wtorek, 28 marca 2023

Krajobrazy poranków – wiersz jak mgła, czyli o poezji Małgorzaty Szepelak


Zamykam oczy

zapuszczam się w sobie korzeniami

(Bieszczaderka, s. 31)

 


Małgorzata Szepelak, poetka pochodząca z Roztocza, a mieszkająca w Rzeszowie, dobiera słowa tak, aby wiersz mógł oddychać w odbiorcy, dając mu poczucie schronienia przed pędem, kołowrotkiem nawarstwiających się zadań i umykających dni. I chociaż tytuł drugiej książki poetyckiej Małgorzaty Szepelak „Kołowrotek” może nasuwać skojarzenia dynamicznego przeżywania codzienności, zlepiającej się w jedną masę, strukturę identycznych dni, to lektura tytułowego wiersza prowadzi nas zupełnie inną ścieżką.

 

Kołowrotek poetki to metafora snucia opowieści, otulenia przędzą słów, wejścia w świat ciszy, melancholii, wrażliwego i czujnego rejestrowania impulsów świata, „promieni wschodu”, życia tętniącego „między miedzami” na Roztoczu.

 

Odnajduję w tych wierszach bardzo plastyczne, sensualne obrazy natury, światłocieni, budzącego się poranka, dobroć i otwartość na świat poprzez portretowanie małych rzeczy, mruczenie kota, delikatność wiatru, metamorfozy drzew. Przestrzenią wyobraźni, ostoją słów staje się dla bohaterki wierszy - ranek, moment przekraczania nocy, rozmywania się ostatnich sennych obrazów. Świt przeciąga się niczym kot, staje się milczącym towarzyszem, powraca po nocy, wyczula na promienie światła. Ta mglistość poranka,  utkana z  „pajęczych koronek” wyostrza zmysły, pozwala na całkowitą kontemplację natury, jej wyraziste piękno. Każdy początek dnia, który „delikatnie zachodzi za skórę”/ rozpromienia rozprasza” to nadzieja przetykana wdzięcznością. Gorzki smak nocy, moment przebudzenia, przenika światło.

 


Oprócz światła i mroku, wersy przechowują zapachy letnich wspomnień, stają się „spiżarnią dzieciństwa”. Minimalistyczne frazy delikatnie otacza melancholia. Łagodność i eteryczność tych obrazów przenika prawie niedostrzegalne drżenie smutku, niepokoju. Choćby w czterowersowej odzie Do samotności  lub utworze Do niedzieli wybrzmiewa mocna świadomość własnego człowieczeństwa, ułomności, poczucia samotności. Bohaterka wierszy przyjmuje każdy dzień i uczucia ze spokojem, akceptacją i świadomością kruchości. Detale, powidoki, minimalistyczne sceny zmieniającej się przyrody, to wszystko może zostać utrwalone w słowie, to wszystko zasługuje na uważność.

 

Niesamowicie wręcz wybrzmiewają słowa jak zaklęcia „zaplatam warkocz nadziei/złudzeniom podcinam skrzydła”. To tło, podkład, fundament każdego wiersza w „Kołowrotku”. Przędzą „Kołowrotka” jest właśnie nadzieja, mała radość, nieustanne odkrywanie świata. Nawet zwyczajny bieg, fizyczne zmęczenie można opowiedzieć w sposób malarski, eteryczny, subtelny. Podmiot liryczny w swojej opowieści jest jakby przezroczysty, najważniejsze jest to, co dostrzega, to, czego doświadcza. Migawki dynamicznej, zmiennej natury, jej niezwykłość okazuje się najpiękniejszą materią poetyckiego świata. Małe codzienności, drobne rytuały, ptaki przecinające niebo, kot zazdrosny o książki, dziecięca ciekawość i prostota obserwacji, wszystkie te elementy poetka otula wrażliwością i troską. Mam wrażenie, że każdy wiersz sprawia iż „niepokój zastyga w pół kroku”, powoduje, że odbiorca spowalnia, daje sobie przestrzeń na refleksje.

 

Poezja codzienności, którą tworzy Małgorzata Szepelak pokazuje również upływ czasu, odmierzany przez zegar natury. Zmieniające się pory roku, widok porannego nieba, obserwowanie zwierząt – to staranne kolekcjonowanie chwil, emocji jakie wywołuje stykanie się podmiotu z naturą. Bliskimi miejscami, które wyłaniają się w lirycznych portretach, są Roztocze i Bieszczady, które pozwalają spojrzeć głębiej, pobudzając więź człowieka z mikroświatem.

 

W tomie „Kołowrotek” nie brakuje motywów religijnych, duchowych rozważań i poszukiwania oddechu od przyśpieszającego wciąż tempu życia. Poezja okazuje się być przystankiem, formułą uczącą uważności. To nieustanna nauka harmonijnego „zawierania przymierza z kolejnym dniem”, porządkowania wewnętrznego chaosu w przebodźcowanej codzienności. Bardzo mocno odczuwa się emocje podmiotu, które towarzyszą pisaniu. W wierszu „W walce zatrzymuje się świat” pojawia się wręcz „dzikość w sercu na myśl o pisaniu”, a w jednym z utworów wyznanie, że tak wiele jest do napisania, więc bohaterka odwleka sen.

 

„Kołowrotek”(wyd. Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu) to druga książka poetycka Małgorzaty Szepelak. Poetce bliska jest sztuka, co bardzo mocno akcentuje obraz, który znalazł się na okładce „Kołowrotka”. Akwarela Wioletty Cieleckiej  utrwala dość prozaiczny obraz zwyczajności, prostoty, ale i upływającego czasu, pewnej nostalgii za przeszłością. Poetka operuje słowem bardzo plastycznie, jej wiersze poruszają prostotą emocji, ale i barwami, które komponuje sama natura. „Kołowrotek” to łagodząca poezja uważności, skoncentrowana na chwili, na tle, które okazuje się być esencją życia. Poetka używa lirycznych zaklęć, aby zwrócić uwagę czytelnika na to, co wydaje się prozą życia, stałym elementem naszej przestrzeni. Wiersze w „Kołowrotku” to małe zachwyty nad nadzieją budzącą się wraz z kolejnym porankiem, zakorzenianie się w ufności. Czarne dziury, które tworzy chaos codzienności, pochłania błękit nieba, który wciąż zachwyca bohaterkę wierszy. Poetka staje się tkaczką nadziei, a jej poetycki kołowrotek porusza się w takt dni i nocy, kolejnych pór roku. Z tej przędzy wyobraźni czytelnik może utkać własne miejsce, własne schronienie.  


Cyt. Małgorzata Szepelak, Kołowrotek, Wyd. Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, Rzeszów 2022. 

poniedziałek, 2 stycznia 2023

Z kolekcji płatków pamięci

Przygotowałem szkatułkę, tak jak prosiłaś. Może uda się jeszcze wszystko uporządkować, ułożyć, zebrać w jedno” (Powrót, s. 7)

Ostatnie zimy Andrzeja Błażewicza (wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi) już w pierwszym zdaniu nakreślają przestrzeń snu. To w niej przychodzą wspomnienia, wypełniają bohatera lirycznego, skrzą się i otulają jak wirujące gdzieś w tle płatki śniegu. Właśnie ten element – krótkotrwały, eteryczny, niepowtarzalny płatek śniegu staje się metaforą uruchamiającą wyobraźnię – to swoisty klucz do szkatułki, w której można kolekcjonować pamięć, powiązać i posklejać, a najważniejsze wypowiedzieć i utrwalić - ulotne fragmenty, wycinki, pocztówki z okresu dzieciństwa. Powroty do wspomnień, odciśnięte rodzinne anegdoty, historie, przedmioty, fotografie - przypominają odwijanie delikatnych nitek ze szpulki pamięci, aby utkać z nich własną, osobistą opowieść.

Poetyckie miniatury to szybko przesuwające się obrazy, sekwencje pamięci, utkwione i zakotwiczone głęboko w bohaterze. Wyłaniają się w sposób nieprzewidywalny, mozaikowy, połączony detalem czułości, zapamiętanych słów, bliskości, gestów. Podczas lektury towarzyszyło mi poczucie baśniowości, wplecionej delikatnie w narrację o przeszłości. Czy to w wierszu Ballada, gdzie otyły brzuch ojca w wyobraźni dziecka zajmuje cały dom, wypełnia kąty, przygniata i osacza właściciela ale i domowników. Czy to w utworze Rano wieczór, w którym ponownie dziecięca pamięć przekształca prozę życia w moment magiczny, zwykłe mleko z miodem zapamiętane zostaje jako mikstura „całkiem czarodziejska” chroniąca przed nocnymi strachami i upiorną Buką, „która pozostawała w chłodzie swojej samotności”.

 Liryczny narrator używa symboli, słów, które wywołują w czytelniku nostalgię, tworzy się wspólna przestrzeń pokoleniowa – to język dzieciństwa lat 90., słów-kluczy otwierających szuflady wspomnień, w których roi się od „bajek puszczanych z magnetowidu’, gier karcianych, babcinych wypieków, wydeptywania swoich, tajemniczych i zakodowanych szlaków w topografii rodzinnego miasta.   

Do szkatułki poetyckiej podmiot liryczny wkłada kolejne miniaturowe rytuały dzieciństwa: spacer z psem, gra w garybaldkę z babcią, smak ubitej piany  z białek z cukrem pudrem, rozmowy babcino-wnuczkowe, wypady na basen, gorąca czekolada z automatu, zapach domowej pościeli, wakacje nad morzem, woń miodu sprzedawanego w garażu, kształt liska z Harrachova, przestrzeń zakładu krawieckiego mieszczącego się w piwniczce.

W Ostatnich zimach, oprócz korowodu ludzi, mieszkańców rodzinnej Świdnicy, sąsiadów, mamy czule i finezyjnie, z poczuciem humoru, sportretowaną babcię podmiotu lirycznego – to ona staje się bohaterką poetyckich nostalgii, potrafiącą „umiejętnie zakrzywiać czasoprzestrzeń” i wnikać do snów, stając się w nich główną bohaterką, przewodniczką po surrealistycznych wizjach i wyobrażeniach śniącego wnuka.

W poetyckiej książce Andrzeja Błażewicza, w której przeplata się poetyckość z mikroprozą, oprócz barwnych, intensywnych obrazów pojawiają się sensualne nostalgie. W tekstach Ostatnich zim unoszą się zapachy tęsknot za przeszłością, domowymi rytuałami, do których powraca nieustannie bohater, ale i szuka jako już dorosły człowiek. Odnajduję się w tych tęsknotach, również czule wspominam zapachy domowych przestrzeni, fakturę poduszki, delikatność babcinego ciasta. To obrazy, które zakorzeniają się w nas, ugładzają, nabierają delikatności i łagodności, zaczynają przypominać jakieś fantazyjne miejsca, niedostępne już i bezpowrotnie utracone.

Wspominający bohater często zakotwicza się w przestrzeni snów, które dość mocno splatają się z dziecięcą pamięcią. Poruszające jest to, że ten nostalgiczny oniryzm przetykany jest dziecięcą naiwnością, wyobraźnią lekko surrealistyczno-baśniową. Lektura Ostatnich zim wywołuje we mnie melancholię, ale i poczucie wspólnotowości, przedziwnej euforii, że odczytuję podobne i tożsame drżenie snów zlepionych z dziecięcych emocji, wyobrażeń. Odkrywam, że ten bohater jest mi bardzo bliski, nadajemy na tych samych falach, a to sprawia, że nie chcę tak łatwo i szybko przewracać stron, zamykać własnymi ramami kolejnych obrazów-wierszy.

Warto zauważyć, że mikroprozy Ostatnich zim często przypominają stylistyką i językiem zapis snów, intymny sennik, z którego wyłaniają się mgliste obrazy:

Jest zima, brodzę przez śnieg, a poranny śnieg głaszcze moje policzki. Wychodzę na małą polanę i widzę stado dzików, które kopią w zaspach w poszukiwaniu jedzenia. Stoję i patrzę na te dziki, kiedy nagle tuż obok mnie z lasu wychodzą dwa żubry.” (Sny z puszczy, s. 37)

Uderzające są wkradające się obrazy dorosłości, upływającego czasu, nakładania się obrazów przeszłości i teraźniejszości (jak w wierszu Ogłoszenie). Podmiot staje się kimś obcym, nie potrafi porozumieć się z dawnymi sąsiadami, nie odnajduje dawnych śladów w przestrzeni rodzinnego miasta. Czarodziejska mikstura przestaje działać, staje się zimnym i gorzkim posmakiem braku, pożegnania przeszłości, która w oczach dziecka była mocno podkoloryzowana, a może po prostu świat kiedyś chłonęło się bardziej, intensywniej, z ufnością i nadzieją.

Dość znaczący tytuł książki – Ostatnie zimy – przywołuje również poczucie jakieś granicy, przejścia. Ostatnie zimy to przeplatanka wspomnień z dzieciństwa i młodości, ale i motyw kresu, śmierci, odejścia zarówno przeszłości, własnych dziecięcych wyobrażeń jak i ludzi. Temat śmierci jest jednak jakby obok, bohater ociera się o niego, styka się z pustką. Wiersze „Trumna”, „Puste” , „Puste przebiegi”  to dotykanie, mijanie się z cieniem ostateczności, kruchością życia, to posmak tego , co „ostatnie”, końcowe. Podmiot jest towarzyszącym obserwatorem przemijania kolejnych zim, swojego mikroświata i ludzkich istnień. Gorzkie są to przemyślenia, spuentowane w słowach:

 „być może nie ma nic więcej, że wszystko to tylko puste przebiegi. Z pomieszczeń do pomieszczeń. Tam i z powrotem. Puste przebiegi.”

 (Puste przebiegi, s. 45)

 Ostatnie to wiersz klamra, klucz zamykający i wiążący całą opowieść, wybrzmiewa w nim obawa o ulotność wspomnień, ich zlewanie się, przekształcanie, zanikanie. Płatki śniegu, które stają się tłem wielu wierszy Andrzeja Błażewicza, to pamięć – krucha, niepowtarzalna, chwilowa, z upływem czasu topniejąca i blednąca, zmieniająca strukturę z tej bardzo sensualnej, fizycznej na płynną, jednolitą, rozpływającą się w ciepłych dłoniach czasu.  

Książka poetycka Andrzeja Błażewicza, dostępna również w Polskim Języku Migowym (wystarczy zeskanować kod QR) to wehikuł czasu i emocji. Ostatnie zimy to próba zarejestrowania przepływających obrazów, snów, rozmów, spotkań, przedmiotów i zapachów, składających się na indywidualną, jednostkową krainę pamięci. W tych poetyckich kadrach z lekkością przenikają się sny, dziecięce zachwyty, przestrzenie domu, sylwetki ludzi, intensywny i wyrazisty portret babci. W tych wyłaniających się obrazach zarysowuje się nostalgia i tęsknota za dzieciństwem, ale to przede wszystkim kolekcja osobistych pamiątek, powyciąganych z różnych szuflad pamięci. Aby ich nie zgubić, nie stracić, bohater liryczny otwiera kilka z nich, być może najważniejszych, i porządkuje przebłyski pamięci w jedną kolekcję. Ostatnie zimy to piękna przechowalnia wspomnień, drobinek jednostkowej tożsamości w szkatułkowej przestrzeni słowa. To obietnica pamiętania i pielęgnowania przeszłości, a zwłaszcza osób, które ją dla nas tkają.

Andrzej Błażewicz, Ostatnie zimy, Łódź 2022, wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi, Dom Literatury w Łodzi. 

wtorek, 23 sierpnia 2022

Wyłuskani z piasku


„Dłonie to jeden z dwóch największych wynalazków człowieka we własnym ciele. Szczebel, cała drabina rozwoju  (…) Bo dłonie to taki bezgłośny język człowieka” (s. 213)

Z baśniowej przeszłości „Nawiści”, osnutej na legendach Autor Nieznany. zabiera czytelnika w mroczną przyszłość, zderzając dwie rzeczywistości- cybernetyczną i pierwotną. „Dotyka… poderwać gęsią skórkę do lotu” to interesująca polemika dotycząca oplatającej nas technologii, która staje się drugim światem, lepszym, uzależniającym, dającym poczucie nieśmiertelności. Ewolucja człowieka, zmierzająca do zniesienia wszelkich ograniczeń, okazuje się jednak destrukcją. Misterna konstrukcja nowoczesnej, hologramowej, wieży Babel zostaje zrównana z ziemią przez Naturę. Piaskowe burze niszczą wszystko, grzebią całe miasta, odbierają życie. Ziemia staje się pustynią, w powietrzu nieustanie unosi się pył. Nieliczni ocaleńcy zdani będą na pamięć i wiedzę starych ludzi. Starość, pogardzana, znieważana, przezroczysta, wyśmiewana - staje się nagle wartością bezcenną. Starzy ludzie wiedzą jak przeżyć, jak nauczyć się własnego ciała, nauczyć się prawdziwego świata, odbierając go, uśpionymi przez technologię, zmysłami. Uczą na nowo bycia człowiekiem…

„Pyłowa dżungla” rządzi się własnymi prawami, w nielicznych osadach odbywają się licytacje, w których „towarem” są starzy ludzie – przewrotnie jednak nie wygrywa ten kto może zaoferować namiastkę wirtualności, władzy, dobrobytu -  ale ten, który zapewni dobrą opiekę staruszkowi.

Prawo starych ludzi. Do decydowania. Ostatniego słowa w transakcji. Prawo wyboru życia, któremu chce się poddać. Albo wyboru śmierci. Bo to może być ostatnia grupa starego człowieka. Ostatni etap jego życia. I to stary człowiek wybiera, z kim chce spędzić ten miodowy, albo dziegciowy, etap swojego życia” (s. 28)

O wiedzę Starego rywalizują dwa obozy- bracia Anti i Adm oraz ojciec z córką. Jednak planowanie i budowanie przyszłości na piachu jest złudne, bo piasek pochłania wszystko, jest śmiercionośnym żywiołem, nieobliczalnym, zawłaszczającym wszystko. Człowiek okazuje się być silną istotą, konstruującą fundamenty codzienności nawet na ruchomych piaskach, na grobach, bo chęć życia jest siłą ogromną, siłą nadziei i wiary w jutro.

Autor Nieznany. bardzo powoli i fragmentarycznie odkrywa rysy i życie bohaterów „Dotyka…”. Najbardziej silną postacią, pełną ciepła, ale i humoru, ironii jest Stary, to on staje się opiekunem swojej grupy, on zarówno jest obserwatorem, nauczycielem jak i pocieszycielem. On jedyny zna doskonale swoje ciało i jest pełen nadziei, którą obdarowuje innych. Jego wiedza, a raczej doświadczenie, wysoka wrażliwość i empatia pozwalają młodym ludziom przeżyć. Stary to naprawdę wyjątkowa postać, chciałoby się go nazwać czarodziejem codzienności, zwyczajności. Adm i An to przeciwieństwa, Adm nie potrafi żyć w realu, wciąż marząc o wirtualnym świecie jest „technologicznym zombi”.

Virnita! To jest jego świat! Virtual infiniti. Wirtualna nieskończoność. Adm nie potrafi bez niej żyć. Ale też nie potrafi do niej wejść. A potrzebuje. Pragnie. Podłączenia do zasilania. Już teraz natychmiast. Na zawsze. Do śmierci. Jego albo baterii. Lepiej jego.” (s. 24)

Natomiast An przejmuje rolę opiekunki, jest bardzo związana z naturą, rodziną, jest gotowa do poświęceń. Ich losy złączą się, mimo niechęci i wrogości, potrzeba bliskości okaże się nadrzędną wartością. I taki jest również przekaz tej historii – człowiek nie może żyć w samotności, być bytem jednostkowym, egocentrycznym. Dopiero totalna apokalipsa przewartościowuje życie, usuwa to, co człowiek zgromadził wokół siebie i nazwał szczęściem. Potop piasku przesiewa przez sito destrukcji złudzenia, namiastki, maski, ludzkie prawa i osiągnięcia, pozostawiając tylko to, co prawdziwe, szczere, ważne.  

„Dotyka..” to niezwykła opowieść, tak bardzo przemawiająca do wyobraźni, szczególnie teraz, gdy w pogoni za nowoczesnością, ułatwiającą ludziom życie, niszczymy i dewastujemy przyrodę, całe systemy ekologiczne. Porusza mnie to mocne przesłanie, które wybrzmiewa w poszczególnych opisach wszechogarniającej pustyni pyłu, otaczającego ocalonych szczelnie jak całun.

To przesłanie o wściekłości Matki Natury, o destrukcyjnej manii wielkości, która pcha człowieka ku zagładzie. Autor Nieznany. zadaje wiele ważnych pytań o naszą przyszłość, rozwój technologii, relacje młodość-starość, człowiek - natura. Szczególnie warto zatrzymać się nad kwestią ciała, które okazuje się być powłoką, bezwładną skorupą. Ciało to ograniczenie, balast, więc ludzkość przestaje go używać, poznawać za pomocą zmysłów drugiego człowieka. Zamiast emocji, uczuć, życie zamknięte zostaje w impulsach, sztucznych bańkach generujących w umysłach konkretne intensywne przeżycia.

Piach odwraca bieg świata, to co wielkie staje się bezużyteczne, powraca rola mędrca, starego człowieka, który wie jak przetrwać w świecie pozbawionym technologii. Tylko starzy ludzie wiedzą jak wiele siły niesie dotyk, gest, mimika, język. Młodzi zdają się wychodzić z jaskini niewiedzy, życie w Viralu pozbawiło ich cielesności, szczerości uczuć, prawdziwej bliskości i rozmowy z drugim człowiekiem. Już to wydaje się być jednym z etapów samozagłady.

 W tej apokaliptycznej wizji przyszłości człowiek nagle zostaje odcięty od holoświata, matriksa, rodzi się na nowo w rzeczywistości, w której jedyną władzę sprawuje nieokiełznana natura. Potop piachu pochłania i grzebie iluzje, jest śmiercią, ale i ocaleniem przed całkowitą dehumanizacją, przed wirtualnością, która pozbawia ludzkie ciało siły, sensualności, odczuwania. Autor Nieznany. w poszczególnych rozdziałach przybliża nam świat przed katastrofą. Virnita to dążenie człowieka do szybkości, skrótowości, stworzenie nowego sposobu komunikowania się – nie przez język, ale przez palce. Brzmi to bardzo znajomo, boleśnie znajomo…

W virnicie nie używa się języka w gębie. Ten czerwony goły mięsień jest niepotrzebny. Zanika. Bo jest za wolny. Za dużo ruchów musi wykonać; za bardzo się napocić, naślinić. Dotknąć podniebienia, zębów, wydłużyć się, cofnąć, zmusić do ruchu wargi, w przy wyraźnym artykułowaniu – też policzki…”  (s. 39)

To świat hologramów, lepszych i identycznych wersji nas samych, to przejmująca samotność jednostki powielonej i bytującej w wielu wersjach, kopiach siebie. To jest prawdziwa apokalipsa, „techapokalipsa, istnienie tylko dla siebie, dla własnej przyjemności:

„Dla ludzi holo były ludźmi. Takimi prawdziwymi. Realniejszymi niż ci z krwi i kości. Lepszymi. Najdoskonalszymi. (…) Przecież inny człowiek nie będzie robił tego samego. Nie będzie bawił się w te same gry, rozmowy, marzenia, przyszłości. A hologram nie narzeka, nie opiera się. Jest chętny, zapalony, oddany. Robi wszystko co jego człowiek. Bo jest nim. Jego człowiek robi wszystko co hologram. Bo jest nim. (…) Kompan idealny, Idealny drugi ja. Pierwszy ja.” (s. 109)

Autor Nieznany. dozuje napięcie, stawia na krótkie zdania, słowa-klucze, otwierające nasze emocje, wyobraźnię i bramy skojarzeń. Bardzo lubię struktury językowe, które wybiera pisarz, są one rozbudowane, łańcuchowe, świetnie opisują bohaterów jak i przestrzenie (dodajmy, że to puste krajobrazy, szare, pozbawione roślinności, życia). Pisarz wyczuwa tkankę języka, tworzy oryginalne metafory, postapokaliptycznej prozie, ciężkiej i mrocznej -  nadaje poetyckich korzeni. Ten charakterystyczny styl językowego obrazowania świata, znany z debiutanckiej powieści „Nawiść”, pozwala słowom, rozsypanym jak ziarenka piasku, stworzyć wrażenie labiryntowej konstrukcji, w której zatracamy i się gubimy wraz z bohaterami.

 „Dotyka… poderwać gęsią skórkę do lotu” (wydawnictwo nieznane.) opowiada właśnie o tym, co najprostsze, najbliższe, najważniejsze, jednak niedoceniane, pomijane, spychane na margines w naszej pędzącej rzeczywistości. Wydaje się, że to powieść o nie tak oddalonej przeszłości. I chociaż drży serce na myśl o technologii hologramów i burzach piaskowych, to intuicja podpowiada, że to bardzo prawdopodobny plan przyszłości człowieka, jeżeli bez refleksji będziemy nieustannie gonić za nieśmiertelnością i władzą totalną nad życiem i przyrodą.

Wyjątkową osobliwość stanowi okładka książki – trójwymiarowa, ożywa wraz z dotykiem czytelnika! To tylko podkreśla jak spójne i dopracowane projekty książkowe tworzy Autor Nieznany.

Książka Autora Nieznanego. ukazała się w 2021 roku pod skrzydłami: Przeczytane. Napisane, SieCzyta oraz Książkojadów.

Cyt. Autor Nieznany., „Dotyka… poderwać gęsią skórkę do lotu”, wydawnictwo nieznane.

niedziela, 21 sierpnia 2022

O ciemności, która "rozsiewa się przez język" - debiut poetycki Dariusza Patkowskiego

Czerń nokturnu wypełni treść naszych domostw 

(***)

„Nokturny” Dariusza Patkowskiego (wyd. Kwadratura) przywędrowały od samego autora, który ukrywa się pod pseudonimem. Dość obszernie o tym debiucie pisała już Kinga Młynarska, zachęcam do przeczytania jej tekstu. Swojej lektury nie zaczęłam od pierwszych wierszy, ale wybrałam jak z talii kart, kilka przypadkowych utworów, trafiając akurat na poetyckie przestrzenie tętniące sierpniowym upałem, bez-czasem, oślepiającym błękitem „poprzecinanym sierpniem”. Pierwszy impuls przeczucia, że jest to rewelacyjny tom, przyszedł wraz z wierszem „Wychodząc rano z domu, widziałem”, który zamienia obraz sierpniowego miasta, rozgrzanych blokowisk  w bukiet kwiatów. Obserwujący rejestruje i tym samym puentuje : „Lato skondensowało osiedle w bukiet”.

 Jednak uważna lektura całego tomu oraz mott dotyczących materii snu, pokazuje nieustanne przenikanie się ciemności, która „rozsiewa się przez język” oraz światła  - tego porannego, łagodnego, sączącego się światła ulicznych lamp lub z „kwadratowych okien” miasta. Nie są to jednak obrazy zestawiane na zasadach opozycji, raczej jako spleciony warkocz, warkocz jawy i snu.

 Tu ciemność jest kokonem utkanym ze snu, materią metamorfozy, przekształceń, natomiast światło zdaje się być skrzydłami, już ukształtowaną formą rzeczywistości. Przebudzenie, porzucenie kokonu nocy przez bohatera wierszy jest nagłe, ostre, surowe. Oślepiające światło nadaje rytm codzienności, jest w nim jednak coś paraliżującego, poranek to „świetlisty skalpel” rozpruwający „skórę nocnej syreny”. Świt jest dla podmiotu również momentem twórczym, gdy wiersze noszone w „przegródkach portfela” „na małych, kwadratowych karteluszkach” zostają przepisane i utrwalone w pliku tekstowym.

Światło obrysowuje kontury, dookreśla obraz, wyostrza lub przeciwnie - oświetlony detal, fragment zostaje skąpany w łagodności, jakbyśmy widzieli go spod delikatnie przymrużonych oczu. Ten moment wystarcza aby wyobraźnia poruszyła turbiny i wywołała emocjo-wstrząsy. Obserwator świata w „Nokturnach” opowiada historie przedmiotów, ale podąża własną drogą, unika schematów i skrótów myślowych, zaskakuje czytelnika – choćby obrazem dziecięcej zabawy w rzucanie kamyków do wody (wiersz „Lustra”). Z perspektywy dziecięcej kamień uzyskuje osobowość, jest czymś więcej niż przedmiotem.

Jakkolwiek światło nie rozjaśniałoby mroków, to ciemność i noc stają się sprzyjającą scenerią wyobraźni, wykluwania się słów.

(…) W mieszkaniu zapada noc

Wychodząca z ramion zasypiającej żony.

Na świt jeszcze trzeba poczekać” (New Era, s. 23)

 

Czym jest ta ciemność, która przenika, skrada się, oplata każdy z wierszy? W wierszu „Chesed” chyba znajdujemy odpowiedź w bardzo poruszającej, intymnej scenie - bohater przebudzony ze snu próbuje dotknąć ciemności, dookreślić czym jest i wtedy bliska mu osoba w jakby sennym letargu odpowiada: „To jest świat”. I kiedy w jednej z wizji podmiotu „Czerń nokturnu wypełni treść (…) domostw”  czujemy własną niepewność i lęk, to emocje bohatera wydają się być sprzężone, zakorzenione w nocy. Jest w tych metaforach i tajemnica, i łagodność, czułość:


„(…) Ciemność

nachyla się, kładąc ciężką dłoń

na mojej twarzy” (Niechciane, s. 41)

 

W przestrzeni miasta, które jest „ogromną pajęczyną wysamplowanych wspomnień”  powracają obrazy przeszłości, dzieciństwo, dawne relacje, znajomości. Okno staje się miejscem rejestrującym codzienność, przez nie podmiot obserwuje nocne miasto. Noc jest kobieca, otacza, zatapia, jest nieuchwytnym oddechem, który można tylko poczuć i zapamiętać.

Poeta operuje nie tylko scenerią ciemności, ale i sięga po ciszę, obrazy przyrody (drzewo jako „ rozkwitający krzew codzienności”), zmieniających się pór roku.

„Nokturny” przetykają nostalgiczne wersy i historie, obok zachwytu jest też gorzki smak rozczarowania. Wyobraźnia „opustoszała i otwarta” jak „zrabowany skarbiec” – jest jednak „niezastąpiona”, słowa ścierają się z chęcią przemilczenia, nieodpowiedzenia świata. Ostatnie wersy przejmujących wierszy, pełnych goryczy i mroku oplata zaskakująca i troskliwa nitka nadziei. Niektóre jednak utwory kończą wersy pełne pytań, otwartych przestrzeni, nieodkrytych tajemnic i nieodczytanych snów.

Dariusz Patkowski debiutuje wspaniale, z wyobraźnią, otwartością, wyjątkowym zmysłem splatania metafor i symboli. „Nokturny” to zachwyt nad tajemnicą snów, nocnych przestrzeni, bliskością drugiego człowieka, ale warto zauważyć, że są one również naznaczone poczuciem upływającego czasu, przemijania odbijającego się w przedmiotach, codzienności. Sny odwracają role, dopowiadają to, co przemilczane w ciągu dnia. Na pewno jest to książka, do której się wraca – latem, odkrywając blokowiska zastygłe w błękicie i zimą gdy noc rozświetlają okna budynków „jak częściowo otwarty kalendarz adwentowy, w którym czekają długie i ciemne godziny”. Ciemność można próbować oswoić, można ją odkrywać, odczytywać jej kształty, pozwolić na jej dotyk i niepewność. Bardzo dobry, nietuzinkowy debiut!

Cyt. Dariusz Patkowski, Nokturny, wyd. Kwadratura, Łódź 2021.