poniedziałek, 12 sierpnia 2013

„Czysta krew” kontra „Martwy aż do zmroku”


  Zaczęło się od uzależniającego oglądania pierwszego sezonu „Czystej krwi”, który po prostu wciągał z każdym kolejnym odcinkiem.  Producenci świetnie wykorzystali szansę szału popwampirowego. Nadawał się do tego cykl książek Charlaine Harris, opowiadających o wampirach i  innych fantastycznych stworzeniach (wróżki, wilkołaki, zmiennokształtni). Popularność filmowej adaptacji była ogromna i tak naprawdę wyniosła na szczyty książkę, która niestety jest kiepska i nudna.
Dlaczego  powstał serial lepszy od pierwowzoru książkowego? To zarówno zasługa scenarzystów, którzy rozbudowali wątki poboczne i tak naprawdę pozwolili opowiedzieć historię innym postaciom. Odebranie głównego głosu Sookie, pominięcie jej monotonnych rozmyślań, bezmyślności okazało się naprawdę dobrym posunięciem. Tak naprawdę to ona jest najbardziej denerwującą postacią w opowieści – jest płytka i mało domyślna. Serial może nie całkiem zaciera te cechy ale pozwala na budowanie napięcia bez ciągłego gadania głównej bohaterki.
Wiele można zarzucić samej lekturze jak i serialowi – z każdą częścią czy sezonem stają się one coraz bardziej naciągane, przypominając  typowe tasiemce – gdzie zdrada, nowe związki stają się główna osią fabuły. Porównując jednak pierwszy sezon serialu oraz powieść „Martwy aż do zmroku”  zupełnie inaczej odbiera się bohaterów. Wszystko tak naprawdę zależy od kreacji  - sztuczny wampir Bill nabiera rumieńców dzięki aktorowi- to samo dzieje się z Sookie, która stara się być mniej irytująca.
Może i serial jest bardziej brutalny, dosadny i krwisty – co wynika jednak z chęci szokowania oraz próby zastąpienia marnych fragmentów samej książki. „Martwy aż do zmroku”  to zwykłe romansidło, dość przewidujące. Nie pomaga nawet wątek kryminalny. Duszno jest od samej narratorki, która nie pozwala czytelnikowi pomyśleć. Sookie jako zwykła kelnera ze zdolnościami telepatycznymi jest plastikowa, a jej ciągłe zmiany nastrojów mogą przyprawić o zawrót głowy. Ma się ochotę rzucić książką i nigdy do niej nie wracać. Główna bohaterka najpierw robi, a później ewentualnie myśli, dzięki temu nigdy się nudzi i zawsze popada w tarapaty. Nie wspominając o jej bracie, który tak naprawdę w serialu zostaje pokazany w całej swojej komicznej okazałości.
Jestem skłonna przyznać, że w tym wypadku serial jest lepszy niż książka. W zupełności wystarczy nam serial o wampirach – nie musimy sięgać po pierwowzór, który okazuje się być marnym dopowiedzeniem.  Nie dziwią mnie słowa czytelników, którzy twierdzą, że powieść „Martwy aż do zmroku” to po prostu nieudana próba przeniesienia serialu na strony książki, zainspirowane fenomenem „Czystej krwi”. Niestety w tym przypadku machina promocji zadziałała odwrotnie.


 Zresztą zobaczcie okładki książki przed telewizyjnym debiutem. Można pochopnie stwierdzić, że to książki dla dzieci czy nastolatków. Ale z drugiej strony odzwierciedlają atmosferę powieści, główną bohaterkę. 


  


Znów zadziałała machina reklamy, która kusi do sięgnięcia po książkę z efektowną i intrygującą okładką, nawiązującą bezpośrednio do samego serialu. 

4 komentarze:

  1. Jestem pod wrażeniem recenzji :). Dobrze się Ciebie czyta!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gosia Twój blog jest świetny - dlaczego wcześniej się nie pochwaliłaś, że piszesz :)
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Faktycznie, okładki sprzed serialu są takie... nastolatkowe :)

    naczytane.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby ładne -ale całkowicie różniące się od tych serialowych, zresztą i od samego serialu.
      Pozdrawiam

      Usuń