jego zdumieniu drzwi stają się przejściem do srebrnego świata, który kryje wiele mrocznych tajemnic. Łukasz będzie musiał walczyć z Krwawcem, który za przysługę zażąda dotrzymania obietnicy.
Powieść „Za niebieskimi drzwiami” to wzruszająca, intrygująca historia o przyjaźni, rodzinie, akceptacji i próbie znalezienia swojego miejsca. To książka, która traktuje również o problemie ludzi będących w śpiączce, ich rodzinie, czekaniu i nadziei na obudzenie. Srebrny świat, ukryty za niebieskimi drzwiami również urzeka swoją niezwykłością. Trzeba przyznać, że autor bardzo logicznie opisał czym tak naprawdę jest świat Krwawca, ważko-ptaków i mrocznych nici. Wszystko przenika klimat baśniowości, ale i znajdą się też motywy science-fiction. Świat rzeczywisty przenika się z baśniowym, a Łukasz dojrzewa, doświadczając czym jest odpowiedzialność, przyjaźń i zaufanie.

Mariusz Szczygielski posiada zdolność oczarowywania czytelnika, wciągania go w fabułę. Autor włada naszą wyobraźnią, otwierając przed nami niebieskie drzwi. Z tej podróży nie będziemy chcieli wracać…

Autor powieści „Za niebieskimi drzwiami” podbił moje serce, zawładną wyobraźnię i stał się jednym z ulubionych pisarzy dla młodszych czytelników. Jest on także bardzo medialną osobą i wywiady z nim są bardzo sympatyczne i błyskotliwe. Polecam również „Czarownicę piętro niżej” – zabawną, kolorową historię Mai, Ciabci, gadającego kota i wiewiórki cierpiącej na zaburzenia osobowości. Ale to już zupełnie inna historia... 
Jeżeli nie wiecie co polecić swoim dzieciom - wspomniane książki będą wspaniałym prezentem czy antidotum na nudę.

piątek, 14 sierpnia 2015

Zmagania ze wspomnieniami



Kira Gałczyńska, córka Konstantego Ildefonsa i Natalii Gałczyńskich popełniła w 2013 r. pierwszą powieść „Jeszcze nie wieczór”, wydaną przez Marginesy.  Historia wykreowana przez znaną biografistkę  opowiada o kobiecie w podeszłym wieku, która przede wszystkim zmaga się ze swoją fizycznością, ale i pamięcią, która zdaje się być coraz bardziej fragmentaryczna i ulotna.

Sonia Gasztołd mieszka sama w Warszawie, zajmuje się projektowaniem stroi dla sztuk teatralnych. Jest oczytana, zorientowana w kulturze, zakochana w poezji. Kobieta związana jest z Ablem, który również uwielbia teatr. Od czasu do czasu Sonię odwiedza jej córka – Antonina. Jej druga córka – Anna, jest zimna, obojętna i niechętnie przyjeżdża do matki w odwiedziny.
Kobieta powraca pamięcią do swojej młodości, odczytuje swoje życie przez fotografie, które są pretekstem do snucia historii:

Chodziła, trzymając fotografię przed oczami, a jej myśli błądziły daleko. Powędrowała do swojego dzieciństwa, do kilku zapamiętanych z niego scen, do postaci matki. Do jej zawsze krzepiącego uśmiechu, którym starała się mówić: będzie dobrze, uwierz mi” (s.31)

Oprócz zdjęć wspomnienia przywołują przedmioty, np. XIX – wieczna lampa z powozowni:

Ta lampa jest moim losem (…) Świeci jak latarnia morska rozbitkom. Nie zgubię się dzięki jej światłu” (s. 37).

Sonia, rocznik 1944, patrzy na życie z lekkim optymizmem, pragnąc przede wszystkim  samodzielności i niezależności. Niestety wypadek pozbawia jej pełnej sprawności fizycznej i rozpoczyna długą i żmudną rekonwalescencję. Groźba amputacji nogi  staje się główną przyczyną narastającej depresji. Szpitalna rzeczywistość jest gorzka, pacjent traktowany przedmiotowo. Sonię boli brak empatii ze strony medycznego personelu. Z pomocą córki trafia jednak pod opiekę prawdziwych specjalistów. Co jednak można robić szpitalu, kiedy każdy dzień wygląda jak poprzedni, a każda godzina ciągnie się w nieskończoność? Sonia miała na to swój sposób – czytała, wspominała przeszłość i przypominała sobie swoje ulubione wiersze, nie pozwalając sobie na marazm:

Kiedy już powroty do historii szpitalnego dnia miała za sobą, zaczynała głośno mówić wiersze. Znała ich setki, przywoływała je na każdą okazję, to były jej godziny poetyckie od lat dające wytchnienie, a teraz – nadzieję. W domu brała po prostu z półki jakiś tom, teraz trzeba było sięgnąć do pamięci, która jak tajemna skrzyneczka otwierała się na umówione hasło” (s.83)

Owa tajemna skrzyneczka coraz częściej nie chciała otwierać się tak jak chciałaby bohaterka powieści „Jeszcze nie wieczór”. Krusząca się pamięć stawała się największym problemem Sonii. Wspomnienia powracały, ale te o których nie chciała pamiętać.
Sonia wielokrotnie cierpiała przez swoje miłości. Mężczyźni, z którymi związywała się zazwyczaj oddalali się od bohaterki, żyli jakby obok, a miłość okazywała się złudzeniem, które trwało bardzo krótko. Związek z Ablem przypomina raczej przyjaźń, Sonia boi się kolejnego rozczarowania, zburzenia swojej rutyny, dzielenia z kimś własnego,  intymnego miejsca.

W recenzji Aleksandry Żelaźińskiej „Trudne popołudnie” pojawia się ciekawe, ale bardzo delikatne nawiązanie do filmu „Pora umierać” w reżyserii Doroty Kędzierzawskiej. Film bardzo przejmujący, refleksyjny, pokazujący starszą kobietę, walczącą w imię swoich wspomnień, pamięci, utrwalenia świata, którego była i jest częścią. Uważam, że obraz  „Pora umierać” to świetne dopełnienie opowieści o pamięci, wspomnieniach, starości.

„Jeszcze nie wieczór” to lektura do cierpliwych, ceniących sobie zmysł obserwacyjny. Sonia, główna bohaterka dokładnie opisuje współczesność, ubarwiając opowieść motywami z filmu, literatury i teatru. „Jeszcze nie wieczór” to również temat starości, która zmusza człowieka do walki o pamięć. To czas ciągłej wędrówki wspomnień, spotkanych ludzi oraz uczuć. Bohaterka jednak nigdy nie poddaje się, udowadniając, że można iść przez życie energicznie, z nadzieją i optymizmem. 

Cytaty pochodzą z książki K. Gałczyńskiej, Jeszcze nie wieczór, wyd. Marginesy, Warszawa 2013.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Ostatni dzień w 7 odbiciach


Jak mógłby wyglądać ostatni dzień naszego życia? Czy gdybyśmy wiedzieli, że to właśnie dzisiaj umrzemy – przeżylibyśmy go całkowicie inaczej? Czy dostrzeglibyśmy promyki słońca wpadające rano do pokoju, uśmiech bliskiej osoby, która widzi nas ostatni raz?


Sam, bohaterka powieści Lauren Oliver „7 razy dziś” ma wszystko o czym zawsze marzyła – wierne przyjaciółki, popularność i chłopaka, w którym cicho podkochiwała się od kilku lat. Niestety jej młode życie przerywa wypadek, kiedy to wraca samochodem wraz z przyjaciółkami z imprezy. Wszystko spowija ciemność. Dziewczyna doświadcza uczucia spadania i… nagle otwiera oczy i jest znowu w swoim łóżku. Całe zdarzenie bierze za koszmarny sen, dopóki nie dostrzega daty i powtarzających się wydarzeń z wczoraj. Nastolatka postanawia zapobiec wypadkowi, mając nadzieję, że obudzi się żywa już kolejnego dnia.  Niestety Sam musi przeżywać po raz kolejny ostatni dzień swojego życia. Czy jest to rodzaj pokuty za to kim była? Przecież miała idealne życie, kochająca rodzinę,  przyjaciół i tyle jeszcze przed sobą… Najpierw bohaterka nie może pogodzić się z okrutną prawdą, że nie żyje, lecz każdego dnia dostrzega coraz więcej pęknięć i rys w swoim idealnym świecie i osobowości. Zauważa także szczegóły, ludzi, których zawsze ignorowała, a także prawdziwą miłość, która była zawsze obok. Dziewczyna przeżywa siedem takich samych dni, ale różnych, bo każda jej decyzja ma zupełnie inne konsekwencje, otwiera inne drogi, inną przyszłość, która mogłaby nadejść jutro.

Powieść „7 razy dziś” poruszyła moje czytelnicze serducho, poleciałbym ją każdemu, bo można z niej wiele wynieść dla samego siebie, w odniesieniu do naszej codzienności. Dzięki tej książce spojrzymy na  dzisiaj, na każdy dzień zupełnie inaczej. Może zatrzymamy się, powiemy coś miłego, pomyślimy jak cenne jest ludzkie życie, każda minuta.

Autorka prowadzi nas przez ten sam dzień różnymi drogami, pozwala nastolatce zobaczyć jaką osobą się stała, jak bardzo raniła innych, słabszych od siebie, nie zauważając co czuje osoba poniżana. Sam brakowało empatii, dlatego tak bardzo pomyliła się w ocenie swojego chłopaka. Duży wpływ na jej decyzje miały koleżanki, aby nie czuć się od nich gorsza postanowiła „zaliczyć swój pierwszy raz” i stracić dziewictwo z chłopakiem swoich marzeń.  Złapana w pętle czasu, uświadamia sobie jak bardzo pogubiła się w swoim życiu, oddalając od rodziców, młodszej siostry i prawdziwego przyjaciela.

Sam odkrywa też wiele sekretów – zarówno własnych jak i osób jej bliskich czy tych, których ignorowała, prześladowała. Odkryła, że wszystko odbierała powierzchownie, odbierając ludzi poprzez ich wygląd, plotki, cudze opinie. Tak naprawdę nie znała swoich przyjaciółek, nawet samej siebie, próbując ukryć swój strach barku akceptacji. To jeden z głównych problemów „7 razy dziś” – akceptacja, przemoc psychiczna i wstyd. Bohaterka przechodzi wewnętrzną przemianę, staje się szczera z samą sobą, dojrzewa i zdaje się być pogodzona z własną śmiercią. 

Inną bohaterką „7 razy dziś” , której losy są równie tragiczne, jest Juliet. Atakowana nieustannie przez przyjaciółki Samanthy, poniżana i wyzywana, staje się ofiarą przemocy. W szkole uczniowie traktują ją jak dziwaczkę, unikając jej towarzystwa. W Juliet narasta wiele negatywnych emocji, które eksplodują w dzień śmierci Sam. Autorka w ten sposób podkreśla, że nawet zdarzenie z dzieciństwa może wywrzeć na nas ogromny wpływ i wpłynąć na to kim jesteśmy obecnie. Zawsze jednak istnieje nadzieja, że można wszystko naprawić. Wyprostować swoje życie, które niczym droga przecina się z innymi istnieniami. Mamy wpływ nie tylko na swoje życie, ale i na innych…

Na zakończenie mój ulubiony cytat:

„A może stać nas na to, żeby poczekać. Może dla ciebie jest jakieś jutro. Może dla ciebie istnieje tysiąc kolejnych dni albo trzy tysiące, albo dziesięć – tyle czasu, że możesz się w nim zanurzyć, taplać do woli, że możesz pozwolić, by przesypywał ci się przez palce jak monety. Tyle czasu, że możesz go marnować. Ale dla niektórych istnieje tylko dziś.” (s. 218.) *

Uwaga!
Wszyscy wrażliwcy - zaopatrzcie się w chusteczki i kakao, bo przy tej książce czeka Was dużo łez, trochę smutku, ale i dziwnego ciepła, które zagości w waszych serduchach na dłużej.  Warto polecić tę książkę przyjaciołom.

*L. Oliver, 7 razy dziś, wyd. Otwarte, 2015. (tłumaczenie: Mateusz Borowski).