Zaczęło się od uzależniającego
oglądania pierwszego sezonu „Czystej krwi”, który po prostu wciągał z każdym
kolejnym odcinkiem. Producenci świetnie wykorzystali
szansę szału popwampirowego. Nadawał się do tego cykl książek Charlaine Harris,
opowiadających o wampirach i innych fantastycznych
stworzeniach (wróżki, wilkołaki, zmiennokształtni). Popularność filmowej
adaptacji była ogromna i tak naprawdę wyniosła na szczyty książkę, która
niestety jest kiepska i nudna.
Dlaczego powstał serial lepszy od pierwowzoru
książkowego? To zarówno zasługa scenarzystów, którzy rozbudowali wątki poboczne
i tak naprawdę pozwolili opowiedzieć historię innym postaciom. Odebranie
głównego głosu Sookie, pominięcie jej monotonnych rozmyślań, bezmyślności okazało się naprawdę dobrym
posunięciem. Tak naprawdę to ona jest najbardziej denerwującą postacią w
opowieści – jest płytka i mało domyślna. Serial może nie całkiem zaciera te
cechy ale pozwala na budowanie napięcia bez ciągłego gadania głównej bohaterki.
Wiele można zarzucić samej
lekturze jak i serialowi – z każdą częścią czy sezonem stają się one coraz
bardziej naciągane, przypominając typowe
tasiemce – gdzie zdrada, nowe związki stają się główna osią fabuły. Porównując jednak
pierwszy sezon serialu oraz powieść „Martwy aż do zmroku” zupełnie inaczej odbiera się bohaterów.
Wszystko tak naprawdę zależy od kreacji
- sztuczny wampir Bill nabiera rumieńców dzięki aktorowi- to samo dzieje
się z Sookie, która stara się być mniej irytująca.
Może i serial jest bardziej
brutalny, dosadny i krwisty – co wynika jednak z chęci szokowania oraz próby
zastąpienia marnych fragmentów samej książki. „Martwy aż do zmroku” to zwykłe romansidło, dość przewidujące. Nie
pomaga nawet wątek kryminalny. Duszno jest od samej narratorki, która nie
pozwala czytelnikowi pomyśleć. Sookie jako zwykła kelnera ze zdolnościami telepatycznymi
jest plastikowa, a jej ciągłe zmiany nastrojów mogą przyprawić o zawrót głowy.
Ma się ochotę rzucić książką i nigdy do niej nie wracać. Główna bohaterka najpierw
robi, a później ewentualnie myśli, dzięki temu nigdy się nudzi i zawsze popada
w tarapaty. Nie wspominając o jej bracie, który tak naprawdę w serialu zostaje
pokazany w całej swojej komicznej okazałości.
Jestem skłonna przyznać, że w tym
wypadku serial jest lepszy niż książka. W zupełności wystarczy nam serial o
wampirach – nie musimy sięgać po pierwowzór, który okazuje się być marnym
dopowiedzeniem. Nie dziwią mnie słowa
czytelników, którzy twierdzą, że powieść „Martwy aż do zmroku” to po prostu
nieudana próba przeniesienia serialu na strony książki, zainspirowane fenomenem
„Czystej krwi”. Niestety w tym przypadku machina promocji zadziałała odwrotnie.
Zresztą zobaczcie okładki książki przed telewizyjnym
debiutem. Można pochopnie stwierdzić, że to książki dla dzieci czy nastolatków.
Ale z drugiej strony odzwierciedlają atmosferę powieści, główną bohaterkę.
Znów
zadziałała machina reklamy, która kusi do sięgnięcia po książkę z efektowną i intrygującą okładką, nawiązującą bezpośrednio do samego serialu.
Jestem pod wrażeniem recenzji :). Dobrze się Ciebie czyta!
OdpowiedzUsuńGosia Twój blog jest świetny - dlaczego wcześniej się nie pochwaliłaś, że piszesz :)
UsuńPozdrawiam
Faktycznie, okładki sprzed serialu są takie... nastolatkowe :)
OdpowiedzUsuńnaczytane.blog.pl
Niby ładne -ale całkowicie różniące się od tych serialowych, zresztą i od samego serialu.
UsuńPozdrawiam