„Przygotowałem szkatułkę, tak jak
prosiłaś. Może uda się jeszcze wszystko uporządkować, ułożyć, zebrać w jedno”
(Powrót, s. 7)
Ostatnie zimy Andrzeja Błażewicza (wyd. Stowarzyszenie Pisarzy
Polskich Oddział w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi) już w pierwszym zdaniu nakreślają
przestrzeń snu. To w niej przychodzą wspomnienia, wypełniają bohatera
lirycznego, skrzą się i otulają jak wirujące gdzieś w tle płatki śniegu.
Właśnie ten element – krótkotrwały, eteryczny, niepowtarzalny płatek śniegu
staje się metaforą uruchamiającą wyobraźnię – to swoisty klucz do szkatułki, w
której można kolekcjonować pamięć, powiązać i posklejać, a najważniejsze
wypowiedzieć i utrwalić - ulotne fragmenty, wycinki, pocztówki z okresu
dzieciństwa. Powroty do wspomnień, odciśnięte rodzinne anegdoty, historie,
przedmioty, fotografie - przypominają odwijanie delikatnych nitek ze szpulki
pamięci, aby utkać z nich własną, osobistą opowieść.
Poetyckie miniatury to szybko przesuwające się obrazy, sekwencje pamięci,
utkwione i zakotwiczone głęboko w bohaterze. Wyłaniają się w sposób
nieprzewidywalny, mozaikowy, połączony detalem czułości, zapamiętanych słów,
bliskości, gestów. Podczas lektury towarzyszyło mi poczucie baśniowości,
wplecionej delikatnie w narrację o przeszłości. Czy to w wierszu Ballada, gdzie otyły brzuch ojca w
wyobraźni dziecka zajmuje cały dom, wypełnia kąty, przygniata i osacza
właściciela ale i domowników. Czy to w utworze Rano wieczór, w którym ponownie dziecięca pamięć przekształca prozę
życia w moment magiczny, zwykłe mleko z miodem zapamiętane zostaje jako
mikstura „całkiem czarodziejska” chroniąca przed nocnymi strachami i upiorną Buką,
„która pozostawała w chłodzie swojej samotności”.
Liryczny narrator używa symboli,
słów, które wywołują w czytelniku nostalgię, tworzy się wspólna przestrzeń
pokoleniowa – to język dzieciństwa lat 90., słów-kluczy otwierających szuflady
wspomnień, w których roi się od „bajek puszczanych z magnetowidu’, gier
karcianych, babcinych wypieków, wydeptywania swoich, tajemniczych i
zakodowanych szlaków w topografii rodzinnego miasta.
Do szkatułki poetyckiej podmiot liryczny wkłada kolejne miniaturowe rytuały
dzieciństwa: spacer z psem, gra w garybaldkę z babcią, smak ubitej piany z białek z cukrem pudrem, rozmowy
babcino-wnuczkowe, wypady na basen, gorąca czekolada z automatu, zapach domowej
pościeli, wakacje nad morzem, woń miodu sprzedawanego w garażu, kształt liska z
Harrachova, przestrzeń zakładu krawieckiego mieszczącego się w piwniczce.
W Ostatnich zimach, oprócz
korowodu ludzi, mieszkańców rodzinnej Świdnicy, sąsiadów, mamy czule i
finezyjnie, z poczuciem humoru, sportretowaną babcię podmiotu lirycznego – to
ona staje się bohaterką poetyckich nostalgii, potrafiącą „umiejętnie zakrzywiać
czasoprzestrzeń” i wnikać do snów, stając się w nich główną bohaterką,
przewodniczką po surrealistycznych wizjach i wyobrażeniach śniącego wnuka.
W poetyckiej książce Andrzeja Błażewicza, w której przeplata się poetyckość
z mikroprozą, oprócz barwnych, intensywnych obrazów pojawiają się sensualne
nostalgie. W tekstach Ostatnich zim
unoszą się zapachy tęsknot za przeszłością, domowymi rytuałami, do których
powraca nieustannie bohater, ale i szuka jako już dorosły człowiek. Odnajduję
się w tych tęsknotach, również czule wspominam zapachy domowych przestrzeni,
fakturę poduszki, delikatność babcinego ciasta. To obrazy, które zakorzeniają
się w nas, ugładzają, nabierają delikatności i łagodności, zaczynają przypominać
jakieś fantazyjne miejsca, niedostępne już i bezpowrotnie utracone.
Wspominający bohater często zakotwicza się w przestrzeni snów, które dość
mocno splatają się z dziecięcą pamięcią. Poruszające jest to, że ten
nostalgiczny oniryzm przetykany jest dziecięcą naiwnością, wyobraźnią lekko
surrealistyczno-baśniową. Lektura Ostatnich
zim wywołuje we mnie melancholię, ale i poczucie wspólnotowości,
przedziwnej euforii, że odczytuję podobne i tożsame drżenie snów zlepionych z
dziecięcych emocji, wyobrażeń. Odkrywam, że ten bohater jest mi bardzo bliski,
nadajemy na tych samych falach, a to sprawia, że nie chcę tak łatwo i szybko
przewracać stron, zamykać własnymi ramami kolejnych obrazów-wierszy.
Warto zauważyć, że mikroprozy Ostatnich
zim często przypominają stylistyką i językiem zapis snów, intymny sennik, z
którego wyłaniają się mgliste obrazy:
„Jest zima, brodzę przez śnieg, a
poranny śnieg głaszcze moje policzki. Wychodzę na małą polanę i widzę stado
dzików, które kopią w zaspach w poszukiwaniu jedzenia. Stoję i patrzę na te
dziki, kiedy nagle tuż obok mnie z lasu wychodzą dwa żubry.” (Sny z
puszczy, s. 37)
Uderzające są wkradające się obrazy dorosłości, upływającego czasu,
nakładania się obrazów przeszłości i teraźniejszości (jak w wierszu Ogłoszenie). Podmiot staje się kimś
obcym, nie potrafi porozumieć się z dawnymi sąsiadami, nie odnajduje dawnych
śladów w przestrzeni rodzinnego miasta. Czarodziejska mikstura przestaje
działać, staje się zimnym i gorzkim posmakiem braku, pożegnania przeszłości,
która w oczach dziecka była mocno podkoloryzowana, a może po prostu świat
kiedyś chłonęło się bardziej, intensywniej, z ufnością i nadzieją.
Dość znaczący tytuł książki – Ostatnie
zimy – przywołuje również poczucie jakieś granicy, przejścia. Ostatnie zimy to przeplatanka wspomnień
z dzieciństwa i młodości, ale i motyw kresu, śmierci, odejścia zarówno
przeszłości, własnych dziecięcych wyobrażeń jak i ludzi. Temat śmierci jest
jednak jakby obok, bohater ociera się o niego, styka się z pustką. Wiersze
„Trumna”, „Puste” , „Puste przebiegi” to
dotykanie, mijanie się z cieniem ostateczności, kruchością życia, to posmak
tego , co „ostatnie”, końcowe. Podmiot jest towarzyszącym obserwatorem
przemijania kolejnych zim, swojego mikroświata i ludzkich istnień. Gorzkie są
to przemyślenia, spuentowane w słowach:
„być
może nie ma nic więcej, że wszystko to tylko puste przebiegi. Z pomieszczeń do
pomieszczeń. Tam i z powrotem. Puste przebiegi.”
(Puste
przebiegi, s. 45)
Ostatnie
to wiersz klamra, klucz zamykający i wiążący całą opowieść, wybrzmiewa w
nim obawa o ulotność wspomnień, ich zlewanie się, przekształcanie, zanikanie.
Płatki śniegu, które stają się tłem wielu wierszy Andrzeja Błażewicza, to
pamięć – krucha, niepowtarzalna, chwilowa, z upływem czasu topniejąca i
blednąca, zmieniająca strukturę z tej bardzo sensualnej, fizycznej na płynną,
jednolitą, rozpływającą się w ciepłych dłoniach czasu.
Książka poetycka Andrzeja Błażewicza, dostępna również w Polskim Języku
Migowym (wystarczy zeskanować kod QR) to wehikuł czasu i emocji. Ostatnie zimy to próba zarejestrowania przepływających
obrazów, snów, rozmów, spotkań, przedmiotów i zapachów, składających się na
indywidualną, jednostkową krainę pamięci. W tych poetyckich kadrach z lekkością
przenikają się sny, dziecięce zachwyty, przestrzenie domu, sylwetki ludzi,
intensywny i wyrazisty portret babci. W tych wyłaniających się obrazach
zarysowuje się nostalgia i tęsknota za dzieciństwem, ale to przede wszystkim
kolekcja osobistych pamiątek, powyciąganych z różnych szuflad pamięci. Aby ich
nie zgubić, nie stracić, bohater liryczny otwiera kilka z nich, być może
najważniejszych, i porządkuje przebłyski pamięci w jedną kolekcję. Ostatnie zimy to piękna przechowalnia
wspomnień, drobinek jednostkowej tożsamości w szkatułkowej przestrzeni słowa. To
obietnica pamiętania i pielęgnowania przeszłości, a zwłaszcza osób, które ją
dla nas tkają.
Andrzej Błażewicz, Ostatnie zimy,
Łódź 2022, wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Dom Literatury
w Łodzi.