poniedziałek, 2 stycznia 2023

Z kolekcji płatków pamięci

Przygotowałem szkatułkę, tak jak prosiłaś. Może uda się jeszcze wszystko uporządkować, ułożyć, zebrać w jedno” (Powrót, s. 7)

Ostatnie zimy Andrzeja Błażewicza (wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi) już w pierwszym zdaniu nakreślają przestrzeń snu. To w niej przychodzą wspomnienia, wypełniają bohatera lirycznego, skrzą się i otulają jak wirujące gdzieś w tle płatki śniegu. Właśnie ten element – krótkotrwały, eteryczny, niepowtarzalny płatek śniegu staje się metaforą uruchamiającą wyobraźnię – to swoisty klucz do szkatułki, w której można kolekcjonować pamięć, powiązać i posklejać, a najważniejsze wypowiedzieć i utrwalić - ulotne fragmenty, wycinki, pocztówki z okresu dzieciństwa. Powroty do wspomnień, odciśnięte rodzinne anegdoty, historie, przedmioty, fotografie - przypominają odwijanie delikatnych nitek ze szpulki pamięci, aby utkać z nich własną, osobistą opowieść.

Poetyckie miniatury to szybko przesuwające się obrazy, sekwencje pamięci, utkwione i zakotwiczone głęboko w bohaterze. Wyłaniają się w sposób nieprzewidywalny, mozaikowy, połączony detalem czułości, zapamiętanych słów, bliskości, gestów. Podczas lektury towarzyszyło mi poczucie baśniowości, wplecionej delikatnie w narrację o przeszłości. Czy to w wierszu Ballada, gdzie otyły brzuch ojca w wyobraźni dziecka zajmuje cały dom, wypełnia kąty, przygniata i osacza właściciela ale i domowników. Czy to w utworze Rano wieczór, w którym ponownie dziecięca pamięć przekształca prozę życia w moment magiczny, zwykłe mleko z miodem zapamiętane zostaje jako mikstura „całkiem czarodziejska” chroniąca przed nocnymi strachami i upiorną Buką, „która pozostawała w chłodzie swojej samotności”.

 Liryczny narrator używa symboli, słów, które wywołują w czytelniku nostalgię, tworzy się wspólna przestrzeń pokoleniowa – to język dzieciństwa lat 90., słów-kluczy otwierających szuflady wspomnień, w których roi się od „bajek puszczanych z magnetowidu’, gier karcianych, babcinych wypieków, wydeptywania swoich, tajemniczych i zakodowanych szlaków w topografii rodzinnego miasta.   

Do szkatułki poetyckiej podmiot liryczny wkłada kolejne miniaturowe rytuały dzieciństwa: spacer z psem, gra w garybaldkę z babcią, smak ubitej piany  z białek z cukrem pudrem, rozmowy babcino-wnuczkowe, wypady na basen, gorąca czekolada z automatu, zapach domowej pościeli, wakacje nad morzem, woń miodu sprzedawanego w garażu, kształt liska z Harrachova, przestrzeń zakładu krawieckiego mieszczącego się w piwniczce.

W Ostatnich zimach, oprócz korowodu ludzi, mieszkańców rodzinnej Świdnicy, sąsiadów, mamy czule i finezyjnie, z poczuciem humoru, sportretowaną babcię podmiotu lirycznego – to ona staje się bohaterką poetyckich nostalgii, potrafiącą „umiejętnie zakrzywiać czasoprzestrzeń” i wnikać do snów, stając się w nich główną bohaterką, przewodniczką po surrealistycznych wizjach i wyobrażeniach śniącego wnuka.

W poetyckiej książce Andrzeja Błażewicza, w której przeplata się poetyckość z mikroprozą, oprócz barwnych, intensywnych obrazów pojawiają się sensualne nostalgie. W tekstach Ostatnich zim unoszą się zapachy tęsknot za przeszłością, domowymi rytuałami, do których powraca nieustannie bohater, ale i szuka jako już dorosły człowiek. Odnajduję się w tych tęsknotach, również czule wspominam zapachy domowych przestrzeni, fakturę poduszki, delikatność babcinego ciasta. To obrazy, które zakorzeniają się w nas, ugładzają, nabierają delikatności i łagodności, zaczynają przypominać jakieś fantazyjne miejsca, niedostępne już i bezpowrotnie utracone.

Wspominający bohater często zakotwicza się w przestrzeni snów, które dość mocno splatają się z dziecięcą pamięcią. Poruszające jest to, że ten nostalgiczny oniryzm przetykany jest dziecięcą naiwnością, wyobraźnią lekko surrealistyczno-baśniową. Lektura Ostatnich zim wywołuje we mnie melancholię, ale i poczucie wspólnotowości, przedziwnej euforii, że odczytuję podobne i tożsame drżenie snów zlepionych z dziecięcych emocji, wyobrażeń. Odkrywam, że ten bohater jest mi bardzo bliski, nadajemy na tych samych falach, a to sprawia, że nie chcę tak łatwo i szybko przewracać stron, zamykać własnymi ramami kolejnych obrazów-wierszy.

Warto zauważyć, że mikroprozy Ostatnich zim często przypominają stylistyką i językiem zapis snów, intymny sennik, z którego wyłaniają się mgliste obrazy:

Jest zima, brodzę przez śnieg, a poranny śnieg głaszcze moje policzki. Wychodzę na małą polanę i widzę stado dzików, które kopią w zaspach w poszukiwaniu jedzenia. Stoję i patrzę na te dziki, kiedy nagle tuż obok mnie z lasu wychodzą dwa żubry.” (Sny z puszczy, s. 37)

Uderzające są wkradające się obrazy dorosłości, upływającego czasu, nakładania się obrazów przeszłości i teraźniejszości (jak w wierszu Ogłoszenie). Podmiot staje się kimś obcym, nie potrafi porozumieć się z dawnymi sąsiadami, nie odnajduje dawnych śladów w przestrzeni rodzinnego miasta. Czarodziejska mikstura przestaje działać, staje się zimnym i gorzkim posmakiem braku, pożegnania przeszłości, która w oczach dziecka była mocno podkoloryzowana, a może po prostu świat kiedyś chłonęło się bardziej, intensywniej, z ufnością i nadzieją.

Dość znaczący tytuł książki – Ostatnie zimy – przywołuje również poczucie jakieś granicy, przejścia. Ostatnie zimy to przeplatanka wspomnień z dzieciństwa i młodości, ale i motyw kresu, śmierci, odejścia zarówno przeszłości, własnych dziecięcych wyobrażeń jak i ludzi. Temat śmierci jest jednak jakby obok, bohater ociera się o niego, styka się z pustką. Wiersze „Trumna”, „Puste” , „Puste przebiegi”  to dotykanie, mijanie się z cieniem ostateczności, kruchością życia, to posmak tego , co „ostatnie”, końcowe. Podmiot jest towarzyszącym obserwatorem przemijania kolejnych zim, swojego mikroświata i ludzkich istnień. Gorzkie są to przemyślenia, spuentowane w słowach:

 „być może nie ma nic więcej, że wszystko to tylko puste przebiegi. Z pomieszczeń do pomieszczeń. Tam i z powrotem. Puste przebiegi.”

 (Puste przebiegi, s. 45)

 Ostatnie to wiersz klamra, klucz zamykający i wiążący całą opowieść, wybrzmiewa w nim obawa o ulotność wspomnień, ich zlewanie się, przekształcanie, zanikanie. Płatki śniegu, które stają się tłem wielu wierszy Andrzeja Błażewicza, to pamięć – krucha, niepowtarzalna, chwilowa, z upływem czasu topniejąca i blednąca, zmieniająca strukturę z tej bardzo sensualnej, fizycznej na płynną, jednolitą, rozpływającą się w ciepłych dłoniach czasu.  

Książka poetycka Andrzeja Błażewicza, dostępna również w Polskim Języku Migowym (wystarczy zeskanować kod QR) to wehikuł czasu i emocji. Ostatnie zimy to próba zarejestrowania przepływających obrazów, snów, rozmów, spotkań, przedmiotów i zapachów, składających się na indywidualną, jednostkową krainę pamięci. W tych poetyckich kadrach z lekkością przenikają się sny, dziecięce zachwyty, przestrzenie domu, sylwetki ludzi, intensywny i wyrazisty portret babci. W tych wyłaniających się obrazach zarysowuje się nostalgia i tęsknota za dzieciństwem, ale to przede wszystkim kolekcja osobistych pamiątek, powyciąganych z różnych szuflad pamięci. Aby ich nie zgubić, nie stracić, bohater liryczny otwiera kilka z nich, być może najważniejszych, i porządkuje przebłyski pamięci w jedną kolekcję. Ostatnie zimy to piękna przechowalnia wspomnień, drobinek jednostkowej tożsamości w szkatułkowej przestrzeni słowa. To obietnica pamiętania i pielęgnowania przeszłości, a zwłaszcza osób, które ją dla nas tkają.

Andrzej Błażewicz, Ostatnie zimy, Łódź 2022, wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi. 

2 komentarze:

  1. Piękna recenzja, ale gatunek nie dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam kilka postów i bardzo mnie cieszy , że tutaj trafiłam :). Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń