Większość czytelników pogrzebała już żywcem polski kryminał. Wieje nudą, skrajnym popadaniem w schematyzm, brakuje prawdziwych osobowości, które porwałyby czytelnika w świat grozy, napięcia i adrenaliny. Chciałoby się rzec, że to winni są bohaterzy: polscy, bezbarwni detektywi, prowincjonalni inspektorzy policji i śledczy, którzy nawet nie dorównują "skandynawskim Bondom".
Otóż, kryminał w wersji polskiej ma się bardzo dobrze, co poświadczają coraz to nowsze tytuły i blogerskie lektury. Nie będę stawiać Olgi Rudnickiej na piedestale pisarzy tego gatunku, ale jej twórczość kiełkuje w zaskakujący sposób. A skoro coś się dzieje na scenie młodego, debiutującego polskiego kryminału, to gatunek rozwija się, podąża ku nowym rejonom, odrzucając stereotypy schematyczności.

Rudnicka posiada lekkość pióra i zdolność wplatania w fabułę elementów humorystycznych. Można więc odnieść wrażenie, że nie czytamy kryminału. Taki sposób budowania powieści pisarka zaczerpnęła od Joanny Chmielewskiej (wymienianej przez Rudnicką w lekturach i inspiracjach). Być może wybiegam zbyt daleko ze skojarzeniami, ale jedna z Natalii ( drugie imię: Magda) przypomina Lisbeth Salander (bohaterkę cyklu Larssona). Łączy je upodobanie do tatuaży, kontrowersyjny styl ubierania, sarkazm, rozbudowany indywidualizm i podejrzliwość. Obie próbują rozwikłać tajemnicę ,nie przebierając przy tym w środkach.
Natalii 5 utrzymuje czytelnika w błogim napięciu tajemnicy, oferując dobrą zabawę. Wielowątkowość, wprowadzenie kilku głównych bohaterów wymaga od czytającego skupienia uwagi na fabule, bo Natalie mogą i nas wyprowadzić na manowce. Intrygi bohaterek, komiczne sytuacje, liczne pomyłki tworzą babskie piekiełko, które wprawia mężczyzn w stan bezradności, cechujący się chęcią szybkiej ucieczki.
Olga Rudnicka rozwija swój warsztat, kreując powieści lekkie, żartobliwe, ale osadzone na szkielecie kryminalnym. Oby tak dalej!